Marta narysowała skrót drogi do San. Marino, Domierz i Remo.
Z myśli, z mowy, z oczu, z czegoś tam jeszcze. Z pamięci.
Na pamięć, kto się czuje wyróżniony, a kto pominięty.
W przygłupich odpowiedziach i znowu się udało, a może
przemilczane stany są jak prywatne historie, miejsca,
w których mniej bólu, a więcej łagodności.
A kogo obchodzi, że nie zaliczą ich do tamtych,
przed tymi pierwszymi. Z kawami z zielonym znaczkiem,
z karmelem zamiast miodu. Krowim mlekiem miast migdałowym.
Odbierz im sen i oddaj tym bezsennym. Umiłowanym waszym
i naszym. Z odciśniętymi bruzdami, smacznymi jak truskawki,
jędrnymi jak maliny, soczystymi porzeczkami pożyczonymi
od tych z piątej alejki, przy szóstej altanie.
Układają listy, imiennie na kadencje, czas zimowy, letni.
Gdzie rodzice nie tracą dzieci. Leczą ich dotacjami, lekkimi
jarzynowymi zupami. Regularnie pedałują w tą i w tamtą. Bez trzymanki,
na stojaco. Zachodzisz od tyłu. Patrzą na siebie, przygryzają usta.
Niewinne barany i branki. Zależy, gdzie spojrzysz, wyjdziesz, pominiesz.
Milczeniem. W Sanoku, nad Sanem. Rysujesz palcem granicę.
Jedną kreską. Dookoła.