W pierwszym śnie jestem jeszcze ciepła,
powietrze wsuwa mi się pod powieki
jak nitka przez igłę.
Jeszcze trzymam w ustach smak nocy,
chropowaty, z posmakiem glonów.
Tracę go w przejściu między jednym krokiem a drugim,
między przypływem a tym, co zostaje.
Nie pytam o czas.
Czas leży na dnie, zaplątany w wodorosty,
w zbyt duże rękawy swetrów,
w pulsujące w oddali światła aut,
które nigdy nie dojadą tam, gdzie trzeba.
Słyszysz? Cielęta rwą się do matki,
muchy układają na ścianach mapy,
chłopcy w za dużych kurtkach
przekładają kamienie, tak jakby miały znaczenie.
Wybieram tylko to, co zmienia kształt w świetle.
Wzdychasz.
Kto cię nauczył oddychać?
nie ma słowa o kolejnych snach, kiedy już nie jesteś ciepła...
OdpowiedzUsuńleżący na dnie czas zaplątany w wodorosty i rękawy za dużych swetrów - musi zachwycać.
ja za każdym razem natychmiast usiłuję sobie wyobrazić...a grafiki naprowadzą...ta naprowadza na smutno.
OdpowiedzUsuń