Strony
- Fotograficznie/Graficznie
- Strona główna
- Kup "Podróżowanie w przestrzeni"
- Kup "Pierwszy milion nocy"
- Gniazdo - Tadeusz Baranowski
- Portfolio
- Bob
- Travelling in space
- Kup mi kawę, proszę :)
- krótka kronika zapatrzenia
- o autorce
- Mały słownik zmyśleń – niezna mowa snu
- ArtPubKultura
- Kup książkę - Emiterium
- Banery
sobota, 22 listopada 2025
O pewnym rodzaju pisania, które prowadzi donikąd ( z rozmowy u Teatralnej)
piątek, 21 listopada 2025
To coś
poniedziałek, 17 listopada 2025
Gdy wszystko już ucichło
dla M.
Matka układa kwiaty w martwej doniczce,
przypina kokardę do słońca, które nie wschodzi.
Mówię: mamo, ono od dawna jest zepsute,
a ona, jak zawsze, poprawia moje błędy:
to nie słońce, tylko obłok, dziurawy, ale nasz.
Sąsiad z naprzeciwka
rozlewa czerwone wino na wydeptany śnieg,
mówi, że po tamtej stronie ulicy zawsze był raj,
ale nigdy go nie zauważyliśmy.
W jego dłoniach jabłka z zeszłego roku
przemieniają się w złoto.
Nie trzeba być żywym, by rozumieć ogień – dodaje.
W pokoju stoją książki, których nikt nie otworzy,
a jednak zapisuję marginesy – dla siebie,
dla nikogo, dla martwych owadów.
Tylko one wiedzą, jak smakuje pustka.
Przychodzą ptaki.
Ich skrzydła pachną czarnym chlebem
i zimą, która wciąż nie przyszła.
Gdzieś daleko padają pierwsze słowa:
witajcie, jesteście, czujecie.
Ktoś zamyka okno,
a my zbieramy ślady po obecności,
jakbyśmy szukali drogi w labiryncie –
nie ma wyjścia.
Pod koniec wieczoru
matka rozwiesza firanki,
cieknie po nich śnieg, który psy już zjadły.
Jesteśmy bezpieczni – mówi,
a ja po raz pierwszy jej wierzę.
Grudzień 2024
niedziela, 16 listopada 2025
Kiedy przemoc udaje niewinność
PS
piątek, 14 listopada 2025
O przeskoku, który widać od razu
środa, 12 listopada 2025
Życie
Biało-czerwona sukienka
niedziela, 9 listopada 2025
Niewszędziebycie
piątek, 7 listopada 2025
Zdrówka kontra Zdrowia
środa, 5 listopada 2025
wtorek, 4 listopada 2025
Takie tam
niedziela, 2 listopada 2025
Bez tytułu
Sztorm bez imienia
które zakurzyły się od czekania na decyzję.
Zaparzam herbatę z cytryną,
pistacje stukają o porcelanę jak paciorki.
Uśmiechamy się do wnuczki, która przez tydzień
urosła o kilka zdań i jeden poważny gest.
Mówi: babciu, świat jest bardzo niegrzeczny.
Wierzę jej, chociaż to tylko sobota.
Paddy znów przeżył i krowy też,
pies sąsiadów, który nigdy się nie zamyka,
bo ktoś musi pilnować istnienia.
Próbuję odejść od tradycji,
ale tradycja ma długie ręce i ciepły głos,
zachęca do powrotu,
do herbatników, mopów, rozmów o pogodzie.
Nosorożec w mojej głowie stuka rytmicznie,
jakby chciał przebić się do sedna sprawy,
ale sedno wyjechało pociągiem,
którego już nie ma.
Więc zostajemy: ja, Paddy,
kilka owiec za płotem
i ta chmura, która wygląda jak metafora,
choć pewnie jest tylko deszczem.
Wycieram stół, okruchy po wzruszeniu,
bo emocje też trzeba sprzątać.
Świat się kończy i zaczyna przy filiżance,
a Irlandczycy polewają samochody zimną wodą,
jakby można było zmyć z nich ślady śmierci.
Cierpki poranek, mówi Paddy.
Myślę, że to wystarczy za całą metafizykę dnia.
Nie wiem, co mam dzisiaj do zrobienia,
czy coś muszę, czy nie.
Krowy przeszły na drugą stronę pastwiska,
dzieci podskakują,
rodzice stoją.
Wszystko dzieje się tak, jak powinno,
aż do chwili, gdy znowu przetrzemy buty
i ruszymy po więcej codzienności.












