piątek, 17 stycznia 2025

Cisza po Lynchu

 



A kiedy obudziłam się tego ranka, David już nie żył.
Patrzyłam na świat, który jeszcze wczoraj
był blady, jak podkład pod surrealistyczny pejzaż,
dzisiaj stężały kontury, migoczą. Taśma filmowa
przeciągnięta przez brudny projektor w ostatniej sekundzie.

Na ulicach wciąż szumią stare sny –
te, które zapisał na celuloidzie, i o nich zapomniał,
potem znowu przypomniał sobie w innym kadrze,
jak te dzieciaki w Twin Peaks, co nigdy nie dorosły,
chociaż udawały, że potrafią się bać naprawdę.

Nie ma go. Więc kto nam wyjaśni
ten zbyt długi korytarz, pętlę czasu,
czarnego kota przebiegającego przez każdy dialog,
nagle urwany przez dźwięk telefonu. Dzwoni
w nieskończoność, tak jak teraz dzwoni nic.

Wiesz, powiedziałby, to wina telefonu –
chujowego urządzenia, przez które patrzysz
na świat w rozdzielczości niższej niż twoje sny.

I co teraz? Będziemy próbować wyjaśniać filmy
językiem, którym nie umiem nawet zapytać o to,
co najważniejsze?

David mówił, że filmy są jak sny,
więc pozwól mi śnić jeszcze trochę:
o dymie papierosowym, który rysuje portrety,
o pęknięciach w betonie, przez nie wyrasta
trawa nienazwanych miejsc,
o krzesłach w rogu pokoi, wciąż są puste
i pełne jednocześnie, jak nasze milczenie.

Niech taśma filmowa znów się zapętli,
a światło projektora przebije mrok,
ale tylko na moment.
Nie na tyle, by zrozumieć.
Na tyle, by czuć.

czwartek, 16 stycznia 2025

Zanim cokolwiek się stanie

 



Pewne nie było pewne,
mówią: porządek jest kłamstwem
jak tafla jeziora, tylko udaje ciszę.
Pod spodem: plątanina żyłek,
ruchy ryb, pęcherze gnijących roślin.
Ale my nie lubimy myśleć, że jesteśmy częścią błota.

Czas jest tylko kliszą. Na jednej klatce: ręce chłopca,
znalazł trupa w trzcinie, na kolejnej – ślub na cmentarzu.

Chyba.

Nie patrz w oczy, bo zimno tam takie,
że zatrzymasz się w pół kroku i nie wrócisz.


Przed katastrofą zawsze jest za cicho, ( jak przed burzą).
Skrzypienie śniegu pod butami brzmi jak ostrzeżenie,
ale nikt nie słucha. Rozmowy przy świecach –
nigdy nie było tak prosto, jak chciałam wierzyć.

Historia robi z nas lunatyków.
Zanim cokolwiek się stanie, dotykamy się po omacku,
jakbyśmy mogli ocalić cokolwiek,
jakby nie było za późno na miękki oddech w kark,
na mówienie prawdy.

Nie pytaj mnie o harmonię.
Na początku były tylko krew, rozdarcie i echo.
Zawsze znajdziesz fragment, który zdaje się pasować,
ale całość? Nie ma całości.
Jest tylko teraz – rozedrgane, pulsujące,
zanim przyjdzie to uczucie.


poniedziałek, 13 stycznia 2025

MaB zapytała: Twórczość jakiego poety lub poetki miała na Ciebie największy wpływ?

 



Kto miał na mnie największy wpływ? To pytanie rodzi we mnie lawinę myśli i wspomnień – każde miejsce, w którym przebywam, każde doświadczenie czy potrzeba, kształtuje inną odpowiedź. Mieszkając w Irlandii, chłonę jej krajobrazy, tradycje i literackie dziedzictwo. Nie sposób pominąć Seamusa Heaneya – jego poezja, przesycona ziemią, mrokiem i torfem, a także sięgająca do korzeni mitologii i historii, jest jak zwierciadło tej przestrzeni. To z niej czerpię odniesienia, gdy szukam głębszych zrozumień dla miejsca, które mnie otacza.

Nie mniej istotna jest dla mnie twórczość Eiléan Ní Chuilleanáin – poetki, której wiersze pełne są warstw symboliki, mitologii i subtelności, jakby zaklęte w jej słowach miejsca i historie wciąż żyły, pulsując gdzieś tuż pod powierzchnią. Jej wiersze pozwalają mi na nowo spojrzeć na irlandzkie krajobrazy i kulturę – z jednej strony zakorzenione w tradycji, z drugiej otwarte na nowe interpretacje.

A jednak wpływy te nie ograniczają się do Irlandii. Moim literackim punktem odniesienia pozostaje wciąż Ingeborg Bachmann. Jej poezja, proza i listy są dla mnie nieskończonym źródłem inspiracji, wyzwań i  dialogu. Bachmann potrafiła w swoich tekstach łączyć filozoficzną głębię z emocjonalną intensywnością, co sprawia, że jej słowa rezonują ze mną, niezależnie od upływu czasu.

I podkreślę tu jeszcze, że amerykańscy poeci również odcisnęli piętno na mojej wrażliwości. Frank O’Hara i jego wiersz Dlaczego nie jestem malarzem towarzyszy mi od lat. Jest jak poetyckie lustro, w którym przeglądam się, odnajdując własne artystyczne tęsknoty, pytania i wątpliwości. To właśnie z miłości do tego utworu zatytułowałam cykl tekstów w kwartalniku eleWator – Dlaczego nie jestem malarzem. Poetyka O’Hary, pełna codzienności splecionej z niezwykłością, przypomina mi, że sztuka jest w każdym geście i momencie, jeśli tylko potrafimy ją dostrzec.

Elizabeth Bishop fascynuje mnie swoją precyzją, zdolnością wydobycia piękna z detali. Sylvia Plath inspiruje odwagą i emocjonalną szczerością, a John Ashbery – intelektualną złożonością. Charles Simic, łączący surrealizm z codziennością, nauczył mnie, jak uchwycić niesamowitość w pozornie zwykłych rzeczach.

Literatura to dla mnie ciągły dialog, który wciąż ewoluuje. Coś, co przeczytałam wiele lat temu, wraca czasem nieoczekiwanie w nowym kontekście i rzuca światło na rzeczywistość. Trudno więc wskazać jedną osobę czy jedno nazwisko – inspiruje mnie cała różnorodność głosów, które do mnie docierają, splatając się w wielowymiarową opowieść.


Dlaczego nie jestem malarzem
O´Hara Frank


Nie jestem malarzem, jestem poetą.
Dlaczego? Chyba wolałbym być
malarzem, ale nie jestem. 

Na przykład Mike'a Goldberga:
zaczyna obraz. Wpadam do niego.
"Siadaj i napij się"  mówi.
Piję. Pijemy obaj. Patrzę,
"Masz na tym SARDYNKI".
"Tak. Brakowało mi tu czegoś".
"Aha". Idę. Mijają dni,
wpadam do niego znowu. Malowanie
się posuwa i ja się posuwam, i dni
także. Wpadam do niego, Obraz
jest skończony. "Gdzie są SARDYNKI?"
Zostały tylko litery. 
"Było tego za dużo" mówi Mike.

A ja? Pewnego dnia pomyślałem o
pewnym kolorze. Pomarańczowym. I zaraz
cała strona słow, nie linijek.
Potem następna strona. Powino być
o wiele więcej, nie koloru, ale słów, 
o tym jak straszny jest kolor pomarańczowy
i życie. Dni biegną. Nawet w prozie
jestem prawdziwym poetą. Mój wiersz
jest skończony, a nie wspomniałem dotąd
koloru pomarańczowego. Mam dwanaście wierszy.
nazwałem je POMARAŃCZE. I pewnego dnia w galerii
widzę obraz Mike'a, nazywa się SARDYNKI.


[1956]
przełożya Julia Hartwig

i oryginał 


niedziela, 12 stycznia 2025

Styczeń sryczeń

 




W Irlandii pogoda zmienna – mróz i śnieg odpuściły, choć poranki wciąż toną w ciemności. Jednak coś w powietrzu już zapowiada dłuższe dni, a popołudniowe światło, rozproszone przez irlandzkie mgły, przypomina mi opisy Seamusa Heaneya – ten moment, kiedy światło łagodnie przełamuje zimowy ciężar. W takiej scenerii życie biegnie swoim tempem, choć bardziej w stronę centrów handlowych niż kulturalnych przestrzeni.

W moim mieście zamknęli kolejną kawiarnię. Brakuje miejsca, które skupiłoby kulturalne życie, gdzie ludzie mogliby się spotkać, wymieniać myśli i słowa. Wszyscy zdają się żyć dla siebie. Księgarnia – jedna, w sieciówce – raczej przypomina przystanek niż cel. A jednak wczoraj przeszliśmy tamten dzień w poszukiwaniu książek, ciesząc się choćby namiastką dawnej atmosfery, jakby słowa drukowane wciąż miały moc jednoczenia.

Styczeń przyniósł ze sobą rozdrażnienie – jakby czas utkwił w zawieszeniu. Czekam na luty, bo wtedy planuję podróż do Polski. Online kupiłam Mleczarza Anny Burns w tłumaczeniu Agi Zano (uwielbiam ją i jej sposób wchodzenia w obrazy, w myślenie autorek i autorów, których tłumaczy) – koleżanka z Trójmiasta dała mi cynk, że na stronie wydawnictwa jest spora obniżka. W międzyczasie Anna z Convivo podarowała mi kilka książek, które czekają na odbiór u mamy – będzie co czytać po powrocie z Polski, bo sterta rośnie. W literaturze, jak zawsze, szukam schronienia i inspiracji.

Może w lutym dłuższe dni przyniosą coś więcej niż światło?





sobota, 11 stycznia 2025

Obejrzałam Teatralna

 


Wzgórze Psów – nic nie mogę napisać o tym filmie, bo nic nie brałam i trudno mi się właściwie i pozytywnie odnieść. Ciężko na trzeźwo, a że nie piję... Ale mogę wypowiedzieć się na temat dźwięku. Film został źle zmontowany dźwiękowo – już kiedyś o tym problemie pisałam, że dbają tylko o audiofili. Warstwy. Dźwięk w każdym filmie składa się z warstw, w prosty sposób o tym piszę, żeby było jaśniej niż w filmie. Nie rozumiem, jak muzyka może być ważniejsza od dialogu. Musiałam cofać po trzy razy, żeby usłyszeć partie mówione – bełkotliwie i bez dykcji, może byłoby słychać, gdyby nie ta muzyka. Mąż uważa, że odpowiednia dla filmu, dla mnie to było katowanie mózgu. Nic mnie tak nie striggerowało, jak ta muzyka, wyszorowała mi mózg od środka, decybele nieadekwatne do sytuacji na ekranie. 

Kiedy we wrześniu jechałam pociągiem z Wrocławia do Poznania, siedziałam obok wielkiego fana prozy Żulczyka. Miło rozmawialiśmy o literaturze i sztuce, czekając ponad 90 min w opóźnionym pociągu, a później kontynuowaliśmy rozmowę w drodze. Mam nadzieję, że chociaż Tobie serial się podobał.

Wykorzystali ładne czcionki w napisach – całkiem w moim guście i stylu, chociaż z nich można by więcej wyciągnąć, ruszyłabym je odrobinę. Idealnie to widać w Przełomie. Śleboda, swoją drogą, bez takich dźwiękowych wygibasów.

Przeczytałam gdzieś w komentarzach, że filmy przygotowywane są dla odbiorców, którzy mają bezprzewodowe złote kable, głośniki z odpowiednim stężeniem ozonu i dywan akustyczny. Dlatego nie słychać dialogów na zwykłym sprzęcie, tylko muzykę. Dlatego tej kwestii mi nie tłumaczcie.


piątek, 10 stycznia 2025

Z rozmów

 


                                                                                  dla eM


Dobrze, że potrafisz usłyszeć siebie,
w tym miejscu, gdzie przestrzeń kurczy się i rozszerza
jak płuco wypełnione mgłą. Dziesięć lat temu świat
miał inne ściany, ale czy wtedy wiedziałaś, jak ich dotknąć?
Patrzę na swoje dłonie i widzę linie słów –
wciąż nie zdążyły zejść na drugą stronę,
ułożyć się w logiczne ciągi.

Czy pamiętasz, jak przechodziłaś przez te lata?
Mijały jak woda – letnia, rozpuszczająca krawędzie.
Mieszkały w tobie inne wersje ciebie, różne jak obrazy,
lecz teraz każdej z nich nadałaś imię. Siedzimy razem
z tymi, których bałaś się poznać.

Czy to ironia, czy czułość – kiedy mówisz, że strata
jest nauczycielem zachwytu?
Z każdym upadkiem ciało uczy się ziemi,
a może przemijanie jest jak poranna rosa,
znikająca w słońcu, jednak przez chwilę lśni tak,
że chcesz widzieć.

Więc chodź.

Dotknij miejsc, gdzie czas składa się w siebie,
tam, gdzie dekadę temu nie wiedziałaś,
że można być tak spokojnym, patrzeć na świat
z przymkniętymi oczami – nie w ślepocie,
ale w zachwycie.




środa, 8 stycznia 2025

Urodzona w rumiankach

 


Z wielkim smutkiem przyjęłam wiadomość o odejściu Małgorzaty Zakrzewskiej. Była niezwykłą osobą – poetką, blogerką, malarką. Inspirowała mnie jej siła, mądrość i niejednokrotnie pomagała mi przetrwać trudne chwile. Mimo własnych zmagań, zawsze znajdowała czas i przestrzeń dla innych. Jej odejście pozostawia ogromną pustkę. Małgosiu, na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci i sercu.


PS

eM napisła do mnie kiedyś: "Przez te ostatnie 10 lat poznałam kilka fajnych osób we mnie, które przez lata mieszkały w nieosiągalnej dla mnie przestrzeni. Myślę że ciągle jestem uśmiechniętym człowiekiem, zafascynowanym przemijaniem i wszystkim co z tego wynika – od dojrzałości, po słabość ciała, ciągła strata uczy zachwytu".


niedziela, 5 stycznia 2025

Z miast

 

piątek, 3 stycznia 2025

Pięćdziesiąt wejść w głąb siebie

 



To tyle, ile razy można przewrócić miasto
na lewą stronę, zajrzeć w szwy,
wyciągnąć spomiędzy ich nitki
kłębki głosów.

Raz mi powiedzieli: pisz z puentą,
więc niosłam jedną w kieszeni,
a drugą porzuciłam nad rzeką,
bo może słowa lepiej znają drogę,
kiedy plączą się między znakami stopu
a ciszą sklepowych półek.

Nie ma łagodności, są tylko zderzenia.
Melancholia przepycha się z ironią,
jakbyśmy wszyscy siedzieli
przy jednym stoliku,
ale kawa nigdy się nie kończy,
a łyżeczki stukają w naczynia
jak w dzwony.

Czy to wszystko waży coś więcej
niż lekkość pustych fraz?
Pławik drży, kręgi się rozszerzają,
a Shannon niesie nas przez wodę,
która zna smak każdej rozmowy.

Może to jest klucz:
stać na rogu ulicy i słuchać,
jak miasta mówią do siebie,
jak wciągają nas do swoich dzielnic,
gdzie nic się nie da zmierzyć,
ale wszystko można poczuć.


środa, 1 stycznia 2025

Kiedy nie ma nas w atlasie świata, ani tego co tworzymy

 



Kiedy nas nie ma, kolory przygasają –
nie te z desy,
ale te rozlane po oczach, po sercu,
tak jak woda po mapie,
kiedy trzęsiesz się w drodze na drugą stronę dnia.

Nie ma piosenek.
Ręka odruchowo sunie w kieszeń,
szuka rytmu,
a tam echo.
Nie ma książek. Nie ma słów na dobranoc,
dzieci patrzą w sufit i liczą cienie –
kiedy zgasną,
zniknie nawet cień.

Przyszli, żeby zobaczyć pustkę,
żeby dotknąć ciszy.
Co zobaczyli?
Miasto z popiołu,
martwe place, drzewa pełne
świszczącego wiatru.

Przyszliśmy, żeby zobaczyć siebie.
Kim jesteśmy bez tego całego nic?
Bez wiersza – przeskoczył szereg pokoleń,
tak, jak kamień przeskakuje wodę.
Bez obrazu – mówi ciszej
niż tysiąc wkurzonych spojrzeń.
Bez dźwięków –
śmiechu spod sklepowej witryny,
ostatniego strzępu melodii
ukradkiem zapamiętanej.

Cisza to dom,
który pustoszeje od środka.
Poczekaj, aż coś w nim runie.
Poczekaj, aż ciemność się znudzi.

A gdybyśmy mieli odwagę powiedzieć:
Nie mamy nic, ale nic nas nie boli,
czy na pewno nie zaboli
powietrze,
które nie niesie melodii?

Kiedy nic nie robimy, robimy świat.
Każdy fałszywy akord,
każdy nieudany obraz
staje się fundamentem mostu.
Nie rozbijaj mostu,
bo za nim
jest tylko
pustka.


wtorek, 31 grudnia 2024

O nas

 


papier bawełniany, farby akrylowe


obiecałam ci głos, który połknie ciszę,
słowa jak łańcuch DNA, spirale wieczne,
z każdym zakrętem coś ginie – czy to ważne?
język, wyrostki, pokręcone ścieżki głodu.

ręce mokre od krwi – alfabet,
wyciągam frazy, ciężkie jak krople rtęci,
a ty śpisz – twoja skóra mówi do mnie wiersze,
ale ja je tłumię, tłoczę w gliniany dzban.

heliograf mówi, że wszystko jest błyskiem,
ale czy błysk to światło? czy tylko mrugnięcie
pamięci – nie chce być narzędziem?
czasem sny pachną rdzą, czasem świeżą farbą,

ale żadnej próby, żadnego powtórzenia.
jesteśmy linią prostą – nigdy się nie kończy,
bo przecież prostota to kłamstwo –
wszyscy wiemy, że koniec jest punktem kulminacyjnym.

a jednak: przy porannej kawie widzę twoje oczy,
niech to będzie nasz spektrograf miłości,
bo co znaczy dźwięk, jeśli nie ma kto go słuchać?
tylko echo odpowiada, ależ ono kłamie.

poniedziałek, 30 grudnia 2024

Gdy wszystko już ucichło

 


dla M.

Matka układa kwiaty w martwej doniczce,
przypina kokardę do słońca, które nie wschodzi.
Mówię: mamo, ono od dawna jest zepsute,
a ona, jak zawsze, poprawia moje błędy:
to nie słońce, tylko obłok, dziurawy, ale nasz.

Sąsiad z naprzeciwka
rozlewa czerwone wino na wydeptany śnieg,
mówi, że po tamtej stronie ulicy zawsze był raj,
ale nigdy go nie zauważyliśmy.
W jego dłoniach jabłka z zeszłego roku
przemieniają się w złoto.
Nie trzeba być żywym, by rozumieć ogień – dodaje.

W pokoju stoją książki, których nikt nie otworzy,
a jednak zapisuję marginesy – dla siebie,
dla nikogo, dla martwych owadów.
Tylko one wiedzą, jak smakuje pustka.

Przychodzą ptaki.
Ich skrzydła pachną czarnym chlebem
i zimą, która wciąż nie przyszła.
Gdzieś daleko padają pierwsze słowa:
witajcie, jesteście, czujecie.
Ktoś zamyka okno,
a my zbieramy ślady po obecności,
jakbyśmy szukali drogi w labiryncie –
nie ma wyjścia.

Pod koniec wieczoru
matka rozwiesza firanki,
cieknie po nich śnieg, który psy już zjadły.
Jesteśmy bezpieczni – mówi,
a ja po raz pierwszy jej wierzę.

Czułość na klisze