Są dni, kiedy samotność nie jest wyborem, ale stanem skupienia. Osadza się w ciele powoli, jak coś, co było nieuniknione. Nie jest dramatem, raczej osuwaniem się w ciszę. Świadomość bycia „gorszą” – może nie dosłownie, ale w oczach innych – każe mi milczeć, nie narzucać się, nie zadawać pytań o 3 ulubione wiersze ponownie, gdy nie otrzymuję odpowiedzi.
Myślę o wiadomościach wysłanych w pustkę. O popularnych i znanych poetkach, które milczą, jakby moje istnienie było niewygodne, może wręcz niebezpieczne – jak zaraza, od której lepiej się odwrócić, zablokować, skasować. Nie mieścić się w ich przestrzeni. Bo czym jest samotność, jeśli nie zderzeniem z cudzym wyborem, by nas nie dostrzegać?
Znam to od dawna – poczucie, że jestem tylko odbiciem w szybie antykwariatu, że moje słowa są niesłyszalne albo, co gorsza, zbędne. Na ich miejscu postąpiłabym podobnie – mogłabym powiedzieć, ale to nieprawda. Nie wykasowałabym, nie zamilkłabym, nie odwróciłabym wzroku.
Więc godzę się. Powoli. Z samotnością, która nie musi być tragedią. Czasem jest cieniem – idzie obok, ale nie przytłacza. Czasem pustym antykwariatem – pełen słów, których nikt nie potrzebuje. A czasem wierszem – ten, który zostaje, nawet gdy nikt nie odpowiada.
(dodałabym) "... zdrową przestrzenią, w której nie odczuwa się braku tych, którzy z nieznanych / acz być może słusznych dla mnie / powodów nie chcieli w niej być".
OdpowiedzUsuńOby ta samotność dała się przekuć na coś twórczego i konstruktywnego.
Zgadzam się, że samotność może być przestrzenią, która niesie twórczy potencjał. Czasem właśnie w ciszy odkrywamy nowe możliwości. Mam nadzieję, że ta przestrzeń przyniesie coś konstruktywnego. Uściski Anne i dziękuję.
Usuń