wtorek, 31 lipca 2012

Taśmy przewijane od tygodni

http://www.malgorzatabieniek.blogspot.com/




Skojarzona z występkami, zarzutem o niepamięć. Odchodzenie.
Zaręczynowy pierścionek, wydarty jak tchórzostwo,
w środku nocy. W dotyku dojrzałych śliwek ciało nie reaguje.
W trakcie stosunku - rozmyślasz - szachy odbierają charyzmy, dopiero
dźwięk kręgosłupa, który gnie się nagle albo tuż po. Trzask.
Więc jeśli chcesz opowiedz, że dni się dłużą. Zapisuję maczkiem
i rozsypuję, gdy dzieje się za dużo. Zapominam o zasadach
wypływających ze światła.


Po dwóch godzinach wystudzona kawa smakuje podobnie jak ta sprzed piętnastu lat.
Siedzimy na murku i pociągamy z piersiówki. Smak nowej pasji, przelotny i cudownie
niezwiązany z niczym wielkim czy osobistym, oprócz tęsknoty.

niedziela, 29 lipca 2012

Nie skończyłam z Borgesem w łóżku, ale z kim innym i owszem





Mam kilka rozpoczętych tekstów. Przyznaję się, leżą rozgrzebane i wygrzewają się w słońcu. Ledwo domyłam okno, a już mucha rozkraczyła się centralnie na szybie, obok wisi śliwka. Witraży jeszcze nie zlikwidowałam. Za to pozbyłam się przewożonych z mieszkania do mieszkania lumpów, butelki octu i skończyła się orzechówka. Potem był tort, szampana nie lubię, powinien stać się cud, ale się nie stał. Jest pusto we mnie, ale cierpliwie. Ze zrozumieniem siebie nie mam już problemów, ze zrozumieniem innych niekoniecznie. Nie chcę się zastanawiać, o co chodzi ludziom, którym przeszkadza dziewczyna z prowincji, kto zasadził się na podwórku obok kępy krzaków. Jak można angażować tyle energii w przekonywanie innych o braku w braku i nie chodzi tylko o słowa, ale również o pomysły, skojarzenia, wiedzę. Uczestniczę w przemienności. Porządkuję cmentarz i przechadzam się alejami, kiedyś może tam zajrzę na dłużej. Nie wiem, czy kamień w bucie uwiera przez przypadek, czy zawiadowca stacji jest trzeźwy, kiedy odpala papierosa od papierosa i spędza w swoim dekadenckim mieszkaniu tylko tyle czasu, ile wymaga poranna toaleta, wieczorem nawet nie myje rąk. Potem miasto zgasło, a mężczyzna obok recytował na głos Syryngę, tylko dlatego, że poemat w języku angielskim brzmi mistycznie i wręcz staje się punktem orientacyjnym na kolejne miesiące.



Syringa

Orpheus liked the glad personal quality
Of the things beneath the sky. Of course, Eurydice was a part
Of this. Then one day, everything changed. He rends
Rocks into fissures with lament. Gullies, hummocks
Can't withstand it. The sky shudders from one horizon
To the other, almost ready to give up wholeness.
Then Apollo quietly told him: "Leave it all on earth.
Your lute, what point? Why pick at a dull pavan few care to
Follow, except a few birds of dusty feather,
Not vivid performances of the past." But why not?
All other things must change too.
The seasons are no longer what they once were,
But it is the nature of things to be seen only once,
As they happen along, bumping into other things, getting along
Somehow. That's where Orpheus made his mistake.
Of course Eurydice vanished into the shade;
She would have even if he hadn't turned around.
No use standing there like a gray stone toga as the whole wheel
Of recorded history flashes past, struck dumb, unable to
utter an intelligent
Comment on the most thought-provoking element in its train.
Only love stays on the brain, and something these people,
These other ones, call life. Singing accurately
So that the notes mount straight up out of the well of
Dim noon and rival the tiny, sparkling yellow flowers
Growing around the brink of the quarry, encapsulizes
The different weights of the things.
But it isn't enough
To just go on singing. Orpheus realized this
And didn't mind so much about his reward being in heaven
After the Bacchantes had torn him apart, driven
Half out of their minds by his music, what it was doing to them.
Some say it was for his treatment of Eurydice.
But probably the music had more to do with it, and
The way music passes, emblematic
Of life and how you cannot isolate a note of it
And say it is good or bad. You must
Wait till it's over. "The end crowns all,"
Meaning also that the "tableau"
Is wrong. For although memories, of a season, for example,
Melt into a single snapshot, one cannot guard, treasure
That stalled moment. It too is flowing, fleeting;
It is a picture of flowing, scenery, though living, mortal,
Over which an abstract action is laid out in blunt,
Harsh strokes. And to ask more than this
Is to become the tossing reeds of that slow,
Powerful stream, the trailing grasses
Playfully tugged at, but to participate in the action
No more than this. Then in the lowering gentian sky
Electric twitches are faintly apparent first, then burst forth
Into a shower of fixed, cream-colored flares. The horses
Have each seen a share of the truth, though each thinks,
"I'm a maverick. Nothing of this is happening to me,
Though I can understand the language of birds, and
The itinerary of the lights caught in the storm is
fully apparent to me.
Their jousting ends in music much
As trees move more easily in the wind after a summer storm
And is happening in lacy shadows of shore-trees, now,
day after day."

But how late to be regretting all this, even
Bearing in mind that regrets are always late, too late!
To which Orpheus, a bluish cloud with white contours,
Replies that these are of course not regrets at all,
Merely a careful, scholarly setting down of
Unquestioned facts, a record of pebbles along the way.
And no matter how all this disappeared,
Or got where it was going, it is no longer
Material for a poem. Its subject
Matters too much, and not enough, standing there helplessly
While the poem streaked by, its tail afire, a bad
Comet screaming hate and disaster, but so turned inward
That the meaning, good or other, can never
Become known. The singer thinks
Constructively, builds up his chant in progressive stages
Like a skyscraper, but at the last minute turns away.
The song is engulfed in an instant in blackness
Which must in turn flood the whole continent
With blackness, for it cannot see. The singer
Must then pass out of sight, not even relieved
Of the evil burthen of the words. Stellification
Is for the few, and comes about much later
When all record of these people and their lives
Has disappeared into libraries, onto microfilm.
A few are still interested in them. "But what about
So-and-so?" is still asked on occasion. But they lie
Frozen and out of touch until an arbitrary chorus
Speaks of a totally different incident with a similar name
In whose tale are hidden syllables
Of what happened so long before that
In some small town, one different summer.

John Ashbery

czwartek, 26 lipca 2012

Rozterki

Beata Bieniak
                                                                      


                                                                     Dla Petroffa


Równość, symetria? Opis wycinka. Diagnoza, która sięga w miejsca
bardziej niż w sytuacje; idealne
miasta, rysunek stref, podziały. Literówki -
nawet patrząc przez palce, trudno uwiarygodnić nazwy.

Rozdrobnione kamienie, jakby myśli przez przypadek,
lub zjawisko i coś poza nim. Po omacku zmiana ról.
Zawiodła. Nikomu nie wierzę, chyba że zrozumiem
mechanizm optyczny. Świat pełen walorów na płótnie
Gdy się gubią, wykluczają, w rezultacie nikt nie wykorzystuje
fantastycznych możliwości. Teraz czuję.

Przeprosiny po piątej kolejce smakują żółcią. Gapimy się na plac:
ani śladu, ani wątpliwości. Oprócz wyciętych w ścianach
potłuczone butelki - w brązie.

Za czterdzieści lat rzucamy kamieniami, podczas kolacji
wszyscy za wszystkich, nikt za nikogo. Przez
symbole zbyt wtórne.

środa, 25 lipca 2012

Seks dla dorosłych



Tak miałam zacząć, ale znowu gadam o tym samym, a seks ląduje na boku. 


Przeprowadzka skończona, jeszcze tylko odbiorę buty, które zamówiłam. W poniedziałek książki od wydawcy; zawiozę do księgarni w Poznaniu. Spotkam się z córką, wypijemy kawę w ulubionej knajpce. Zmarszczę nos, założę wszystkie protezy, oddzielę się od wspomnień. Zamażę to, co dawno powinno umrzeć, a ciągle się odzywa. I mogę ruszać na podbój świata. Jednak przed lotem, spotkam się z przyjaciółmi i znajomymi na wieczorze autorskim. Poczytam wiersze z Magdą Gałkowską, opowiem kilka anegdot. Będzie można pogapić się na fotografie obłędnego fotografa - Rafała Babczyńskiego. W końcu, będzie można kupić książkę, do której wpiszę kilka słów piórem, które nabiłam 30 letnim atramentem. Przez tydzień nie mogłam domyć palców, ocet, sól, sok z cytryny, w końcu domestos - i nic. Kolor brudu zszedł w końcu, ale moje palce lewej ręki, a szczególnie paznokcie wyglądały żałośnie. Czasami zapominałam o tym i zakładałam na palec wielki pierścionek, wyglądałam sielsko, szczególnie na poczcie, w banku, w innych punktach, gdzie patrzono mi na ręce. 

Dostałam piękny prezent od Małgosi, szal, który jest lekki, miękki i przyjazny. Wygląda obłędnie… Dziękuję. Będzie mnie ogrzewał, kiedy we wrześniu wyruszę w góry. Zaplanowaliśmy z młodym, że skoro zamieszkamy blisko gór i oceanu, to będziemy łazić. Jestem gotowa zmierzyć się z nową rzeczywistością. 

Koniec z nepotyzmem polityków, przyjaciółką ministra, synem viceministra, kochanką sekretarza, kierowcą dyrektora, ZUSem w kanale, reanimowaniem NFZetu i odchudzaniem chorych na raka. Koniec. 




wtorek, 24 lipca 2012

miotła a może zmiotka


wiersz z tomu Czekając na Malinę




No i zaczęło się. Jest trema. Mimo że przez chwilę czułam ulgę. Jednak nie trwała długo. Czoło mam poranione zmarszczkami, tak, tak. Mam! Pocięłam obie dłonie. Przypadkiem i raczej z powodu niepokoju. Podobno ludzie są dziwni - ja jestem. Ale rozumiem siebie. To spustoszenie, do którego przyczyniło się kilka osób, minęło. Już mnie nie rusza chamska postawa jednego z facetów, któremu pozwoliłam się wykorzystać. Tak, jestem naiwna. Jednak już nie usługuję przy stole. Mój dom, mój azyl. Iluzja - syfon i nieustająca ochota na wodę. Zdawałoby się, że wszystko uległo pomieszaniu, nie tylko pogoda. Poszczególne dni, już nie są tak uniwersalne. Mam problem z czasem. Z językiem, mimo że cierpliwości nie muszę się już uczyć. Nie lubię zakupów w supermarketach, nie lubię promocji, nie szukam magicznych chwil kupując kolejny odkurzacz. Nie odlecę, jestem zbyt ciężka. I nie chodzi o wagę, a tysiące słów, interpunkcję - której ciągle się uczę. Ciągnie mnie po ziemi, jakoś to zniosę. Granatowy czy szary? Papierosy? A może czekolada?!

niedziela, 22 lipca 2012

Czepiasz się

Caleb O'Connor


Fakt, nie bywasz ostatni nawet przez chwilę
- w takiej sytuacji zwarłabym łokcie przy brzuchu,
wszystko działoby się szybciej. Nic nie poradzę, pękają
zęby i to nas łączy. Dobrze brzmi opis jajników i jąder

nad miastem płonącym światłami. Sięgam regularnie
po tę samą odmianę jabłek, a ty daruj zwierzętom
złośliwości, pozwól dokończyć książkę
pomimo nieumytych okien.

Dość! Pada, kiedy pomyślę: dokładniej się nie da.
Czy partnerstwo jest wadą? Moje imię pierwsze na liście,
twoje brzmi jak psa. Gdybyś wrócił,
zostawię wolną przestrzeń, majstruję przy telefonie.
Nie odbierasz, nie wymyśliłam nowej nazwy,
bo wciąż przy uchu kłapie facet,

który wylazł z szafy. Wkurzał nas,
więc zamknęliśmy go nago, na balkonie. Pamiętasz?
Cicho, próbuję zasnąć!

piątek, 20 lipca 2012

Siedzę z gumową rękawicą na jednej ręce - w gotowości




Pakuję się, poprawiam, układam i dzielę. Nic się już nie pomnoży, chyba że telefony od operatora mojej sieci. Jedynym sposobem na pozbycie się ich, byłoby zastrzeżenie numeru, ale z doświadczenia wiem, że moi znajomi nie odbierają połączeń zastrzeżonych. Od tej chwili ja też. Ostatnio miewam obfite sny, spokojne, ale dzieje się w nich dużo i namiętnie. Więc poranki bywają żarliwe. Właściwie to nie wiem, kim chciałabym być, kiedy wracam do domu i milczę do siebie. Do kubka z kawą, do filiżanki z herbatą. Milczę do widelca i noża, czasem do piekarnika, milczę przy grillowanej marchewce. Brakuje mi długopisów, pióra, szczególnie czerwonego, gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł, to warto zapamiętać, zacznę wtedy mówić do ciebie. Możliwe, że wolniej i później posprzątam po sobie, każdą literkę i kropkę, ale na razie opowiadam, o nie swoich rzeczach, o pożegnaniu - myślę schematycznie. Trudno uwierzyć w lato, kiedy korony drzew pękają od gradu. Wspinam się w tym moim milczeniu i słucham muzyki. Będzie mnie tu coraz mniej, ale wrócę, wrócę!

czwartek, 19 lipca 2012

W trampkach

Lee Price


W gogolowskim płaszczu pozornie łatwiej stać i pić,
gdy szklanki kwitną. Poza skłonnością do rzeczy przemijalnych
kropki, których nikt przez lata nie wypatrzył,
więc trudniej o oddech i komedie;
dziki śmiech sąsiadów sprowadzający dobry nastrój
na ziemię.

Nie potrzeba liryki wydobytej z zapachu kadzidła,
dziewczynki puchną, po ślubie spotykają się z innymi
rozpustnymi żonami, bez wiary
w grzechy, kiedy kosmos zawodzi bardziej niż litania
do nieznanej kobiety.

Mam dla ciebie dobre wyrażenie - nierzeczywiste
w pierwszych porywach menopauzy.
Kiedy wypijam merlota, zawsze pragnę
spleśniałego sera z kawałkami oliwek i orzechów,
w palcach roztarty aż mdli, gdy pomyślę, że wystarczy
wonniejsza obecność.

wtorek, 17 lipca 2012

Rozmawiamy

Caleb O'Connor


Kimkolwiek są, nie przychodzą do głowy - niewielu przyswaja
inicjatywę, by zaśpiewać. Kwiat zakwita i nie trzeba kadzideł.
Zapach najdłużej pozostaje w drzewie; w porcjowanej truciźnie,
pojedyncze słowa do zdań w rozpadzie. Nucisz!

Pożyczone sukienki, buty mocno przydeptane - perwersyjny
fetysz jest niedobrym słowem, które ułożone na piersi przestaje
grzeszyć. Zwija się i dąsa. Głęboko wchodzi. Na fotografiach czarno,
biało, może czarno-biały jesteś w środku, a jakbyś nie był?
Z tą jego zazdrością, pozorowanym prawem do pragnień,
których nie ugasisz winem, ani gazowaną.

Kwestia kształtu: wiotkie płatki opadają równo z powiekami,
dlatego malujesz jaskółki wyraźniej, czarną kredką - milimetr
rozszerzasz do dwóch. Cumujesz przy kawiarni, tyłem do Morza
Północnego. Tam też wyjątkowe zimne lato, więc wciągam spodnie,
drapiący sweter. Czochram się - znowu o tym samym szorstko.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Za wcześnie

Beata Bieniak




Kto by się bał? Co często się zdarza,
zawieść siebie i na szwie buta zespolić żyłę,
która energicznie rozpiera się, w świetle tańczy.
Kiedy wygasa, mogłabym krzyczeć: po kolei -
przekładane sznurowadło jest jednym końcem
drugiego!

Wygasła też sztuka; mogę się mylić, jednak
zmókł trawnik, utraciłam twarz w wyniku pożaru.
Książki przepadły, panicznie myślę o reality show.
Wyjmij rękę z piątej strony, wyobraź sobie
Atlantyk, setne procentów uderzają o skały.

Biegnę wzdłuż spękanego urwiska - obejrzysz
je na zdjęciach googlując klify - poruszam się sama.
Dramat afirmuje kadr po kadrze, odcina podziałkę;
jedni się śmieją, inni nie ściągają kołdry z głowy.
W tych warunkach trudno o strach. Zgaś światło!

niedziela, 15 lipca 2012

Popiół - Krzysztof Niewrzęda


okładka książki 



Spotkałam Krzyśka, i nie myśl o innym, bo jesteś w błędzie. W istocie, warto zrobić kilka kropli, by jednym przetarciem dotrzeć do struktury szkła. Krzysiek tam kiedyś dotrze.

piątek, 13 lipca 2012

Liczby rzeczywiste


Lee Price


Siedemnaście marnych kropel nie zmieni się w deszcz,
małe zamieszkanie mamo, na krótko. Powinna zdjąć płaszcz,
najlepsze buty - lakierki nie znały brudu; może dla niej
aktywność wiąże się z psem? Gdy wszyscy śpią, wyprzedza
pana gotowego do wspinaczki. Inny w rytmie z rakietą,
ojciec liczy uderzenia: w bok i drugi, w bok, i uderzył grad.

Właściwie sama nie wiem, czy chcę iść bardziej na zachód;
tam wolne piętra, gdzie wiszą kołdry na balkonach, drżą ręce
staruszkom - córki muszą je przygarnąć. Tylko urbaniści -
mimo nieoczekiwanych zmian obszaru, na którym rosną cyprysy
obrysowane z melancholią piórkiem - zasypiają na wznak.

Kiedyś nie byłam ckliwa; do pierwszego jedliśmy dwa dania,
później jedno, w każdy weekend rybę, chociaż Ewa nie lubi,
jak łowię. Mam nie pisać. Lepiej w metalowe pudełko upchnąć
wyprute zamki, resztki nitek - nie wzbudzić sensacji. Niestety,
zrobiłam widowisko, chociaż bohater nie ruszył się z miejsca.

czwartek, 12 lipca 2012

Wszystko wyskakuje z lodówki






Napisałam komentarz o burzy, słońcu i temperaturze poniżej 20 stopni, jakaś paniusia sobie ze mnie zadrwiła, a jak zadrwiła, to jej tego nie zapomnę. Chociaż nie bywam pamiętliwa. Niestety nie pamiętam imion, adresów, dat urodzin, imienin. Pewne rzeczy można zapomnieć, a pewnych nie. I nawet kiedy zaczynają do mnie mówić, odwracam się i zatrzaskuję drzwi. Wyszło słońce, czy jestem ślepa? Nie, no wyszło i zasnę dopiero o trzeciej nad ranem. Ściągam obrazy ze ścian i owijam bezpiecznie. Talerz po talerzu, szklanka po szklance. To nie jest opowieść oniryczna, nie macham rękoma przez sen, na jawię nie śnię.  Czytam przekłady Baudelaira, bo mam wiele uwag do siebie. Wciąż przywołuję niemiłe wspomnienia. Coś mnie tknęło i przeczytałam wywiad  z Terlikowskim. Dlaczego to sobie robię?! Jedynym ratunkiem z tej sytuacji to emigracja. Już pomijam porównanie homoseksualizmu do holokaustu, a później wymazywanie, odwracanie kota ogonem.  I tak się utrwaliło. Zawodzą mnie ludzie, to drobny szczegół. Przecież ważniejsza jest córka premiera. A jeżeli chodzi o premierę, to 2 sierpnia debiutuję ze swoją książką w Poznaniu w Głośnej o godzinie 19. Będzie wernisaż prac zgromadzonych w tomiku. Będzie Rafał Babczyński, Magda Gałkowska, która wesprze mnie w tym dniu. Kasi Tusk, nie będzie, bez obaw. 

Jak Wam się okładka podoba?

Za drzwiami

Max Sauco


Ewa nie pisze o śmierci, nie Ewa pisze o śmierci,
wichura zrywa dachy i nie można zachować fryzury,
tylko twarz, Skąd to wiem? Proszę nie odchodź,
bo przypełzną robaki. Jak się mam?

Jak przed badaniem tomografem. I albo wybiegnę, albo
przytulę psa. Tyle bezpańskich pejzaży, z wentylatorem
bang, bang do ucha szemrze piosenkę.

Masz jeszcze szansę ułożyć kopce kamieni, obok siebie, zadbać
o parzyste numery. W najlepszą pogodę koła roweru zostawiają ślad.

środa, 11 lipca 2012

Zmarł Andrzej K. Waśkiewicz - niezwykły człowiek, poeta




***

co zrobimy z tak pięknie zaczętym porankiem
dzieli nas odpływ nocy
                                          zimna błyskawica
wobec białej kartki jak wobec skóry
dzieli nas nawet krew tłumione wzruszenie
ten wiersz zapisywany w jadącym pociągu
nawet ten wiersz nas dzieli

co zrobimy z tak pięknie zaczętym porankiem
w dolinach głodu i soli sen tylko świadczy za nami
zatarty śniący się sobie nieufne zwierzenie
przeciw nam świadczy

jeszcze świeci w ciemnościach bezsłowny sen skóry
okno w zimnym błękicie sen w środku dnia śniłem
okno na nieskończoność — nieruchomy sen
skóra nas dzieli krew cię innym wyda

ziemio otwarta bramo we wnętrznościach nocy
ta ciemna grota żeglująca w niebo
w środku ziemi nie z naszej skóry jest dom nasz wędrowny

długo nad źródłem — długi nieruchomy sen

co zrobimy z tak pięknie zaczętym porankiem
to nagłe światło z nikim się nie dzieli

VI. 70





niedziela, 8 lipca 2012

Prościej można zaparzyć kawę mlekiem



Wyobraź sobie przyciągające się uwagi,
od których głosy tracą lekkość,
jakby graniczyły z ustami w drugim obiegu.
Pytasz o moje "ja", czy nostalgia
wystarczy, abyś wyrzekła się dziesięciu minut
na spotkanie, żeby nieważne wreszcie
dopadło nas w domu z lnianym obrusem.

Znam matki, które regularnie pieką
czekoladowy suflet, nie znają reprodukcji
Mony Lisy ani pereł, nie wiedzą czym jest
testosteron, jednak czekają na happy end.

Ostatki zapisane na rąbkach szalików
ekskluzywnego handlowca, uśmiechy
przywieszek, którymi dziewczynki wymieniają się
w drodze do szkoły. Obserwuję od rana
znikające, papierowe ubranka, monologi powiązane
fabułą z filmów Almodovara.

piątek, 6 lipca 2012

Popuszczanie




Obserwowałyśmy czarną dziurę:
jest mistrzynią w skazywaniu - globalna banicja
w rzadkich przypadkach pojednania
z tymi, którzy adaptują się pięć razy szybciej.

Pan gad, dwumetrowy - nie widzę oczu.
Z tej odległości wchodzimy sobie w słowa.
Porywczy deszcz zmywa z chodnika drobne.
Przełożonym opowiedział, jak bardzo źle rozumiem;
jeszcze dopowie co chcą usłyszeć i z głowy.

Po co komplikować artykuły kalkami z romantyzmu?
Wystarczy wsiąść w pociąg do nadpisanego miasta,
gdzie nie ma zasięgu, map, za to jest łaźnia;
równi mężczyźni nie szantażują kobiet w różowym.

Życie przedłużane destylatem, a dzieci
na wakacyjny wypad zbierają zwierzęta w szarym kolorze;
kluczą podwórkami, zmieniają się w zarośnięte pięknoty,
reagujące na wybuchy i zapach pieczonej kukurydzy.

Powinniśmy odnaleźć drewniany dom, wspiąć się głośno,
zabrzmieć; na kamiennych płytach mokrych od potu
coraz ciemniej, bo kogo obchodzi, że leje.
Podmywa drogę do toalety.

środa, 4 lipca 2012

Wypadkowa


Ktoś tam interpretuje filozofów, inny parafrazuje Szymborską, a jeszcze inny nie pamięta daty urodzin swojej ukochanej. Ścierają się ze sobą pewności i niepewności. Najbardziej liczy się tu i teraz. I nie ważne, kto ma rację. Istotą problemu jest zaangażowanie. Tak, to skomplikowana mapa, na której jest wszystko. Od smaku kawy, rodzaju pasty do zębów, po tapetę, hałas zza ściany, czy plamy na tapicerce krzesła. Robię pewien wysiłek i wytrzymuję kilka lat. Czasami jest lepiej, innym razem gorzej, ale wytrzymuję, bo wierzę, że przyjaciele są na całe życie. Fakt, nie podlewałam mu kwiatów, ale o muzyce, smaku imbiru i węgierskiego tokaju mogliśmy gadać i gadać. Nagle jednak coś się zmieniło

Ponoć był prawdziwym człowiekiem honoru. Może to jednak trauma spowodowała, że emocjonował się wygadaną panną, która chętnie wysmarkałaby się w jego lnianą koszulę i zahaczyła nosem o ten cielęcy wzrok. Niestety, potknęła się o twarze sąsiadów i trzeba było z tego jakoś wybrnąć. Nagle zjawa, która już dawno zostawiała odciski swoich palców i podpuszczała jednych na drugich, ożyła i zrodziło się kolejne nieporozumienie. One zazwyczaj są benzyną, tylko kto ma jeszcze w tych czasach zapałki? Podszedł i cisnął we mnie garść popiołu.

Czy uważasz, że wszystko w porządku?

Człowieku, jak ty wyglądasz?

Jego zdaniem szklanka jest do połowy pełna. Albo do połowy pusta. Jednak dla mnie nic w niej nie ma oprócz bełkotu wyuczonego na pamięć. Rozentuzjazmowana zjawa kieruje się nieodpartą chęcią zemsty i mości sobie gniazdo w najwygodniejszym fotelu. To żadna magia, zwykła manipulacja. Mogłaby być pięknym ptakiem, choć pewnie nie potrafiłaby już mi spojrzeć w oczy. Tyle sarkazmu i zakrętów, z których łatwo wypaść, kiedy przyjaciel pozwala nam odejść.

Dwanaście... czytaj dalej

poniedziałek, 2 lipca 2012

Kadr




Skończyłam z naciąganiem, nie chcę być lekką
laleczką w podróży, której zarzucają niesmak.
Pierwszy raz boli nie mniej niż ostatni. W głowie
kochanek nie ma wzwodu, dlatego nie musisz
napinać mięśni przy próbie unoszenia tapczanu,
przyszłość jest bezpieczna gdy stres nie przychodzi
a zimno gada bez przerwy o niczym.

Podczas walki na pamiątkę zostaje
lot w uszach, który zbliżył do wolności, wyobraźnia
podsuwała martwe ciała, stare napisy,
a kiedy szturchnęli kawałek kości, pękła taśma.
I nikt nie wybiegł w moją stronę.