środa, 20 listopada 2024

Krótka historia nikczemności - Irminy Kosmali

 




Tytuł książki poetyckiej Irminy Kosmali, Krótka historia nikczemności, przyciąga uwagę swoją paradoksalną zwięzłością i prowokującą treścią. Z jednej strony sugeruje pewną lakoniczność – opowieść skondensowaną, niemal szkicową. Z drugiej, odwołuje się do wieloznacznego pojęcia „nikczemności”, które może być zarówno moralnym osądem, jak i ironicznym komentarzem wobec ludzkiej natury. Tytuł działa jak zaproszenie do refleksji: czy mówimy o banalności zła, czy o jego wielości i niejednoznaczności? Może także prowokować pytania o granice między tym, co złe, a tym, co zwyczajnie ludzkie.

Jest w nim coś, co zatrzymuje, zmusza do zadumy i wstępnego odczytywania świata, zanim otworzymy książkę. Sama łapię się na tym, że wciąż czytam tytuł na głos, ale jeszcze nie zajrzałam do środka. Może to przez świadomość delikatnej tkanki poezji, a może po prostu potrzebuję chwili, by nacieszyć się samym tytułem – tak pięknym i pełnym obietnic. Irmina, którą miałam okazję poznać, jest dynamiczna, pewna siebie, piękna – i to wszystko zdaje się być obecne między wierszami już na samym progu tej książki. Jestem już jej ogromną fanką, zanim jeszcze rozpoczęłam podróż przez wersy.


wtorek, 19 listopada 2024

Jestem chora

 


poniedziałek, 18 listopada 2024

Fiku miku


 



Zdarza się, że rzeczywistość nie mieści się w kieszeniach.
Dlatego nucę, wdycham, wypuszczam przeponą, robię miejsce.

Twoje słowa rozlewają się jak strumień ciepłej krwi
na biały śnieg. Patrzę obrazami,
pomiędzy porywami milczenia a rytmem oddechu.
Koń drga w moich oczach, ale nie rusza –
jeszcze nie, bo przecież zawsze jest później.

Ćwiczę się w milczeniu, zapominaniu, wybaczam tym,
którzy pożyczają moje buty i myślą, że są sprytni.
Nie patrzę, gdy śpią, gdy zacierają ręce.
Nie robię zdjęć – nie dlatego, że nie widzę,
ale że mi się nie chce.

Ćwiczę nocą. Dłoń przy ustach.
Powietrze wpada, wypada, jakby mogło czegoś zabraknąć.
Ludzie piją z moich szklanek, jedna po drugiej,
jakby czerpali więcej niż wodę.

Czerwień – znajoma, aż nazbyt ludzka.
Pamiętam ją z historii, z własnych dłoni,
z chwil, gdy kropla za kroplą
odmierzały czas.

I kiedy mówisz: "nie pytaj, nie słuchaj,"
wiem, że to jedyne, co teraz mogę zrobić.
Bo truskawki zgniłe w środku też smakują
wspomnieniem słońca, a wyjścia przez balkony
prowadzą donikąd, poza dźwiękiem, poza pustkę.

Dni się nie zmieniają – to my się zmieniamy,
uciekamy albo tkwimy.
I najczęściej nie wiesz, o co chodzi.


środa, 13 listopada 2024

Patrz, dwie łodzie – suną jak myśl, zwątpienie

 



Morze zna smak rozmytych dróg, wie, jak trudno o mapę.
Mamy swój ocean, głębszy niż miasto na końcu wyspy, 
gdzie zamiast kamieni fala rodzi puste słowa. 
Tu nie trzeba mówić – wystarczy oddech, nic więcej.

A może jednak – wrzucić coś do wody? Pozwolić płynąć, 
niech zatopi.

Bo choć każdy z nas widzi rozrysowane kominy 
i każdą myśl wypuszczoną na falę w dniu przesilenia, 
to na pełnym morzu, nie musisz się uczyć niczego więcej, 
poza przyjemnością dryfowania, 
poza zasięgiem piekących spojrzeń.

Próbuj. Przegrywaj. Przegrywaj lepiej. Jak te łodzie, 
które mogły być nami. Dla ciebie, dla mnie. 
Ale płyniemy równolegle, oddzieleni szumem, 
falą, dźwiękiem, i może tylko raz zaświeci słońce, 
przez chwilę odbite na dziobie. 

A potem cisza, żadnych wzruszeń.
Tak powoli uczymy się oddalenia od siebie.

wtorek, 12 listopada 2024

Czy to tam biegnie ten wiersz – bez końca, wstępu, balansujący na granicy?

 



Zaczynam mówić, ale zdania się rwą –
może to ty, a może wiersz gra w swoje potknięcia.
Jakbyśmy czekali na coś ważnego, ale samo się urywa.

Obserwuję pary tańczące na czerwonym tle,
Centaur pod napisem „Arcadia” stoi z boku.
Próbuję dopowiedzieć to, co wydaje się zbędne –
przeskakiwanie między scenami, pół-kroki – są i ich nie ma.

Jak ty i ten chłopiec, którym nie byłeś.
Jak matka – nigdy jej nie widziałeś w akcji,
ale wiesz, że tam była, na scenach, na przedmieściach,
jak wilk, jak akt, który ktoś mógł przegapić.


niedziela, 10 listopada 2024

Scenka


 




Bawimy się w restaurację. Sophia z powagą rozdaje wszystkim menu, usztywniając kartki, żeby wyglądały jak prawdziwe. Podchodzi do każdego i z wdziękiem pyta: 

– Pani, a co ty chcesz Pani?

– Pierogi z malinami i pinacoladę – odpowiadam zgodnie z klimatem.

Sophia kiwa głową, zapisuje coś wyimaginowanym długopisem na niewidzialnym notesie w dłoni. Następnie, z pełną powagą, podchodzi do Paddy'ego, który zdążył już przysnąć w kącie.

– Pan? Co chce zjeść?

Paddy otwiera jedno oko, zerka na nią i z szelmowskim uśmiechem mówi: 

– Naleśniki z gołębich jaj i Guinnessa z Sheratona.

Sophia przytakuje, robi poważną minę i zapisuje, aż Paddy nagle przerywa: 

– A może Pani powtórzyć nasze zamówienie, by nie było pomyłek?

– Nie mogę, takie rules! – oznajmia z rozbrajającą miną.

Wtedy mąż zagląda w jej skupioną twarz i z przymrużeniem oka pyta: 

– A te naleśniki to nie będą przypadkiem na niemieckich jajkach?

Sophia wzrusza ramionami. – Będą, to niemiecka restauracja.


sobota, 9 listopada 2024

Habitat - Mirek Antoniewicz





Habitat – Przestrzeń Pamięci


Habitat jest zapisanym na płótnie ekosystemem wspomnień, niemal archeologicznym procesem wydobywania fragmentów przeszłości, które zostały uformowane przez czas, emocje i zmieniające się perspektywy. To cykl obrazów, w którym każdy element przywołuje inny aspekt ludzkiej kondycji i osobistej historii – zarówno słodkie, jak i gorzkie momenty życia: miłość, narodziny, smutek, radość, śmierć. Artysta zdaje się tu mierzyć z własnymi wspomnieniami, wyławiając z nich obrazy, które raz po raz przyjmują nowy kształt, nowe życie na płótnie. Przez te prace przemawia rozliczenie z przeszłością, refleksja nad trwałością pamięci oraz przemijalnością ludzkiego doświadczenia.

Już pierwsze obrazy, na których pojawia się motyw łodzi, nasuwają skojarzenia z podróżą, zarówno dosłowną, jak i metaforyczną. Jedna łódź, potem dwie, przywodzą na myśl przemierzanie życia – być może poszukiwanie siebie, a może partnera w tej podróży. Wzmianki o łodzi w sztuce od lat towarzyszą narracjom o odkrywaniu, izolacji i próbach odnalezienia właściwej drogi. Motyw łodzi, obecny w twórczości Williama Turnera czy Caspara Davida Friedricha, tu nabiera prywatnego znaczenia, stając się symbolem podróży w głąb siebie, ku przeszłości i wspomnieniom.

Na kolejnych obrazach widzimy parę w uścisku, miłość zaklętą w serii trzech obrazów: najpierw bliskość, potem zanurzenie się w wzajemnym zniewoleniu, na koniec – rozkwit w pełni. Płomienne odcienie czerwieni kontrastują z całą kompozycją, co sprawia, że fragmenty nabierają emocjonalnej intensywności, sugerując trwałość, ale i przemijalność miłości – uczucia, które w jednym momencie może być przepełnione życiem, by innym pozostawić po sobie pustkę. W tej scenie odnaleźć można echo sztuki Egona Schielego, dla którego bliskość i napięcie emocjonalne były kluczowym elementem ekspresji.

Następną symbolikę przynosi koń na biegunach, zabawka z dzieciństwa przypominająca o ulotności i kruchej radości minionych dni. To symbol cykliczności i tęsknoty za tym, co dawno minęło. W swojej formie koń przywodzi na myśl stylistykę dawnych rysunków dziecięcych, prostotę i spontaniczność, którą artysta chce uchwycić, wiedząc, że ulotność dzieciństwa to nieuchwytny dar.

Ostatnia faza cyklu obrazów to seria postaci – mężczyzna odwrócony plecami, uwięziony w bezruchu, wyrażający niemoc dalszej podróży, a także autor, malujący łodzie. Budda, który zamyka cykl w ciszy i medytacji. Każdy z tych obrazów symbolizuje inne stadium życia, przypominając o przemijaniu, jak i o nieuchronności kontemplacji nad własnym istnieniem. W ikonografii sztuki wizerunek Buddy przywołuje na myśl spokój i pogodzenie się ze światem, które przychodzi wraz z dojrzałością. Tutaj jest zwieńczeniem refleksji, symbolem akceptacji przemijalności życia, pamięci i wspomnień.

Prześcieradła – Codzienność Przeszłości

Pomiędzy obrazami głównego cyklu pojawiają się tkaniny – „pranie” – z postaciami i podpisami, które tworzą osobliwy komentarz do głównej narracji. Te tkaniny, podobne do dzieł współczesnych artystów konceptualnych, takich jak Robert Rauschenberg, wprowadzają codzienność do sfery sztuki, gdzie symboliczne elementy zwykłego życia stają się czymś znaczącym. Centaur z napisem „arcadia” przywołuje mityczną wizję harmonii i spokoju, przestrzeń wyobrażoną, która dla artysty może być już nieosiągalna. To przestrzeń zapamiętana, choć niekoniecznie realna, której odnalezienie wymaga powrotu do zakamarków pamięci.

Obok widnieje postać mężczyzny z podpisem „words are all we have” – prosty, a zarazem mocny przekaz o kruchości słów i o ich roli jako jedynych narzędzi, które mogą ocalić wspomnienia. Słowa są tutaj równie ulotne jak tkaniny, na których zostały naniesione, symbolizując jednocześnie próbę ocalenia od zapomnienia tego, co najważniejsze. „MCMLIV”, chłopiec określony jako „skarb”, nawiązuje do efemeryczności dzieciństwa, a czaszka ozdobiona portugalskimi kwiatami pod napisem „Vanitas” przypomina o przemijalności życia, wpisując się w symbolikę vanitas obecnej od wieków w malarstwie europejskim.

Seria zakończona autoportretem z z kolejną rzymską datą „MMXXIV” przywodzi na myśl postmodernistyczne gry czasem i tożsamością, niemal jak w pracach Cy Twombly’ego, gdzie osobista historia artysty splata się z uniwersalnym językiem symboli. W stonowanych kolorach – szarości, biele, beże, a także czerwień – widoczna jest pełna paleta emocji, która wzbogaca całą kompozycję.

Rozrachunek z Pamięcią

Habitat to cykl o pamięci, stworzony z fragmentów wspomnień, z przemijających chwil, które na powrót ujrzały światło dzienne. Każdy obraz staje się tutaj przystankiem w podróży, odsłaniając kolejne warstwy osobistych przeżyć i skojarzeń. Wystawa, choć niemal monochromatyczna, jest pełna życia i nadziei, lecz również pytań, na które nie ma odpowiedzi. Artysta, mimo fizycznych ograniczeń, dociera głęboko do siebie i jednocześnie otwiera przestrzeń refleksji dla widza. Tworzy przestrzeń wspomnień, która staje się zapisem życia, jego efemeryczności, oraz próby uchwycenia tego, co zostało utracone.

Literacki Rezonans

Habitat jest także miejscem spotkania sztuki wizualnej i literatury, w którym narracja obrazu splata się z nieuchwytnym poetyckim językiem. Obrazy przywodzą na myśl fragmenty literatury przenikającej tematy pamięci i przemijania – jak w „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta, gdzie jeden smak lub zapach może wywołać cały świat zapomnianych wspomnień. Tu również widz odkrywa, że pozornie statyczne obrazy łodzi, pary, postaci dziecięcej mogą rozwinąć przed nim opowieść. Tak jak Proustowska narracja balansuje między świadomością nieuchronnego końca a nadzieją na nieśmiertelność wspomnień, tak Habitat wyłania się jako tętniący życiem album zatrzymanych chwil, będący próbą ocalić to, co zostało utracone.

Słowa „words are all we have” przywołują również echa Becketta, którego minimalizm odsłania istotę ludzkiej kondycji, a ograniczenia języka stają się wyzwaniem dla samego wyrażenia pamięci i egzystencji. Każdy obraz w Habitat wpisuje się w podobną walkę – by uchwycić i przekazać emocje, które inaczej mogą się rozmyć. Tkaniny z motywem słów przypominają także o twórczości Wisławy Szymborskiej, dla której każdy zapis wspomnienia, choć ulotny, stanowił ocalenie, choćby i fragmentu przeżyć, z czułością odtwarzanych w minimalistycznych wersach.

Habitat to ostatecznie wizualny wiersz o przemijaniu i akceptacji – refleksja nad przeszłością, która przenika każdą formę sztuki, od literatury po malarstwo. Artysta tworzy przestrzeń przepełnioną obrazami jak wierszami, które – tak jak „Sonet 73” Szekspira – opiewają piękno i ulotność chwil, ukazując, że wspomnienia nie muszą trwać wiecznie, aby pozostawić głęboki ślad w pamięci człowieka.

Egzystencjalne Przesłanie

Habitat staje się także medytacją nad istotą ludzkiego istnienia, eksplorując wątpliwości i wewnętrzne zmagania, które towarzyszą każdej egzystencji. Wędrując przez cykl obrazów, artysta dotyka głębokich pytań o to, kim jesteśmy bez naszej pamięci i jak nasze doświadczenia kształtują naszą tożsamość. Kolejne obrazy przypominają fragmenty egzystencjalnych rozważań z twórczości Alberta Camusa – o poszukiwaniu sensu życia mimo świadomości jego przemijalności. Niczym w „Micie Syzyfa”, Habitat opowiada o zmaganiach człowieka z nieubłaganym czasem i koniecznością nadania własnemu życiu wartości, mimo jego kruchej natury.

Motyw podróży, wyrażony poprzez łodzie, symbolizuje również dążenie do zrozumienia siebie i swojego miejsca w świecie, podejmowane często samotnie, w duchu filozofii egzystencjalnej. Oglądający odkrywa, że obrazy te nie tylko upamiętniają minione chwile, lecz także stanowią wezwanie do introspekcji – do zmierzenia się z trudnymi pytaniami o własne „ja” oraz o relacje z innymi. Przemijające obrazy miłości, dzieciństwa, wspomnień na tkaninach symbolizują, że choć istnienie jest nietrwałe, jego ślady pozostają i tworzą mozaikę, z której buduje się indywidualna tożsamość.

Habitat jawi się jako próba ujęcia egzystencjalnej podróży, w której każde wspomnienie, gest, obraz staje się świadectwem tego, co autentycznie ludzkie – pragnienia, samotność, poszukiwania znaczeń. Jak pisze Simone de Beauvoir, istotą ludzkiej kondycji jest konieczność definiowania siebie w oparciu o nieuchronnie przemijające chwile, które jednak – przeżyte w pełni – stają się fundamentem naszej egzystencji.













 


Galeria M ul. Świdnicka 38a we Wrocławiu

wystawa obrazów Mirka Antoniewicza Habitat 

od 8 listopda do 23 listopada 2024


czwartek, 7 listopada 2024

Wyprawa w przód, a może jednak nie

 




Droga


Poszukuję siebie w prostych czynnościach.
Rozpalanie, parzenie, ale mieszka nam się świetnie.
Nie jestem mechaniczna, nie rozumiem dlaczego
Sucha retoryka nadal zadziwia filologów. Podobno
nie radzę sobie z emocjami, rozjeżdżam się. Jeszcze
jeden krok i świadomość zawiśnie na końcu zwiędłych
szyjek łodyg.

Ciemność nie na miejscu, w złej fazie,
do której nie docieramy. Odpływają rybie domy,
odlatują ptasie trele. Spirale liści, wiatr układa ziarna,
kiedy nie podsłuchuję wyobraźni. Wtedy zaprzeczam,
że zasypiam.

W klimacie nasyconym wilgocią wąziutkich nor,
owadzich kryjówek. Nie przeliczam ich, nie wstrzymuję
dźwięku kołatek. Świat budzi mnie w porze nie do zniesienia.
Jeden, dwa, trzy.

Czułość

Wspomnienia i chwile
splecione z materią bawełnianego papieru,
kredowej farby. Wciąż nie wiem, co widzę
i na ile zielone sitowie jest zielone,
czy też woda jest brunatna,
może to tylko odbicie torfu.

Błądzę w sobie,
bo błądzenie wydaje się najwygodniejsze.
Obracam się przez ramię i dociskam nadgarstki,
palce  mocno podniszczone
przebierały jeszcze niedawno
liście indonezyjskiej paczuli.

Zadawaj pytania szeptem,
bo kiedy wyschnięte gardło trzeszczy,
można usłyszeć, jak skóra odkleja się warstwami,
poczynając od naskórka, w białych pasmach.

Wszystkie przysłowia 
wydobywały się z naszych rozmów,
nad którymi śmialiśmy się do łez 
notowałam, zanim stało się to popularne,
jak pandemia  absurdalnie zabawne.

Dzienniki o odzyskaniu czasu,
utracie wolności, luźnych związkach,
domowych wypiekach, transakcjach online,
uporze zwolenników jedynie słusznej partii
i przeciwników elektrowni jądrowych,
matkach cierpiących, ojcach odwracających wzrok,
pewna obojętność płynie prosto w mgłę.

Pozostawieni samym sobie ludzie
na krawędzi, bez troski, bez słowa, bez serca.
Leżę w łóżku, a myśli odbijają się od ścian snu.
Z pewnym zażenowaniem prostuję stopy
i zastanawiam się  zwlec się,
czy może nie podążać za ścieżką dnia.
Zostać poza zasięgiem światła w przedsionku,
w ciemności lub w cieniu.

Niepewność trwa jeszcze przez kilka godzin.
Później już nie widzę w tym nic złego.
Przeliczam kamienie, sytuacje, blisko wody,
moczę dłonie, obserwuję małe ptaki. Bez ruchu.

W moim życiu często doświadczam momentów, kiedy wszystko wydaje się rozpadać wokół. To wtedy, jako autorka tekstu, odczuwam potrzebę wewnętrznej obrony, aby uniknąć nagłych i nietrafionych decyzji. Czasem wydaje się, że te chwile są fikcją, a ja jestem obserwatorką, w swoim własnym życiu, próbującą zrozumieć ten cudownie złożony świat, albo zatapiającą się w fantastycznych opowieściach, chociaż w niemocy i w lekkiej gorączce. Z pomieszanymi uczuciami, emocjami sięgającymi gwiazd, zastanawiam się, na co mi to wszystko, u schyłku antropocenu, z wojnami, które są nikomu niepotrzebne, z kompletnie pomieszanymi odczuciami.

Każde życie, to niepowtarzalna opowieść, u mnie to raczej symfonia, która wciąż gra, a każdy dzień, to jak nowa nuta, która kształtuje się przez moje wybory, działania i relacje z otaczającym mnie chaosem. Pogubiłam się, o co chodzi w tym całym istnieniu, chociaż motywy, które wpływają na to, że żyję, w jakieś względnej układance na tej planecie, wydają mi się jasne. Zostałam ulepiona z faktów, to jak postrzegam świat, odgrywa istotną rolę w moim życiu. Empatia, kreatywność, wymagania wobec siebie i bliskich. Czasami spotykam się z krytyką, że jestem za mało elastyczna, zbyt naciskam i wymagam jakości, estetyki, złotego podziału. A przecież życie, to podróż w nieznane, pełne pytań bez jednoznacznych odpowiedzi. Splątane ze wspomnień i często ukrywane pod powierzchnią codzienności. Zastanawiam się wtedy nad sensem moich motywacji i działań. Balansuję na krawędzi dnia i cienia, w którym łatwo się ukryć.

Porosty

W atmosferze sielanki (znalazłam się tu przypadkiem),
podziwiam szydełkowane obrusy, bogate lambrekiny,
a zachód słońca odbija się w bagiennych sadzawkach.

Śnięty kraj, ryby i koty. Druga filiżanka kawy.
Czekam, aż słońce schowa się za czarną linią.
W piecu tli się cedrowe ognisko.

Korzenie spleciono niezależnie ode mnie,
a gdy czytam na tablicy znajomej o gnilcach,
kropidlakach, pająk wdrapuje się na nosorożca,
bezpośrednio na róg. Później delikatnie go przeniosę,
w słoiku.

Mam w sobie takie wspomnienia; moja mama pochodzi z Beskidu Wyspowego, więc to właśnie tam spędzałam większość swojego dzieciństwa i nastoletnich wakacji. To miejsce było dla mnie drugim domem. Pierwszym wspomnieniem, które przychodzi mi do głowy, jest dziadek. Razem przemierzaliśmy liczne ścieżki i szlaki górskie, odkrywając piękno okolic. Chodziłam z nim pod Śnieżnicę do zaprzyjaźnionego pszczelarza po miód. Patrzyłam na niebo, które wydawało się tam być bliżej niż gdziekolwiek indziej.

Spotykałam się z zaprzyjaźnionymi dziećmi. Razem bawiliśmy się na polach i łąkach, odkrywając tajemnice natury. Wspólne zabawy były dla nas źródłem niezapomnianych chwil i śmiechu. Nie było wtedy telefonów komórkowych ani mediów społecznościowych. To były czasy, kiedy towarzyszył nam tylko wiatr, cisza albo szczekanie psów i czerń nocnego nieba pełnego gwiazd.

W centrum wsi stał piękny drewniany kościół. Wtedy wydawało mi się, że emanował harmonią i siłą. W okolicy znajdował się bar, gdzie można było napić się oranżady i porozmawiać po mszy z sąsiadami.

Włóczenie się po tych okolicach było moim ulubionym zajęciem. Nie było planów ani terminów, po prostu chodziliśmy tam, gdzie nas nogi poniosły, badając nowe obszary i ciesząc się wolnością. Oczywiście pomagaliśmy przy zbiorach, sianokosach, żniwach, w obejściu.

Beskid Wyspowy pozostawał miejscem, do którego zawsze wracałam, aby napełnić się spokojem i pięknem natury. Ukształtowało mnie jako osobę i na zawsze pozostanie wysoko, na odpowiedniej półce, w pamięci. Im częściej wracam do dzieciństwa i młodości, tym mocniej odczuwam schyłek. Potrzebę upamiętniania, próbę zapisu przeszłości, która wpłynęła na rzeczywistość.

Ten epilog nie jest zakończeniem, lecz zaproszeniem do kontynuowania podróży, z jego nieustającymi pytaniami, tajemnicami i pięknem. Przemijanie, harmonia z otaczającą naturą, siła więzi międzyludzkich. Równowaga. Zrozumienie siebie i innych przez pryzmat życia na Ziemi. Czułość i współpraca, może wtedy będziemy mogli się cieszyć pełnią życia, będąc częścią tej wielkiej symfonii wszechświata. Może właśnie tak, ocalimy nasze ukochane miejsca. Zapisując je, jedno po drugim.

39. numer eleWatora
 


środa, 6 listopada 2024

Z życia

 


Sophia (5) jest "sówką" – wieczorami, tak jak ja, uwielbia rozsiąść się na kanapie, rozmawiać, słuchać muzyki, i oczywiście, odwlekać pójście spać. Codziennie przedłuża ten moment, co nieco denerwuje Martę, która również chciałaby mieć czas na swoje sprawy. Słychać więc, jak przekomarzają się na górze: Sophia jęczy, że chce jeszcze poczytać. Jedna bajka, druga... W końcu Marta, wyczerpana, zaczyna mówić do siebie, a jej cierpliwość sięga granic. Sophia zauważa to i z powagą pyta:

– Mamo, czy Ty rozmawiasz z Bogiem?

Kurtyna.

niedziela, 3 listopada 2024

Takie tam stożki

 


Miałam kiedyś pomysł na książkę poświęconą prawom autorskim w sztukach wizualnych – stworzyłam nawet wstępny projekt i wizualizację. Jednak zabrakło mi czasu na poszukiwanie sponsora, a to okazało się błędem. Znowu spotkałam się z sytuacją, w której moje zdjęcie opublikowano bez podpisu, co w renomowanych wydawnictwach jest nie do pomyślenia. W profesjonalnej prasie to redaktor prowadzący odpowiada za oznaczenie autorstwa, a tymczasem zdjęcie dostarczono z moim nazwiskiem, więc to nie było przeoczenie. Publikowanie fotografii bez podania nazwiska twórcy, to nie tylko brak szacunku, ale także naruszenie jego praw autorskich – widocznie redaktorka ma na ten temat inne zdanie. Autor prosił, bym nie reagowała, więc zapisuję tylko na marginesie, co o tym myślę.

Listopad – trudny czas, a jeszcze coś takiego.


PS


A tutaj Anna Musiał napisała recenzję mojej książki - klik


Poczytajcie jej inne teksty, wiersze – zachęcam. 



sobota, 2 listopada 2024

Naiwność

 



Listopad krąży blisko ognia, masowo.
Topnieje lodowiec – zanika,
kropla po kropli. Stojąc na klifie,
wyobrażałam sobie, jak ocean pochłania,
wioski i miasteczka. Drogi, ścieżki,
letnie domy toną w falach.
Nie ma dla nas ratunku.

Znikąd.

A jednak ktoś, jakby przeczuwając, buduje statki –
nieskończone w swojej prostocie i pięknie.
Ich mieszkańcy śnią sny
pełne spokoju i niespiesznych historii.

Opowiadają w nich, co wydarzyło się
u podnóża gór, o czarnych kurach,
które każdego roku znoszą mnóstwo jaj.
Społeczeństwo prowadzi rozmowy
z taką biegłością, jakby wszystkie prawdy
o życiu wyssało z małego palca.
Kropla po kropli.


czwartek, 31 października 2024

O umiejętnościach

 


Na FB Babińca Literackiego natknęłam się na komentarz pod fragmentem książki: "Sorry ale nie bylam w stanie tego przeczytac Nadsje die to na Stand up,monodram,owszem" (pisownia oryginalna). Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy – i być może zbyt ostra – to refleksja nad umiejętnością czytania ze zrozumieniem, która przecież jest wyjątkowym talentem. Nie chodzi mi nawet o ten nieporadny komentarz, który można interpretować na wiele sposobów, a może i żadnego znaczenia w nim nie ma. Jednak często spotykam ludzi, którym brakuje umiejętności, wyobraźni, empatii – nawet tych szeroko wykształconych. Jesteśmy różni, nie zawsze te same bodźce utrzymują nas na powierzchnni.

Twórcza praca bywa dla mnie jak kamień u nogi, który ciąży tak mocno, że co jakiś czas muszę się całkowicie zresetować – odciąć od natłoku myśli, barw, napływających słów, a także od tej wizualnej masy gówna (tak, okropne okładki!), która mnie przytłacza, wpędzając w stan zniechęcenia. Na szczęście pozostaje literatura. Zastanawiam się czasem, jak łatwo rzuca się nieprzemyślane komentarze pod tekstami, które nie są dla nas przystępne – często z powodu braku odpowiednich narzędzi czy zdolności percepcyjnych.


Kiedyś była grupa Beka z Poezji Polskiej, gdzie z mojego tomu Mullaghmore urządzono pokaz drwin. Bawiono się tam moimi tekstami i okładką, a uczestnicy wyraźnie mieli z tego uciechę. Te cztery osoby pamiętam do dziś. Większość piszących zna je, ceni, wielbi – co ciekawe. Administratorka musiała w końcu grupę usunąć, bo "beka" przerodziła się w hejt. Grzecznie milczałam, nie kusiło mnie, by reagować, choć przyglądałam się tej zabawie. Dlatego mocno weszła mi pod skórę.

Teraz ktoś anonimowo założył profil Czołówka wierszy. Przewidziałam, że niewinne zestawianie wierszy szybko przerodzi się w coś więcej, bo to cienka granica – tam, gdzie są emocje, a nadwrażliwi ludzie mają swój punkt zapalny bliżej niż inni. Autorka lub autor tej "czołówki" doskonale wie, co robi – podsyca innych do podobnych "zabaw". Anonimowość jest tu wyrachowanym wyborem. Widać, że nie brakuje jej/jemu wprawy.

PS

Wielu z Was jest uczestnikiem tego profilu, brawo Wy.

Dzisiaj musiałam to sobie zapisać.

PS2

(by the way) okładka ze zdjęcia jest piękna.