piątek, 14 listopada 2025

O przeskoku, który widać od razu




Ostatnio coraz częściej trafiam na okładki, które wyglądają niby znajomo, niby w estetyce danego projektanta, a jednak coś w nich nie styka. Ten rodzaj gładkości, plastikowego światła, jakby zbyt łatwej harmonii, która nie wynika z wyczucia, tylko z algorytmu. Taki typowy AI-glow: perfekcyjny gradient bez struktury. I nagle, choć nazwiska te same, styl niby ten sam, to jednak gdzieś po drodze pojawia się ten charakterystyczny przeskok jakościowy, taki, który widać od razu, jeśli zna się ręczną pracę twórcy. Nie chodzi mi wcale o nieuczciwość. Wiem, że wielu grafików korzysta z AI jako szkicu, dopalacza, szybkiego elementu do dalszej obróbki. Wmawiają mi, że to im usprawnia pracę, że bywa narzędziem, nie substytutem wizji. Usprawiedliwiają to również tym, że to teraz częsta praktyka hybrydowa: trochę pomysłu, trochę modelu, trochę Photoshopa. Ale kiedy patrzę na okładkę i widzę różnicę, nie subtelność, tylko raptowną, połyskującą zmianę, to trudno mi ją zignorować. I przyznam, że ostatnio zostawiłam jedną książkę na półce właśnie z tego powodu, mimo że przełożyła ją moja ulubiona tłumaczka. No i nie kupiłam z powodu, że projekt został zrobiony źle, tylko dlatego, że został zrobiony inaczej. Zbyt inaczej. W sposób, który odbiera mi przyjemność obcowania z czyjąś ręką, niedoskonałością, decyzją. Być może to tylko etap. Być może z czasem oko się przyzwyczai. Ale póki co, no nie.


PS

Zdjęcie z ostatniej soboty, taki poranek w kierunku Kilkenny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz