wtorek, 31 stycznia 2017

Nikiszowiec

I jeszcze jedno zachwycające miejsce - Ńikisz
Jeżeli bywacie w Katowicach lub okolicy, znajdźcie kilka chwil na wycieczkę w miejsce, gdzie wydaje się, że czas utknął w przeszłości.




Michel Benita - Ethics - Blue Jay Way

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Kokosanki


kokosanki poetyckie

Miałam nadzieję, że zdążę je ukręcić przed powrotem Paddy'ego z pracy. Wrócił wcześniej, dlatego zrobiliśmy ciastka razem. Wspólne pieczenie jest bardzo przyjemne. Tym razem Paddy może bez zająknięcia powtarzać: ja zrobiłem. 


Przepis od Moniki https://mimo-za.blogspot.ie/2017/01/kolosanki.html polecam Wam dodanie bloga na stałe do zakładek.







niedziela, 29 stycznia 2017

Pętla

Aleksander Marek Korman 

                                                            
                                                                   Olkowi


Jesz jabłka, ktoś ciągnie za ogon kotki.
Kochałeś je jak dorastające córki. Przechodziły
przez rzeki, kalecząc o kamienie stopy.
W zwolnionym tempie. Kosmos roi się od nowych
gwiazd. Możliwe, że kiedyś będzie wiedziało o tym każde dziecko.

Ściany wyklejone pamiątkami. Zwierzęta oblepione pasmami
nagich mięśni. Plecione gniazda, malowane pępki i sutki.
Świat w tle, wieści z internetu, rytualne przejścia.
U Aleksandra Kormana roi się od gęb Gombrowicza.
Rdzawe spinki wpięte we włosy bezgłowej modelki. W kształtne biodra,
pochylone lekko w przód.

Odrobinę. Zostanie tam na całe życie.
To zależy, czy kolor pasteli ulży zranionym oczom.
Obawiam się, że uwieranie w okolicy kości ogonowej, odwracanie
głowy w jedną stronę, może być zbyt monotonne. Ale kiedy znika ból,
szarzeje pustka. Zastanawiam się, czy ksieżyc rozświetli
ciało epidotem. Pozostawi słupki, tabliczki, igiełki.




sobota, 28 stycznia 2017

Rdzawe spinki we włosach


Aleksander Korman 


Z Olkiem to zawsze było gładko. 

- Ech ten lukier, zauważyłaś jak to się dobrze sprzedaje?
- Ale to takie ludzkie!
- Gosiu, tym co trudne również sie zachwycają, ale tylko dlatego, że tak wypada, nie kumając jednocześnie nic.
- Podoba mi się to, co powiedziałeś Kasi w wywiadzie: "A.K.: Nie wiem, po co… ale naprawdę doceniam umiejętność warsztatową, manualną, przelanie tego na kartkę. Jest to dla mnie jakaś zdolność i talent, bo naprawdę niewielu to potrafi. Jednak najgorsze jest tkwić w tym, jeśli zaczynasz od fotorealizmu, to bardzo dobrze, niech to będzie pierwszy, drugi, trzeci stopień, ale budynek ma kilkanaście pięter – możesz zamieszkać na jednym piętrze i na nim pozostać, a możesz zamieszkać na strychu, szczycie. Ja poprzez ten „strych” rozumiem dążenie do malarstwa abstrakcyjnego. Kiedy przeszło się wszystkie etapy, spróbowało każdej techniki, było na każdym piętrze i w końcu dochodzi się tam, na ten strych. Oczywiście wielu od razu goni na ostatnie piętro, nie przechodząc wcześniejszych etapów, nie zatrzymując się nawet chwilę na którymś z pięter. Myślą, że gdy zaczną od abstrakcji, bo jest „taka prosta, taka łatwa”, staną się wielkimi artystami, niestety, nie będą nimi nigdy."
- Miło mi się z Kasią rozmawiało...

Jedliśmy jabłka, piliśmy wino, rozmawialiśmy o sztuce. 

- Bierz Małgosiu, Ty wszystko możesz - mówił i śmiał się, że się niepotrzebnie spalam. Mieliśmy taki plan, spotkać się, poczytać wiersze, porozmawiać i napić wina. Czy mogę unieważnić iluzję? Śmierci – nie potrafię!




piątek, 27 stycznia 2017

1% na leczenie Antosia


Czasami o coś proszę. Tym razem o 1% z podatków, które już zapłaciliście, a możecie oddać na niezwykły cel. Pamiętajcie o chłopcu, który potrzebuje naszej pomocy. Na końcu jest nr konta do wpłat indywidualnych. Dla wszystkich tych, którzy poszliby ze mną na kawę, a nie mogą, wpłacajcie te sumki dla Antosia. Zobaczycie, kiedyś Was zaskoczę i przyjadę. 





Przyszedł na świat 15 marca 2014r. obciążony wrodzoną wadą w ośrodkowym układzie nerwowym, tzw. pachygyrią kory mózgowej, która uniemożliwia mu prawidłowy rozwój psychoruchowy. Chłopiec ma obecnie 2 lata i nie jest w stanie samodzielnie siedzieć ani chodzić. Nie mówi. Dodatkowo występuje u niego padaczka oraz astma wczesnodziecięca. Dziecko wymaga stałej opieki wielu lekarzy specjalistów (neurolog, logopeda, genetyk, lekarz rehabilitant) oraz regularnej, intensywnej i kosztownej rehabilitacji.


Rodzice Antosia mają nadzieję, że dzięki środkom zebranym na koncie Caritas warszawskiej będzie im łatwiej finansować leczenie syna. Bardzo proszą o przekazanie 1% dla Antka.


WYPEŁNIAJĄC ZEZNANIE PODATKOWE PUNKT H (PIT- 28, 36, 36L, 37, 38) należy wpisać:


KRS 0000225750


PUNKT I (CEL) Antoni Turkiewicz – leczenie


Wpłaty indywidualne prosimy wpłacać na konto: Caritas AW, Krakowskie Przedmieście 62, 00-322 Warszawa, 10 1160 2202 0000 0000 4395 7726 z dopiskiem: „Antoni Turkiewicz – leczenie



czwartek, 26 stycznia 2017

Odsłona Chorzowa


Znalazłam zdjęcia z Parku w Chorzowie i proszę, czas je ujawnić. Przez Park Śląski można przejechać nizinną kolejką linową, polecam, bo to niezwykłe doświadczenie. 




wtorek, 24 stycznia 2017

W nieznane



Marta narysowała skrót drogi do San. Marino, Domierz i Remo.
Z myśli, z mowy, z oczu, z czegoś tam jeszcze. Z pamięci.
Na pamięć, kto się czuje wyróżniony, a kto pominięty.
W przygłupich odpowiedziach i znowu się udało, a może
przemilczane stany są jak prywatne historie, miejsca,
w których mniej bólu, a więcej łagodności.

A kogo obchodzi, że nie zaliczą ich do tamtych,
przed tymi pierwszymi. Z kawami z zielonym znaczkiem,
z karmelem zamiast miodu. Krowim mlekiem miast migdałowym.
Odbierz im sen i oddaj tym bezsennym. Umiłowanym waszym
i naszym. Z odciśniętymi bruzdami, smacznymi jak truskawki,
jędrnymi jak maliny, soczystymi porzeczkami pożyczonymi
od tych z piątej alejki, przy szóstej altanie.

Układają listy, imiennie na kadencje, czas zimowy, letni.
Gdzie rodzice nie tracą dzieci. Leczą ich dotacjami, lekkimi
jarzynowymi zupami. Regularnie pedałują w tą i w tamtą. Bez trzymanki,
na stojaco. Zachodzisz od tyłu. Patrzą na siebie, przygryzają usta.
Niewinne barany i branki. Zależy, gdzie spojrzysz, wyjdziesz, pominiesz.
Milczeniem. W Sanoku, nad Sanem. Rysujesz palcem granicę.
Jedną kreską. Dookoła.


poniedziałek, 23 stycznia 2017

Zakłócenia

Katarzyna Tchórz


Jestem zmęczona, you know, chodzeniem na cmentarze,
w nieznanych kierunkach. Przybywa nas mniej
lub więcej. Kogo to obchodzi, że żyjemy w niedostatku?

Jestem zmęczona kwadratami, kołami, smakiem deszczu.
Znowu wyliczam w śpiewnym akcencie, pożytkuję cyfry.
Gromadzę je, wyprowadzam na spacery, spuszczam ze smyczy .
Godzę się z nimi, otaczam opieką, karmię.

Wysiedź dzień z modlącymi kobietami i nie dokuczaj im, nie odpytuj
z rachunków. Niech odnajdą zaklęcia, które ugrzęzły w gardle.
Nie uleczę umarłych. Dziś obierają ziemniaki, jutro już ich nie ma.
Jestem zmęczona nazywaniem dni, miesięcy. Śmierć najszybciej zrywa
każdą przyjaźń, choć nie wierzę w rocznice, jedynie w obwódki na szkle.


z tomu Mullaghmore

niedziela, 22 stycznia 2017

Niedziela


Dzieci pojechały daleko, daleko, a my na spacer do starego lasu.



Poza wszystkim



Zmiana czasu na letni już w marcu. A tu ptaszki od świtu tirli tirli, słońce znajduje odpowiednie oparcie. Wszystko się zmienia, czy to przestawianie zegarków jest konieczne?! Obudziałam się z taką myślą i wypowiedziałam na głos. Paddy się śmieje, że świat należy do egoistów.

sobota, 21 stycznia 2017

Empatia



W niebieskiej komodzie zabrakło pudełek.
Przeterminowane tabletki rozsypały się jak kopiejki.
Babcia w pokoju przeliczała muchy uczepione żyrandola.
Im wyżej, tym więcej martwych, więc straciła rachubę.

Przez ostatni rok
odpowiadała na każde pytanie, kiwając twierdząco głową.
Wspominałam o epidemii, wpatrzona w kwiaty.
Upstrzone mikroskopijnymi bąbelkami egzemy spowodowały,
że zasłony nie przepuszczały światła. W kruche listki
wsiąkał kurz. Babcia w pamięci odliczała pieniądze, co tydzień

odkładała na czarną godzinę. Nie chciała słuchać, że nie urodzę
z powodów, które piętrzą się i uciskają.
Od dawna nie potrafię przebiec wszerz i wzdłuż plaży.
przestałam nurkować, chyba że do szafy, z której powypadały półki.
Układam rzeczy na nowo.

Zamykam drzwi. Sweter nie otula ramion jak kiedyś.
Na zewnątrz kolorowa młodzież zwija się ze śmiechu, jakby tylko chichot
był lekarstwem na strach.


z tomu Liczby nieparzyste


piątek, 20 stycznia 2017

Wiersze nie przychodzą do głowy





                                                                                  Kalinie

Rozmawiamy o deadline’ach, księżniczkach, smokach
i wieżach zapierdolu. We śnie fryzjer ścina blond loki, wtedy przecieram
dłonią kark, śmieję się z irlandzkich dowcipów. Początek wyobraźni,
miejsc pełnych ludzi, ubitej ziemi. Podmuchy. Wracają i wracają.

Jeszcze myślę o nosorożcach, obrazach, w których toną.
Podobnie kształty, miękkość linii. Jemy dwa razy więcej albo
mniej, zależy od długości przerw, głębokości talerzy.
Zaciągamy rolety. Zaciemniamy, udajemy.

W folderze Inne odnajduję wiadomość od nieznanej kobiety.
Wywleka z siebie wykałaczki, opętanie i miłość do wypalonych
słów. Kęsy, ugryzienia. Tu i teraz. Jakby się nad tym zastanowić,
jej obecność gdzieś tam wyrywa mnie ze znudzenia. Przemiana.
W końcu.

czwartek, 19 stycznia 2017

Zwyczajnie uwikłana




Oglądam Jennifer Lopez w serialu kryminalnym. Serial nie jest zbyt lotny, ale Jennifer rozświetla odwagą ciemne ulice. Nie wiem, czy wolę ją śpiewającą, czy grajacą na uczuciach. Śniła mi się Margaret Atwood. To było niezwykłe, bo rozmawiałyśmy o nauce irlandzkiego i ubolewała, że marchewka nie rośnie tak, jakby tego chciała. I nie wiem, serio, jak to jest, ale kupiłam dwa worki organicznej marchewki i wczoraj okazało się, że w jednym z worków marchew gnije, ale tak dziwnie. Wydaje mi się, że ona jednak jest niezbyt prawdziwie organiczna. Mogłam rano jeszcze zasnąć na godzinę, ale zrezygnowałam. Bałam się, że będę zmuszona przebierać marchew, a mam niezbyt przyjemne wspomnienia z dzieciństwa. Rodzice mieli pole marchewkowe, a więc ten tego...

Colin Stetson - Sorrow II

wtorek, 17 stycznia 2017

Chwile





                                                                                                   Joannie

Tłuste ryby, rybitwy, morskie potwory unikające bliskości, kiedy spaceruję
pod szarym niebem. Kto otwiera przestrzenie oceanu, czeka na znak?
Wypłynąć i liczyć fale. Nie ścigać się z głodem, z pragnieniem.
Obfite czasy, wymyślne, na każdy rodzaj smutku, lekarstwa.

Piasek w butach, drobne kamienie. Pozowanie do zdjęć przed wieżą Yeatsa.
Rozpoznają nas po spodniach, ledwie uchwyconym uśmiechu. Mieszkam na wsi,
blisko drzew, pastwisk i cierpkich odmian jabłoni. Noszę na dłoniach chłód,
srebrne ptaki.

Świat w nowym roku wydaje się trochę przechodzony. Poszarpany wiatrem,
ludzie ukrywają myśli, znikają bez uprzedzenia albo klękają.
Słyszę huk. Odwracam się, mam inne spojrzenie. Urojenia. Pękate psie pyski,
ujadanie. Można nas zabić. Bez zająknięcia. Za sprawą wymyślnych bajek,
obcych nazw, akcentu.


poniedziałek, 16 stycznia 2017

:)


W obliczu wyzwania




Już wczoraj czułam, że nadchodzi. Paddy pojechał po moje ulubione daktyle, a ja na ostatniej stronie siebie, zabezpieczałam się na wypadek doniesień ze świata. Takie tam powtarzające się sny. Że niby z Żuław, próbowałam własnym statkiem, który ukryłam w worku żeglarskim, przedostać się do morza, by później dopłynąć do Irlandii. Cóż to był za wysiłek. Morderczy!

sobota, 14 stycznia 2017

Z inspiracji kaligrafią


Alicja Rodzik


Spisuję notatki, łacińskie nazwy, muzyczne formy.
Pokonuję spojrzenie Paddy’ego. Gdybym nie dotykała jego zegarka,
szybciej oddalilibyśmy się od siebie. Niekorzystne zmiany klimatu,
walka z wiatrakami, wodą pitną, rykiem krów. Szukamy równowagi.

Wywołuję obrazy, ładują się jak baterie słoneczne. Kiedy pijesz kawę z mlekiem,
idę z naszkicowaną kozą i zastanawiam się, jak ją ożywić. Oswoić.
Wyobraź sobie ogniwa, biomasę, z której można kształtować stworzenia.

Smak świeżo upieczonego chleba, masła, tkane chodniki, pierwszą herbatę
z cytryną. Nie mam czasu na pisanie listów. Wiatr zmienia się i roznosi
zapach dalej i dalej. Nie rozpoznaję nocnego światła. Przestałam czytać książki
pod kołdrą. W porannej mgle czekam na dźwięk dzwonów. Coraz mniej we mnie
radości z dziecięcych bajek. Jakby koniec.


czerwiec 2014

piątek, 13 stycznia 2017

Sztorm

Mullaghmore


Wieje i wieje. W nocy prószył śnieg, ale nie mógł się utrzymać przy pięciu w plusie, więc tak tylko odnotowuję fakt, że zima była. Kalina, myślę, że się uśmiechniesz, obejrzyj:



czwartek, 12 stycznia 2017

Polska poezja na Wyspach: podczas wieczorów panuje tu nostalgia - Anna Kałuża

Mam nadzieję, że Anna przyleci kiedyś na Szmaragdową Wyspę i przekona się, jak tu jest. Do poczytania:

http://rcin.org.pl/Content/59157/WA248_78883_P-I-2524_kaluza-polska_o.pdf



Czekałam na znak

Zimne ręce, cień wypełzający z szafy.
Linie oddzielające deskę od deski, gwoździe zgięte wpół.
Sęki wypełnione szpachlą, lakierem. W kolorze pręgowanych kotów,
krawędzi łóżka, zagiętych kartek.

Wylizane wiatrem wgłębienia w skałach. Spękana
farba drzwi domów na Aranach. Przypominają
falę, która otwierała się na wysokości oddechu, by zapłonąć.
Szukałam potwierdzenia w opowieściach o bagnach,
liczyłam samogłoski u Heaneya, szukałam zawiłości deszczu.

Przyglądałam się człowiekowi z Tollund. Do kogo jest podobny,
jak może wyglądać miejsce,
w którym stanęliśmy w drodze do domu. Pachnie torfem. Ściska
w żołądku. Twarde połączenia, rdzawe rdzenie. Mleczne krówki.
Jeszcze się waham. Wpatruję w linię życia, pewna, że płycizna zniknie

ze słońcem. Pajęczyny. Owinięte wokół kostek, dookoła rzeźby.
Nie mogę przestać patrzeć. Jest jak mój nosorożec z szamotu.
Figura. Rysuję oczy i róg. Nogi na tle oceanu. Śmierć, chociaż nie wiem,
czym się nie stanie.


środa, 11 stycznia 2017

Ólafur Arnalds - Raddir ft. South Iceland Chamber Choir

Przemiana



Plączą się korzenie, które wyrastają
z drzew. Zostawiam kartki, Tatry, leżę pod Ben Bulbenem.
Yeats liczy gwiazdy. Zdaje się, że krzyczałam,
ach, lepiej niech zaśnie, zostawiam go w spokoju.
I wariuję. Jeżdżę po śladach, szukam wodospadu,
wodorostów, kwiatów lotosu, łabędzi, gęsi.

Jak opowiedzieć wrzesień gęstym pędzlem?
Mogłabym zacząć klaskać lub coraz wyżej przeskakiwać
z nogi na nogę. Dawno temu wymyślili bombę jądrową,
pończochy ze szwem. W tamtym domu nad oceanem,
razem rozpakowywaliśmy pudła. Na plaży płonęły ogniska.
Znowu byliśmy sobą pijani. Ukryłam dłonie w wilgotnych włosach.

Zapomniane melodie, pełnie księżyca, sterty kamieni, krążą
duchy we mgle, w bieli. Niewyjaśnione historie, coś, co spada
pomiędzy nami i nie pozwala się zbliżyć.
Trzecie oko, znak, kryształki podświadomości, gdybyś próbował
mnie odwiedzić, przygotowałam liczydło.


z tomu Mullaghmore

Emika - Grief (Prelude) Featuring Michaela Srumova

wtorek, 10 stycznia 2017

Sęk



Czytam o parytetach w poezji, o pedofilach w kościele. O braku porozumienia w sejmie. O strzelaninie w Dublinie. O marzeniach i różnych takich. Ktoś tam chciałby sączyć piwo na bezludnej wyspie, ale rokuje, że nie będzie piwa, dlatego sprawa się rypła. Przyjciółka może stracić pracę, kiedy wygaśnie gimnazjum w którym pracuje. Ludzie ludziom coś obiecują, uśmiechają się, chociaż nie mają już nadziei. Zastanawiam się, kiedy to wszystko padnie.

poniedziałek, 9 stycznia 2017

O formalnościach z Paddy’m




Czytamy z książek po trzy strony, uważając na dykcję.
Akcentuję „k”, on zacina się na „r”. Porównujemy bohaterów
literackich, miejsca i czasy - niewiele pamiętamy.
Mniejsza o to kto z kim śpi. Na Facebooku karmią cukierkiem,
wtedy mamy najwięcej do zrobienia. Nie boimy się, gdy znika
opór z wyobraźni. Tonę w muzyce, wyciskam phthalo blue,
aż wrzos wyciągnie resztki podkładu - do wyschnięcia.

Paddy zapisał myśl: kiedyś przestaniesz się rodzić i umierać.
Nie ze strachu przed poliestrem. Mrzonki o rozkładzie. Zamazane
gry wojenne sprowadzają nas do roli przedmiotu, dominują.
Nie ma potrzeby używania pojęć zanurzonych w niedbalstwie innych.
Cokolwiek zrobią, powtórzą odwieczne spory.
Wyrażam się kolorami.

październik 2013

sobota, 7 stycznia 2017

Kieszonkowy Oskar Wilde






Kiedyś przyjadę i będziemy w tej historii
zanosić się od śmiechu. Wypchane serem gęby, pięściami
kieszenie. W krainie czarów, mgieł i sennych zwierząt
opadamy w dół, na skraj siebie, bo tak jest wygodniej.

Milej. Nie jesteśmy same. Przecież ktoś kogoś ma.
Trzyma za rękę. Oddycha, usta-usta, żeby było słychać,
jak sprawdza tętno. W mowie, w piśmie, w przegródkach
z drewna sandałowego, pośród bergamotek, zapachu skóry i trawy.
Do zapomnienia, snu, zalania oczu. Bez żadnych konsekwencji.

Czytam w odrostach, w porzuconych nutach i tak wiele przychodzi
do głowy. Brakujące twarze, przedmioty, ich znaczenie?
Matka, stary McCabe. Duch Homera,
bzdury z martwych dzienników. Kto ma rację? Jutro kobieta
rozpłacze się na widok ściętych drzew. I kto potrafi tak kochać

i umierać? Pomiędzy zefirem a wichrem, w pantomimie gór.
Zostać sam na sam. Z wierszami zahartowanymi deszczem,
którego krople jak stal rdzewieją lub błyszczą w śpiewie oceanu.
Z resztkami badyli, okruchów. Pytam, o czym myslisz.
Rozglądasz się, jakbyś szukał.



marzec 2016

piątek, 6 stycznia 2017

Początek


Rozczarowanie goni rozczarowanie. Niegdyś ludzie rozumieli znaczenie słów, a jak nie rozumieli, to pytali. O co chodzi?! Dzisiaj zbyt wiele odbywa się wirtualnie. Chętnie ukryłabym się w jakimś śnie. Oddalonym o lata świetlne, z niewidzialnymi kotami, nosorożcami i ptakami. Gdzieś blisko oceanu i wysokich gór. Z kawiarką, kawą i wodą zdatną do picia. Pasłabym pszczoły na wrzosach i cedrach. Z dala od smogu i innych brudów, ale koniecznie z Paddym na wyciągnięcie ręki. 

Przyleciał Katkowy rysunek, przyglądamy się sobie.


czwartek, 5 stycznia 2017

Potrząsanie



Miałam pomysł, gdy robiliśmy to po omacku, zbliżyła się ziemia,
wypełniła kieszenie. Opowiem o tym, odgłosami lasu,
galopem zwierząt, ale nie teraz. Prostuję się, wycieram, ocieram,
jak wtedy. Podwajam ciekawość, żeby się nie zgubić. Z trudem lądujemy
w jeziorze, znikamy. Dziennik przerywa ciszę.

Kiedy podajesz podłużne przedmioty pewien, że zbudowaliśmy dom,
mieszka w nim człowiek z wędką, kowboj, kilku Azteków. Nie zapędzisz
mnie pod kołdrę. Zgaduję, czego szukasz, przewracasz mebel. Naprawdę
cieszę się, marzenia przywierają do podłogi, skóra zmienia kolor.
Zapisujemy nimi notatniki, ukrywamy przed sobą, szukamy w książkach,
w zasięgu szafek.

Pragnę cię zatrzymać. Mam tysiąc pomysłów, odruchów, przekręcam klucz
dwa razy, wymyślam gwiazdy i chwilę, kiedy się ode mnie odwrócisz, zawiesisz jemiołę
nad drzwiami, zostanie coś w rodzaju trwałości i mocy. Nadal
podobają ci się moje oczy, dołek z prawej strony, zmiany. Namacalny haj,
więc ze śmiechu, jak w sambie de roda, poruszam biodrami. Dość nudziarstwa,
leżenia na dnie.


z tomu Liczby nieparzyste


środa, 4 stycznia 2017

Przetrwanie w nowym miejscu




Oddalam się i nie mam pewności, który to nawrót.
Podróż w czasie, spokój, ślady lęku. Śpiew kobiet 
imitujących zazen. Później wywloką je poza granice, 
odpłyną łodziami. Będą wypełnione tym, co odeszło, 
dryfować, aż zatoną.

Wskazówki na skórze. Pokręcone rany przestrzegają 
jak znamiona. Znaczą krajobraz. Jednocześnie, 
rozdzierając język, jąkają nowe słowa, 
zaczyna się gra.

Skarby. Miód w nacięciach łodyg. Przestronność, 
w której układam tęczowe dywany, gładkie bryły 
przypominające oczy. Urojenia wydobyte z nasion. 
Powinnam je zatrzymać. Chronić opowieść o sekwencjach 
poszczególnych wydarzeń. Nie chcę znać na pamięć 
wszystkich odpowiedzi.

z tomu Mullaghmore


wtorek, 3 stycznia 2017

Rozlewiska łączą się ze sobą, a chmury gnają przed




Miejscowi zbierają z wyschniętych roślin szyszki. Nasiona
bywają źródłem początku. Pochłonięci rozpamiętywaniem zwyczajów końca
lata zapadamy w ciemność. Prowadzisz mnie za rękę, jak wtedy, gdy 
księżyc zrównał się ze słońcem. Coś się stanie, powtarzał barman, tworząc 
palcem z białego i ciemnego cukru znaki.

Wspomniałam październikowy wieczór, fale wyjątkowo czarne. Chowaliśmy w 
zakamarkach łóżka pieszczoty. Pod starym jesionem znosiło nas na krawędzie. 
Okolica wyglądała dziko, ale nie straciliśmy orientacji, tylko należało chodzić 
szybciej i może wtedy czas nie mijałby złośliwie.

Powinnam się uśmiechać do wnętrza jedwabnej muszli, gdy zmagasz się z cienkimi 
żartami turystów. W podwiniętych nogawkach rozdeptujesz okruchy croissanta.
Większość ptaków nurkuje, inne rysują tło niespokojnego oceanu.
Twoje włosy siwieją. Przyglądam się, jak Connemara przyciąga lirycznych
mężczyzn, wypala bezradność, chęć powrotu.

z tomu Mullaghmore

niedziela, 1 stycznia 2017

Styczeń sryczeń


Od wczoraj leżymy. Najpierw padł Paddy, później ja. Pewnie od tego całowania. Boję się zasnąć, żeby się od tego kaszlu nie udusić. Zaglądam na blogi. Tu i tam. Mnóstwo podsumowań, a mnie nic nie przychodzi do głowy. W nocy zadzwoniła Ewa z życzeniami, ale wydawałam z siebie tak okropne dźwięki, pewnie pomyślała, że leżę zalana w trupa. Wieje. Zielone zakątki i zalane doły. Miękko pod stopami, a nad nami błękitne niebo. Kocham te spokojne miejsca. Obrośnięte bluszczem cisy, mech w każdej szczelinie, przycięte równo żywopłoty, małpie drzewa. Cisza i światło albo żarliwy śpiew ptaków. Zimowe melodie wichrów, stout w pubie. Ścieżki wijące się wzdłuż Shannon. Królicze norki, murki i dystans do reszty świata. Bądźcie zdrowi :)