poniedziałek, 18 marca 2024

Arterie, Twórczość, Odra...

 



Są środowiska hermetycznie zamknięte i przesiąknięte kaprysami. Skupione wokół pism literackich i najróżniejszych wydawnictw. (O wydawnictwach też napiszę, ale innym razem). Pewnie dobrze się stało, że redakcja Arterii odmówiła mi publikacji, podobnie jak Twórczość, Odra i Dwutygodnik. Na wstępie dodam, że nie zależało mi na przynależności do organizacji literackich, stowarzyszeń czy klubów; zawsze konsekwentnie odmawiałam.

Jednak w młodości należałam do Związku Harcerstwa Polskiego i było to sympatyczne doświadczenie. Po ukończeniu studiów, bez większego wysiłku, za moje zasługi zostałam członkinią Międzynarodowego Stowarzyszenia Projektantów Typografii oraz Instytutu Projektantów w Irlandii (International Society of Typographic Designers and The Institute of Designers in Ireland).

Tak się złożyło, że rozmawiałam z Łucją Dudzińską o jej książkach, a w trakcie dyskusji padło pytanie o Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Choć nie namawiała mnie jakoś specjalnie do przystąpienia, postanowiłam impulsywnie, że może już czas gdzieś się zapisać. Złożyłam odpowiednią formę i załączniki. Pomimo braku znajomości tego środowiska oraz braku wiedzy o ich członkach, mam nadzieję na podobną życzliwość, jakiej doświadczam w Irlandii, oraz na podobną atmosferę i poczucie, że komuś zależy.

Zostałam przyjęta do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, dziękuję. 


Na miękko

 


Na zielonym tle białe plamki,
Rozpoznaję je po czarnej herbacie z odrobiną mleka.

Niektóre z nas nie depilują tego wszystkiego,
co przypadkiem można odsłonić. Właściwie,
gdybym była stąd, tarłabym udami tak szeroko,
że siła byłaby bardziej po mojej stronie niż po twojej.
Papierosy wykradane matce, kiedy śpi z pilotem w dłoni,
a ojciec jeszcze nie wrócił od McFiftyFifty.

Szare suknie, garnitury, wpatrywanie się.
I nie wiem, czy można to czymś uzasadnić.
Spacer, smak wciąż tego samego piwa.
Zastanawiam się, ile ryb zjemy w święta,
kiedy sąsiedzi całą noc pieką indyka.

Jesienią czas skraca się nad górami.
Latające smoki, zawijają ogony,
łaszą się do ciepłego filcu,
który rozciąga się pomiędzy kamiennymi murkami.
Kremowy kolor skóry, słodycz pocałunków,
może smak ust, gdy rozkwitają lilie.

Ból głowy od pytań, przeprosin i śmierć.
Tak, ona jest pewna albo on,
zależy kto się śmieje ostatni, spada w dół.
To był jej błąd. Niebo zwijało się
w cały ten srebrny blichtr. I tak w kółko.

Powtarzam gotowe, zrobione i tańczę,
bo wtedy nie muszę mówić. Opowiadasz,
że konfesja jest obrzydliwa!

Małe ptaszki śmieją się z twojej brody,
wysokiego czoła. Obrzydliwie się zmieniasz,
na modłę trzydziestolatków,
którzy nie przepłyną pięćdziesięciu
długości basenu. Na setkę, mój drogi,
zawsze będziesz cienki, za wątły.

Irlandzka zima wciśnie w ciebie wilgoć,
zapalenie płuc i każdy rodzaj grypy.


czwartek, 14 marca 2024

Ukryta wiadomość

 



Osiemnaście lat temu zrezygnowałam z telewizji. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to jedna z moich najważniejszych życiowych decyzji. Paddy i dzieci. W tle rozmowy, muzyka i najrozmaitsze pasje. Sprawiamy sobie radość. Opowiadamy historie, bajki, nieprawdopodobne zdarzenia i właściwie oprócz oceanu tuż za rogiem, nic nam nie brakuje. Kobiecy głos, tylko on nas będzie prześladował przez całą opowieść. Będzie przypominał, że obok mieszkają inni ludzie. Prywatnie – jest ich zbyt wielu. Skazani na błąkanie się od kuchni do kanapy. Głupio tak przyglądać się sąsiadom, chociaż huśtającym na gałęzi ptakom łatwiej. Przecież młode mogłyby w kółko wydziobywać owoce czarnego bzu. Czekaj, mam wciąż kawałek lasu na sobie, trochę zapachu roślin. Nikogo nie interesuje, gdzie codziennie wychodzę. Tak wygląda okolica. Na krótko. Na długo – musiałabym opisać zarośnięte jeżynami pola. Otwarte usta dzieci, kiedy przyjeżdża auto z lodami i gra śmieszną, a może wesołą melodię, by po chwili usłyszeć chóralne okrzyki ice cream, ice cream, ice cream! Akurat one mnie nie męczą i z powodu dźwięków jakoś bardzo nie cierpię. Przez chwilę cisza… Każde z dzieci zajęte jest własnym wafelkiem czy kubkiem. Możliwe, że to, co tutaj się sprawdza, w innym miejscu nie ma racji bytu. Porzucone piłki, hulajnogi. Będąc dzieckiem, tańczyłam w kałużach. Dzisiaj nie ma już podobnych kałuż. I chociaż byłam wstydliwa, doskonale pamiętam tamten moment. Inne dzieci nie miały odwagi wejść do błota. Poklepywanie po dupsku śni mi się czasami. Jest jakby częścią tematów, których nie wygumkowałam i raczej już nigdy nie zapomnę. Zawsze znajdzie się w domu chwila, którą odczuję wystarczająco boleśnie. Odrzuci mnie na kilka długości utworów Maxa Richtera. Doskonałość utrzymuje w głowie równe kroki i nie mam wątpliwości, że ludzie są tacy sami tu i tam. Wszystko wydaje się niewiarygodne, obrzydliwe również, a może nawet bardziej odczuwalne tam niż tu. Co tam, a co tu? No obrzydliwe. Mam na myśli obrzydliwości z całego świata, nie tylko z domu, kiedy dostajesz encyklopedią PWN po głowie, bo nie rozumiesz jakiegoś wzoru z matematyki albo nie możesz zapamiętać upraw w państwach afrykańskich. Oczywiście przydają się w krzyżówkach. Raz udało mi się zaskoczyć sprzedawcę w warzywniaku, kiedy objaśniłam uprawę tapioki i jej rdzenne pochodzenie. Patrzył tak, jakbym przekazywała wiedzę z kronik kryminalnych. Powoli wyszarpuję się z zawieszek mentalnych. Pokój przecina snop światła, coś się zmienia. Wpada jak gdyby nigdy nic, jak morskie opowieści o hiszpańskich korsarzach, którzy marzyli o podbiciu Anglii, a jednak wszyscy utonęli u wybrzeży Irlandii. I tylko wybrzuszają się dziwne kształty skał w czasie odpływu. Zastanawiam się wtedy, kim bylibyśmy, gdyby oni jednak przedostali się na ląd, do czego musiałyby przyzwyczaić się nasze zmysły, perspektywa innego języka, jakaś niestabilność. Możliwość widzenia wszystkiego inaczej, lepiej? Bo dlaczego mam ich wszystkich sprowadzać w myślach właśnie tutaj, po każdej porannej lekturze „Timesa”. Do głowy, do łóżka, przy śniadaniu, zmywaniu kubków, przy czyszczeniu ekspresu do kawy. Męczyć się dreptaniem, potykaniem, zagłuszaniem krzyków. Czyszczeniem poręczy i wypluwaniem przeziębienia tuż po szóstej. Zawsze wybieraj rozsądną godzinę na chorowanie. Nie udawaj, że śpisz. Przecież widzę różne rzeczy, czuję, że wiele nowych wciąż ma na mnie ochotę. Nie potrafię ich jeszcze nazwać, nawet nie wiem, czy się sprawdzą i na ile mogę z tobą o tym rozmawiać. Paddy właśnie zasnął. Czuję w sobie jakiś błąd, drugie dno albo zniekształcenie, przez które on poczuł się stary. Powiedział, że nie chce ode mnie prezentów. Że wyjdzie z domu, kiedy chce i gdzie chce. Właściwie ma rację, ale nie wiem, dlaczego o tym ze mną rozmawia zamiast iść. Jakby się odgrażał, że inny świat jest piękniejszy, bo nas tam nie ma. Jednak niech się czuje wysłuchany, kochany i dopieszczony. Nie muszę odwracać głowy, by widzieć zniekształconą perspektywę. Czy zbliża nas do prawdy o wyśnionym miejscu?

W 2012 roku, w czasie przeprowadzki zgubiłam grubą, srebrną bransoletę. Myślę, że przekrój rury bransoletki mógł mieć ok 1,5 cm. Rzeźbiony wzór przypominał gałęzie, a może liście i kwiaty. W środku była pusta, dlatego dziurki idealnie nadawały się na schowek dla mrówek albo innych małych stworzeń. Obszukałam wszystkie kartony, miejsca. Sforsowałam drzwi piwnicy, przełożyłam książkę po książce. Kubek po kubku. Rozcięłam przy okazji grzbiet dłoni o popękany kieliszek do wina. Krzyczałam w sobie. Nie miałam już nic do stracenia. A wszystko dookoła było w kolorze krwi. Znalazłam się w punkcie wyjścia. Traciłam głos i zastanawiałam się, czy tak mi już pozostanie aż do śmierci. Umrzeć tu – taka brudna, uciapana. Każdego kolejnego ranka teoretyzowałam nad głosem w głowie. Na ile skok uwolniłby mnie od codziennego siadania, prostowania się, wchodzenia i wychodzenia. Podnoszenia rąk, opuszczania. Ciągnących się rozmów, świateł, słów. Nieodwracalnych, bolesnych, a czasami kwitnących. Nie, nie jestem pijana. Nie palę od kilku miesięcy. Nie piję, nie gniję. Stop. Właściwie gdzieś wyczytałam, że po osiemnastym roku życia zaczyna się proces gnilny w człowieku, więc zostawmy to tak, jak jest. To znaczy ten wybór rozmowy zostawmy na koniec. Kiedy poczujesz ulgę, spoglądając na ostatnią kropkę. I nie zapomnij powiedzieć na głos życzenia. W sekundzie poprzedzającej wszystko. Później będziesz mogła wymyślać dzieciom sny i jak obchodziłaś się z babcią, która nie miała hamulców.

Nie znalazłam jej w bagażu głównym ani w podręcznym. Kiedy przeszłam odprawę celną, wiedziałam, że już po wszystkim i mam tych powracających myśli po dziurki w nosie. Nigdzie się już nie spieszę. Może powinnam jeszcze wejść do toalety na ostatnie siku. Wymyć dłonie i wytrzeć ręce w zbyt szybko rozpuszczający się papier. Chcę umrzeć w samolocie z nieznanymi ludźmi? Nie, nie chcę. Rozejrzałam się dookoła i pomyślałam, że mogliby ich deportować za brudne buty, przepocone koszulki, tłuste włosy, obgryzione paznokcie i mgliste spojrzenia. Panowie ponaglani przez żony, żony wyglądające tak, jakby nie miały w domu luster albo nigdy nie rzuciły palenia. Coś w nich narastało. Wciąż wracam do bransolety, w szaleństwie pełnym krzyków dzieci, uspokajanych przez histeryczne matki. Nie wiem, co bardziej deprymuje – strumień wylewających się słów czy napięte twarze pasażerów. Jak byśmy byli w jakimś pomieszczeniu, które wywołuje obłęd. Drobne słówka, szepty oklejają siedzenia, okna, półkę. Symbole oświetlone widmową wiązką ultrafioletu. Bardzo subtelne podchodzenie do emocji, wymieszanych zapachów, niedopowiedzeń. Dzielą nas dźwięki silników, uspokajający ton obsługi, a skojarzenia i tak lecą własnym torem.

Mogę przewinąć kilka rozwleczonych scen? Płacz dzieci. Długie lądowanie, kołowanie, dźwięk logujących się do sieci telefonów. Okrzyki radości. Klaskanie. Odpinanie, wstawanie, wyciąganie, dreptanie. Pięćset metrów do okazania paszportów. Jak masz na imię, gdzie mieszkasz i witaj w domu. Dreptanie, dreptanie, toaleta, sikanie. Ulga. Szum wentylatorów, wyjście. Paddy podjeżdża pod samo wejście, idealnie. Wróć. W toalecie wysyłam SMS: Już jestem. Więc podjeżdża. Szybko wskakuję z przeciwnej strony i odjeżdżamy. Zachwycam się. Piękno jest rodzajem ulgi. Możliwości świateł, zapach słonej wody, brak pośpiechu. A może tylko iluzją, która przylgnęła do realności? W zaledwie dwie godziny przemierzyłam prawie całą Europę, skupiona na bransolecie i jękach dzieci. Mamy sobie mnóstwo do opowiedzenia, a ja koncentruję się na rekwizytach współczesnego życia. Umiłowanie detalu. Odbierzcie mi niepotrzebne gesty i wewnętrzne potrzeby. Pomiędzy słowami dotykamy się opuszkami palców, wypełniają przestrzeń czułe słowa i tak pięknie wybrzmiewają, jakbyśmy mieli za sobą dopiero kilka tygodni znajomości.

Jeszcze wtedy, na autostradzie, nic nie wskazywało, że pierwszego wieczoru wpadnę na nowo w obsesję i odwrócona od wszystkich przeszukam internet. Pozostawię w tyle świdrujące przelotne uczucie – oderwij się od monitora. Jedyne, co pamiętałam, napis – Cathrine R. M. Odpowiadam frazesami na niegłupie pytania i wiem, że to nie jest uczciwe wobec Paddy’ego. Nerwowe gapienie się w linijki w Google, ponowne wciskanie stron, kolejne i kolejne.

– Nie ma nic. Jakieś książki, wiersze, grafiki.

Wypowiadam na głos i dopijam kawę. Cały ten spektakl, to jakieś świdrowanie dziury w całym. Pusty śmiech. Paddy zerka i od niechcenia macha ręką. Oboje czujemy, że chwilowe olśnienia z auta wrócą do nas dopiero późną nocą. Monotonna muzyka. Artykuły o luźnych związkach. Szczelnie zaciągnięte zasłony. Człowiek króluje w niebie i na ziemi. Co jeszcze mogę zrobić, skoro głos w głowie dobiega do płata czołowego i wydziera się tak, że natarczywość eksploduje. Najgorsza ewentualność – rozpłaczę się jak dziecko. Och. No i nic tu nie ma. Czuję za sobą zapach ambry i cedru.

– A wpisz imię po polsku. Może to są inicjały?

– Masz rację, jest!


Zadowolony z mojej obecności, nalał wina do kieliszka i zniknął. Poczułam miękkość dywanu pod stopami. Napisałam do Katarzyny o zaginionej bransolecie i odetchnęłam. Trudno opisać emocje. Chwila po chwili. Niby dotarłam do celu. Postawiłam kropkę, przeczytałam szybko kilka zdań. Wcisnęłam: send. I co? Kamyk został rzucony, a teraz pozostaje tylko słuchanie, słuchanie, słuchanie. Możliwe, że tak właśnie wygląda spokój. Czerń łączy się z bielą, wisimy jakby w próżni.

Później śmiejemy się z irlandzkich dowcipów. Lajkujemy setki postów. Idziemy spać. Wstajemy, szorujemy zęby, dokładnie w ten sam sposób, co pięć godzin wcześniej. Rozmawiamy na granicy słyszalności. Tak tyci, tyci. Gramy na emocjach – kto pierwszy zejdzie i przygotuje kawę, a kto kanapki? Rozwijasz się, mój drogi, myślę sobie i w zasadzie znowu przyspieszam, bo kogo obchodzi opis ścian, sceny z wiszących obrazów, chłód poranka, podłogi, kożuch z mleka i cztery tomy jakiejś powieści z biblioteki, którą zamówiłam kilka tygodni wcześniej. Cały zbiór wariantów – wyjścia, podróżowania, wracania, rozmowy, zwyczajnie automatyczne życie. Traktuje bardziej o wymuskanych garniturach, butach roboczych i pozostawianych po sobie każdego dnia faktach. Znowu przyglądamy się dzikim koniom, biegaczom, liczymy oddechy, kroki. Po śmiechu rozpoznajemy sąsiadkę, jej dzieci kłócą się o pilota, a może gdzieś tam za krzakami czai się Sony – koci zdobywca mysich ogonków.

Ambra i cedr z odrobiną czegoś, co nie daje skoncentrować się na niczym. Lubię ciepły oddech, rozwidlające się możliwości. Lekko przyspieszone sceny, jakąś wspólnotę w myślach i czynach. Fabuła wyraźnie nie dla dzieci. Szkic różnych pomysłów. Ubrania tam, a nogi tu. No nie powiem, trwa to coraz dłużej. Cała opowieść jednak nie dotyczy gładkości skóry na udach czy napierania na siebie. Pomysł, by wspomnieć o bliskości, pojawiał się i znikał już od sceny w aucie. Drobne ślady po opuszkach palców za uszami, gdzie węzły chłonne jeszcze nie dały o sobie znać w tym roku.

Przebieram się w dres i ściągam pocztę.

Droga Pani


Miło mi jest, iż naszą bransoletę wspomina Pani tak ciepło.
Niestety na obecny czas nie produkujemy tego rodzaju bransolet.
Jeśli w przyszłości wznowimy działalność, wyślę do Pani wiadomość.

Pozdrawiam, Katarzyna

Jeszcze przez jakiś czas odsyłamy wzajemne grzeczności, pozdrowienia i kilka ciekawych wzorów. Życzliwość i zapamiętane chwile z dzieciństwa. Kałuże, których już nie ma. Śmiech kobiety za drzwiami, jakiś rytm możliwości. Kiedy Kasia nie odpisała na ostatnią wiadomość, pogodziłam się z faktem, że czas zająć się skrzypieniem podłóg, a nie obsesją z kawałkiem rury w tle. Twardy powrót do rzeczywistości. Zapalanie i gaszenie świateł. Nie wiem, czym może fascynować zima, nawet w tak uroczym miejscu, jak Irlandia. Wciąż prześladowały mnie linie przecięcia deszczu. Sztorm za sztormem. Ich wymyślne imiona. Uciekałam w lektury albo wlepiałam wzrok w obrazy. Najchętniej dałabym się uśpić, byle nie wydłubywać z kieszeni centów na kolejną kawę w uczelnianym automacie. Jeszcze nigdy grudzień nie ciągnął się jak lazania. Mam dwadzieścia pięć minut do wyjścia, więc przesadnie udaję zajętą. Przyznaję – zawsze na coś czekam. Świadomie lub nie. Odliczam skrupulatnie dni, godziny. Szczebelki w łóżeczku młodszego dziecka. Żeberka w grzejniku. Prawicowych polityków, mleczne krowy, owce. Liczenie w jakiś sposób zajmuje myśli. Należę do osób, które wciąż coś muszą. Jakbym była nieprzyjemną pomyłką życia. Skracam chwile do tego, co pozostało. Świat nie jest przygotowany wystarczająco dla takich jak ja. Nie ma domów na grzbietach, słabo się oddycha na brzuchu, ale czego chcieć więcej, kiedy wciąż wyglądam tak samo i przyjmuję do wiadomości pomyłkę za pomyłką? Zostały trzy minuty i mój Iphone zapikał, ale jakoś inaczej. Albo to sobie zmyśliłam.




Szanowna Pani,

Nazywam się Edmund Milczyński i jestem mężem Katarzyny R.M.
Ściśle – jestem byłym mężem mojej wspaniałej żony Kasi, która zmarła 29 maja.
Kontakt do Pani znalazłem w Kasi komputerze podczas porządkowania jej spraw.
Kasia wspominała kiedyś o bransolecie dla Pani.
Obecnie jestem całkowicie zaabsorbowany kontynuowaniem spraw związanych z realizacją artystycznych osiągnięć żony .

Do końca tego roku uporządkuję wszystkie sprawy i w styczniu będę miał lukę czasową na spełnienie takich spraw jak bransoleta dla Pani.

Proszę o przysłanie na mój adres e-mailowy. Pani adresu oraz doprecyzowanie wzoru i wielkości bransolety.


Pozdrawiam,

Edmund

sobota, 9 marca 2024

Za oknem




 

Nie pokemony, lecz błękitne wieloryby szkodzą na śmierć.
Chociaż synowie spokojnie śpią, do szkoły zabierają kanapki
z chleba razowego.

Zamieniamy pisownię w telefonach jednym przyciskiem.
Z wiadomości o kodach, retrospekcji, głebokim żalu
wybieramy milczenie.

Ludzie nie wiedzą, czym jest śmierć, gdy skaczą z mostu,
albo z dachu. W liście jest coś o świetle otworu,
o plikach, błyskach i o szkle, które nie wyglądało na szkło.

Poetka opowiada, jak bardzo nie lubi poezji.
Usprawiedliwia pijaństwo. Kłamie. Odwracam płytę
w analogu. Sklejam się, a krew brudzi kąciki ust.
Co mnie obchodzi cudza ulga, przerażenie czy pretensja,
kiedy wciera krem w cellulit kształtnych ud i bioder.
Nie patrz - mamrocze. Jesteś wolny, jeżeli potrafisz się powstrzymać.
Od szkaradztwa, zmarszczek, narzekania na ból – drętwieję.

Aż w końcu przyszła wyczyścić pamięć, jak wiosną ziemia się odsłania.
Na domiar złego mięknę, mam w sobie ludzką godność.
Staroświecki charakter, zasady wyciekające z kręgosłupa.
Wygląda, jakby wszystko, co go okala, było mięsistym cieniem,
dopóki nie wschodzi słońce. Wymyślną maszyną do znoszenia
wizji i halucynacji. Na jawie nikt nie zwraca uwagi
na ciszę. Różne formy życia.


poniedziałek, 4 marca 2024

Gówniane tematy / Crappy Subjects

 




Od pewnego czasu unikałam komentowania sytuacji w Polsce i w Irlandii, bo wydawało mi się, że wszędzie jest podobnie mokro. Jednak natrafiłam na informację, że w telewizji burdel mama tańczy z gwiazdami, i przyznam, że to dla mnie dno. Rozumiem, że telewizja jest dla różnych ludzi, ale promowanie patologii?! Programy typu "Królowe życia", historia sutenerki i miłość fanów... To trochę za dużo dla mnie. Właśnie dlatego dobrze się stało, że zrezygnowałam z oglądania telewizji.

Inna sprawa – Zosia słynie u nas w domu ze słowotwórstwa, czasem potrafi mnie zaskoczyć, ale ostatnio znalazłam coś, co mnie po prostu rozbawiło — Kurzopki. Ktoś kto wymyślił to słowo powinien dostać nagrodę za kreatywność. Genialne! 

Muszę również wspomnieć o rolnikach. Choć szanuję ich ciężką pracę, mam nadzieję, że zaczną się trochę zastanawiać nad tym, co robią. Marzę o powrocie do rolnictwa regeneratywnego, co pozwoliłoby uniknąć sytuacji, w której wielcy rolnicy pragną zbierać plony trzy razy w sezonie, i dlatego muszą stosować trucizny na rośliny i wciskać ludziom kłamstwa, że to dla ich dobra. Podejmijmy w końcu temat nadprodukcji żywności. Jest zbyt wiele problemów i zbyt mało zrozumienia w tym temacie.

Wczoraj przeczytałam na stronie znajomej, że mieszkańcy Świebodzina poprosili władze miasta o wyczyszczenie drzew z gniazd w parku, i ta prośba zostanie spełniona. To jednak niepokojące, że ludzie chcą pozbyć się ptaków poprzez niszczenie ich gniazd. To nieetyczne i okrutne!

Od kilku lat regularnie spaceruję, pokonując kilometrówki na piechotę, zdarza się, że wracam z ozdobami, ale nawet ich nie zauważam, taki to już mój sposób na życie. Zawsze wiąże się to z dużą dawką śmiechu i radości. Pozbywanie się ptaków dla ludzkiej zachciewajki, to jednak przegięcie i mam nadzieję, że będą srały na was wielkie ptaki, najlepiej bociany, i bez skrupułów. Ludzkość już dawno dla mnie przepadła, ta sytuacja tylko to potwierdza. Obejrzyjcie "Migration", nawet moja wnuczka to rozumie.

"W ciągu ostatnich 40 lat w Europie ubyło aż 600 milionów ptaków. Największy spadek liczebności dotyczy wróbli. Według europejskiego raportu ptaki giną z powodu zmian w rolnictwie, zanieczyszczonego powietrza, chorób, problemów z miejscami gniazdowania oraz małą ilością dostępnego pożywienia". Ludziom wydaje się, że ptaki w parkach są uciążliwe, moje przesłanie do nich jest jasne — srać na was!



For some time now, I've refrained from commenting on the situation in Poland and Ireland because it seemed to me that everywhere is equally damp. However, recently I came across information that on television, a brothel madam, previously featured on the show 'Queens of Life,' is now dancing with the stars, and I have to admit, it's rock bottom for me. I understand that television caters to various tastes, but promoting such pathology?! Shows like 'Queens of Life,' the story of a Pimp Madam, and the adoration of fans... It's a bit too much for me. That's precisely why I'm glad I've given up watching TV.

Another thing—Zosia is famous in our household for her wordplay. Sometimes she surprises me, but lately, I stumbled upon something that just cracked me up — 'Kurzopki.' (combination of two names of a controversial couple who love to show themselves off on social media). Whoever coined that term deserves an award for creativity. Brilliant!

I also have to mention farmers. While I respect their hard work, I hope they'll start reflecting on what they're doing. I dream of a return to regenerative agriculture, which would avoid situations where big farmers want to harvest three times a season, leading them to use pesticides on crops and peddle lies that it's all for the benefit of consumers. Let's finally address the issue of food overproduction. There are too many problems and too little understanding on this matter.

Yesterday, I read on a friend's website that the residents of Świebodzin requested the city authorities to clear trees of nests in the park, and this request will be fulfilled. However, it's alarming that people want to get rid of birds by destroying their nests. It's unethical and cruel!

For several years now, I've been taking regular walks, covering kilometers on foot. Sometimes I come back adorned with bird droppings, but I don't even notice; it's just my way of life. It always brings plenty of laughter and joy. But getting rid of birds for human whims is going too far, and I hope the big birds, preferably storks, will poop on you without remorse. Humanity has long been lost to me, and this situation only confirms it. Watch 'Migration'; even my granddaughter understands it.

"Over the past 40 years, Europe has lost a staggering 600 million birds. The sharpest decline is observed in sparrows. According to a European report, birds are dying due to changes in agriculture, polluted air, diseases, nesting site issues, and a limited availability of food." People seem to find birds in parks bothersome. Well, my message to them is clear — hope the birds poop right on you!


niedziela, 3 marca 2024

Ciekawość



 

To zawsze źle się kończy. Dlatego mówię,
nie tym razem, i wracam do kinematografii,
historii, folkloru i mitycznych zwierząt.
Wkradam się w miejsca,
gdzie nie można szydzić z drugiego człowieka,
świat się zmienia, jest bardziej drżący.

Gdyby nam nie wyszło, przeleci przez nas woda,
rozpłyniemy się we mgle. Przegramy. W ziemi.

Chyba jednak do niej nie należymy,
ciągle tracimy grunt pod nogami
i wyprawiamy się w nieznane.
Potrafimy zaprzeczać wszystkiemu, co nieodwracalne.

Przyglądam się bydłu stojącemu po kostki w wodzie.
Dni odpływają, płyną.

To rodzaj zawieszenia broni.
Chociaż wciąż myślę o człowieku, jak o ciele
wznoszącym się i upadającym gdzieś za górami,
za lasami. I wraca. Przeciska się przez ucho,
w samozaparcie, zapomniane słowa.
Dowcipkuje, przemienia wodę w ulewę.

Gwałtownie, do nieprzytomności. Z litości, z pustki,
z prostych czynności, które ukończył w pierwszej klasie.
Za długie słowo by zapamiętać, zrobić coś z nim,
wejść lub wyjść. Patrzyłam w ciemnościach,
jak się bawi, zakłada ręce za głowę. Czekaj na mnie,
mówiłam, i po minucie leżał na moich udach.
Chciałam wiedzieć, jak to się ułoży w poezji.

Westchnienia, wytchnienia.
Zachęcałam się w myślach do wyjścia.
A odwracałam się tylko i przygryzałam palce,
nie chciałam nic mówić.

Uśmiecham się pod nosem, zdaje się,
że używając tego samego mydła
czy pasty do zębów nadal potrafię żyć własnym życiem.
Na życzenie płakać i wędrować po krawędzi, patrząc na stopy,
jak się zatapiają. Gdyby woda podeszła wyżej,
co pewnie niedługo nastąpi, należałoby się zastanowić
nad zmianą miejsca i ratować co się da.

I tak się przechadzamy, wynosząc i wnosząc w życie różne sprawy,
od których uciec nie sposób. Nadchodzi oczyszczenie.
Prawdziwe. Zastanawiam się, co to znaczy.
Ile listów będę musiała zapisać, drobnym pismem
zapełniać strony, zrozumieć siebie nim w głowie,
późną nocą pojawi się kolejny uśmieszek?
Przyśni mi się inny horyzont,
zauważę tropy, jakieś niewiarygodne światy.


sobota, 2 marca 2024

Tekst w opracowaniu

 



Pomiędzy światem a strumieniem skojarzeń,
zawiłych i rozbudowanych, ciągnących się od fundamentów,
kamieni, warstw izolacji, wykwitów na ścianach – nie ma równości.
Napięcie miedzianych połączeń. Cykliczność. Beztroska chłopców,
gdy kolejka nie ma końca, krąży od stacji do stacji
i pod niskim napięciem baterii istnieje tu i teraz.

Jest tym i tamtym, co zasadniczo nie różni się od funkcji,
okoliczności słów, ciągłej gotowości twórczej – nacięć, bruzd,
zgrubień potwierdzających krwawienie tkanki.
Świadectwem uniwersalnej przyrody,
która wyraża się w odrodzeniu, w zbiorach,
w magii kiełkujących zbóż i w rozsianej grzybni.

W otaczającym drzewa mchu. Metafizycznie
każda forma wyraża się w semantyce dźwięków.
Odbijają się od kosmosu, przestrzeni i pleśni,
tworząc magiczne formy. To tylko początek myśli,
zarodek strony tytułowej.


sobota, 24 lutego 2024

Co zapisano nam w dna?

 



Temat wybaczania powrócił jak bumerang. Stąd też powraca mój tekst sprzed czterech lat. Po namyśle doszłam do wniosku, że nic się we mnie w tym temacie nie zmieniło. 

Myślę o wybaczaniu. Co wybaczacie łatwo? Komu i dlaczego? A może nie wybaczacie nigdy albo wybaczacie, ale pamiętacie? Jeżeli chodzi o mnie, wybaczam proste sprawy, ogólnie nie zaprzątam sobie głowy drobnymi uchybieniami bliskich i znajomych. Wybaczam nieświadomym, ale nie chcę mieć z nimi kontaktu, żadnych spraw i sprawek. Na zaczepki odpowiadam uśmiechem i z szacunkiem, ale nie pozwalam podchodzić zbyt blisko, nie mam już zaufania, nie podejmuję prób. Nie wybaczam głupim ludziom, trzymam się od nich z daleka.

Oczywiście bywa i tak, że utrzymywanie dystansu jest niemożliwe, kiedy pięć dni w tygodniu spędzasz czas z osobami, które nie przestrzegają reguł, dobrych obyczajów i przede wszystkim nie mają świadomości społecznej. Zdecydowanie twierdzę, że nie zostali właściwie wychowani. Możliwe, że rodzice tych dorosłych już ludzi nigdy nie zauważą, że ich dzieci nadużywają przemocy. Przecież chodzą, jedzą, kupują różne dobra i tylko przy okazji bez litości wywierają na innych nieprzyjemny wpływ. Nie kąpią się często, a przebywanie z nimi w jednym pomieszczeniu zbyt długo jest nienaturalnym wysiłkiem.

Jednak większości moich znajomych wybaczanie przychodzi z trudem. Kiedy zaczynamy rozmawiać o sprawach fundamentalnych – wybaczamy, ale nie zapominamy i unikamy ludzi, którzy zawiedli. Są tacy, którzy uważają, że z wiekiem łatwiej zrozumieć drugiego człowieka. Nie wiem… Widocznie jestem jeszcze bardzo młoda, mi nie przychodzi to łatwo, wręcz mam wrażenie, że w ogólnie nie przychodzi. Są takie sytuacje, kryminalne, kiedy lekarz zwleka z operacją i mały pacjent umiera. Tak, mama dziecka napisała, że nie jest jeszcze gotowa, by wybaczyć. Zbyt mocno wciśnięty w siebie żal trudniej uzewnętrznić i lekko oddychać. Czasami czeka się na przebaczenie, by pójść dalej, nie zarosnąć emocjami, które nie są ani przyjemne, ani zrozumiałe.

Trauma przyspiesza oddech. Cierpka w smaku. Łatwiej wybaczamy sobie, bo ile można znosić palący ogień? Klepię się po policzku i daję spokój z tym całym uwikłaniem w przewinienia. Zdecydowanie trudniej jest wybaczyć złą wolę komuś, dlatego kiedy bezpowrotnie mija jakaś relacja, która wydawała nam się prawdziwa, twarde lądowanie powoduje, że na nowe spotkania spoglądamy z przymrużeniem oka. Nie jestem wielkoduszna i chociaż jest mi przykro, kiedy znajomi opisują trudne sytuacje, które ciągnęły się w ich życiu latami i wybaczali, by móc zrobić następny krok, ja nie potrafiłabym zepchnąć tych wszystkich emocji ze skarpy. Czy wybaczanie musi kojarzyć się z przemocą? Zdecydowanie. I nie chodzi o to, by żyć w gniewie czy nienawiści, tylko że ktoś w jakiś sposób strzelił do nas i wciąż nie możemy się z tym pogodzić. Ja nie mogę. Znajomy napisał: „Wybaczanie dobrze idzie buddystom. Bez względu na to, co zrobisz bądź pokorny. To jest moim zdaniem klucz do określenia swojej postawy. Buddyści szanują postawę postrzeganą jako komfort osobisty. Gdy idziesz sobie drogą polną, podziwiasz świat, nagle potykasz się o kamień na drodze i wybijasz sobie ząb. Wybaczasz kamieniowi czy swojemu niezdarstwu?” I tak, wybaczam sobie, że zaufałam nieodpowiednim ludziom, jednak, kiedy nie mam wpływu na otoczenie, trudniej mi wyrazić zgodę na pewną niekompetencję osób i niestety okropnie mnie to rozpręża. Powoduje, że wchodzę zbyt ostro w zakręty, jestem zbyt nerwowa i nie czuję się z tym dobrze.

Zawsze przekonuję się na własnej skórze o ludzkich wilkach. Dlatego milczę, czasami wręcz udaję niekompetentną, źle poinformowaną i wtedy wewnątrz siebie czuję się bardzo dobrze. Żadnych efektownych intelektualnych wypieków, dzielenia się z ludźmi, którzy lubują się w literackich zakalcach. To doświadczenie, z dystansu, pozbawiło mnie złudzeń, że można się przyjaźnić bez niepotrzebnych emocji i zależności literackich. Gwałtowność. To ona zmienia nas w potwory. Oczywiście nie lubię rozmemłania i różnego rodzaju grupek wzajemnej adoracji. Eliminuję rzeczy nieważne, miałkie. Doskonalę się, skupiam na tym, co w tym momencie mnie zajmuje najbardziej. Dlatego najchętniej rozmawiam o fikcji. Fikcja bywa podobna do beznadziejnej realności, odczuwalna po chamsku i dająca nieźle w kość. Bywa również tworzona przez najróżniejsze osoby za pseudo-życiem, pseudo-szczęściem. Fikcja to różne salta, fikołki i przeskoki. Ludzkie zawierzenia i błędy. Zaświaty, wchodzące pod kołnierz biedronki, stonki, fikcyjne pająki. Białe maki, zielone oczy, rude loki. Botaniczna woda, alienacja i smak wyobraźni. Fikcja, moi drodzy, bywa warunkowa, kiedy szmal się nie zgadza, a ludzie w moich oczach walczą o coś. Fikcja przytłacza, fikcja znosi na margines, wypycha na klif, w głębię oceanu. Fikcja, to nie tylko zmyślenia, ale również jutro podszeptywane w wolnej chwili. Kwitną nam fikcje zielone, fuksjowe i fantastyczne.

Patrzę, jak napełniają szklanki, nie mają nic do powiedzenia i nie mam pewności czy rozmowy ze mną nie są szklistym odpływem w ich oczach. Zza stołów, wygodnych foteli nadal się uśmiechamy. Wędruję w miejsca o niewczasie. Słyszę: Bóg im wybaczy, choć właśnie ukradli mi bagaże, dżemy od mamy. Nie żałuję, że zapominam o troskach. Przelatują kółka dymu i rozpływają się w powietrzu. Opowiadają, że nie ma granic, ale kogo to obchodzi? Owce rozciągnięte na trawie naśladują miny turystów. Szkodniki błąkają się po opuszczonych norach. Nie musicie wszystkiego wiedzieć albo zakochać się na śmierć. Siadam w miejscach, gdzie można spotkać nosorożce. Najchętniej słuchają muzyki, którą dla nich komponuję. Mimo że są ciężkie, tańczą. Marszczą nosy, trzęsą się z zimna, bo na wyspie pogoda zamienia kwadranse w deszcz. Wtedy czuję, że mam w sobie świat. Jakąś zakaźną chorobę, wybaczenie.

środa, 21 lutego 2024

Żeby nie zwariować

 


Tłumaczę się z twoich wierszy, zdjęć,
jakby były wszystkim, co po sobie zostawiłeś.
Powtarzałeś, że jesteśmy nieistotni. Związani strachem,
walką na śmierć. Bardziej współcześnie,
powinnam przygotować wykres opadających krwinek.

Cybernetycznie podejść do kropek i kresek, kolorów.
Zanim ziemia zajmie wszystkie kwaśne jabłka.
Wyjaśnię przestrzeń pomiędzy enterami.
Spodziewałam się znaków, momentu rozpadu,
jakiejś niestabilności, jak w życiu.

Nie będzie już okazji do wyznań, kryzysu,
po którym bylibyśmy bardziej zamknięci.
Wcześniej ukąszenia, zadrapania zbliżały nas do siebie.
Pocieranie powiększa plamy.

Jedynie powietrze utrzymuje równowagę.
Wziąć kilka oddechów, głęboko.
Wczuć się w lekkość piosenki, którą nucą rybacy,
dodają sobie siły. Pokonują lęk przed spadaniem.

Od nich uczę się wolności. Być może nie czas na powroty,
chwyty, które puszczają. Utożsamiam się z tobą,
chociaż nie umrę na niestrawność. Otworzę szerzej drzwi,
nie jestem głodna.


wtorek, 20 lutego 2024

Porosty




 

W atmosferze sielanki (znalazłam się tu przypadkiem),
podziwiam szydełkowane obrusy, bogate lambrekiny,
a zachód słońca odbija się w bagiennych sadzawkach.

Śnięty kraj, ryby i koty. Druga filiżanka kawy.
Czekam, aż słońce schowa się za czarną linią.
W piecu tli się cedrowe ognisko.

Korzenie splatają się niezależnie ode mnie,
a gdy czytam na tablicy znajomej o gnilcach,
kropidlakach, pająk wdrapuje się na nosorożca,
bezpośrednio na róg. Później delikatnie go przeniosę,
w słoiku.


sobota, 17 lutego 2024

Zielona pasta

 


Mąż rano powiedział, zrób coś z tego starszego szpinaku. 

- Babciu, zrobiłaś guacamole? 

Ale Zosia nie dała się skusić na zieloną pastę, najbardziej interesowały ją płatki soli morskiej. 

Około 200 gram szpinaku
3 ząbki czosnku
garstka słonecznika
kilka orzechów pistacjowych
sok z połowy cytryny
sól, pieprz
oliwa z oliwek
tarty parmezan

Szpinak zblanszowałam w osolonym wrzątku. To była dosłownie chwila. Opłukałam liście zimną wodą, by zatrzymać proces gotowania. Odcisnęłam z nadmiaru wody. Do pojemnika, w którym całość zblendowałam dodałam czosnek, parmezan, prażone wcześniej na patelni ziarna, orzechy, sok i oliwę, bardziej na wyczucie niż restrykcyjnie. Sól i pieprz do smaku.

Pasta przepyszna.

Szpinak dostarcza nam te wszystkie foliany, dzięki którym lepiej wchłania się żelazo i witaminy z grupy b.


niedziela, 11 lutego 2024

Pasta kanapkowa - inspiracja małżonka

 



Cztery duże marchewki
Kawałek białej rzepy, tak by odpowiadała wielkością dużej marchwi
ok 4 łyżki oliwy z oliwek
Pestki słonecznika (ok 4 łyżek)
Czarny sezam (2 łyżeczki)
Czarnuszka (1 łyżeczka)
4 ząbki czosnku
Sok z połowy cytryny
Sól i pieprz

Pestki dodaję na oko, więc te łyżeczki, to raczej takie w przybliżeniu, dodaj ile lubisz. 

Marchew i rzepę umyłam i obrałam, pokroiłam na mniejsze części i wymieszałam z połową oliwy, dodałam dwa ząbki czosnku, posoliłam i wyłożyłam na papier do pieczenia, który wcześniej ułożyłam na blaszce z piekarnika.

Piekłam warzywa ok 15 min, wyłączyłam piekarnik, a warzywa dalej dochodziły w środku. Pieczcie je umiejętnie, każdy piekarnik jest inny, tak by warzywa były miękkie i żeby się nie przypiekły na czarny kolor.

Całość przełożyłam do pojemnika, dodałam wszystkie pestki, sok z cytryny, oliwę, pozostałe dwa ząbki czosnku i całość zblendowałam. Nie dodawałam już soli, bo dla mnie było już dość.

Jeżeli uznasz, że trzeba dodać oliwy i soku z cytryny, Nie krępuj się, wszystko kwestia smaku. Pasta idealnie pasuje do kanapek, ale pewnie znajdziesz dla niej również inne zastosowanie, bo jest przepyszna.



czwartek, 8 lutego 2024

Uwiera mnie

 



Podczas lunchu postanowiłam włączyć transmisję z obrad sejmu, pechowo dla mnie, bo na mównicę wszedł Braun,  szybko wyłączyłam, chciałam jednak w spokoju zjeść posiłek, bez stresu.

Ale ja nie o tym.

Wszyscy w domu wyrazili ochotę na zupę grzybową, więc rano namoczyłam suszone grzyby. Przed jedzeniem, ściągnęłam garnek z półki i zauważyłam na pokrywce kilka czarnych ziaren. Zadałam sobie pytanie, a cóż to jest?! I oczywiście wzięłam na ząb i przegryzłam. Na szczęście dla mnie okazało się, że to czarnuszka, a nie mysie bobki.
 
I nie opowiem tej historyjki małżonkowi, który teraz bawi mnie dowcipami z serialu 1670, bo jestem przekonana, że coś by w temacie bobków wymyślił. Zawsze mnie uczulał, abym nie próbowała wszystkiego, co zobaczę/znajdę na moich rzeczach i domowych przedmiotach, bo kiedyś to może  zakończyć się dla mnie nieprzyjemnie.

Obejrzałam Pszczelarza, lubię Stathama, tak zwyczajnie, lubię jak on się bije, jego biją, relaksuje mnie patrzenie na niego w akcji. Czekam na 4 sezon Slow horses, na ostatni odcinek True Detective; finał 4 sezonu. Wyczekuję wiosny, bluebells i pragnę więcej słońca.