wtorek, 11 marca 2025

Współtkalność






Szum drzew rozlewał się nad nami jak fale – brzozy szeptały coś cicho, ledwo dosłyszalnie, a my leżeliśmy na mchu, patrząc w plamy światła migające między gałęziami. Wiosna pachniała wilgotną ziemią, sokami, które piliśmy ukradkiem w piwnicy bloku, i brzoskwiniami wyjadanymi ze słoików, gęstymi od słodkiego syropu. Gruszki były lepsze, miękkie, rozpadające się na języku – każda zamykała w sobie lato, którego jeszcze nie przeżyliśmy.

Biegliśmy między garażami, za śmietnikami, potem pod siatką i na pole, gdzie nikt nas nie szukał. Uciekaliśmy do lasu, bo tam nie było granic – ścieżki prowadziły w nieznane, a my uczyliśmy się mapować ten świat po swojemu. Każdy mech miał swoją historię, każda kałuża odbijała niebo jak wielkie, rozlane oko. Wymyślaliśmy podchody, gubiliśmy się na niby, a potem naprawdę, śmiejąc się, że wrócimy do domu dopiero, gdy zobaczymy światło w kuchennym oknie.

Rodzice mówili, żebyśmy nie wchodzili do wody. „Nie bawcie się nad rzeką, nie zbliżajcie się do jeziora” – powtarzali, jakby ich słowa mogły zatrzymać nas na brzegu. Ale i tak wykradaliśmy się cicho, a kiedy nikt nie patrzył, wskakiwaliśmy do wody. Wszyscy z paczki pilnowaliśmy się, każdy wiedział, że jeśli coś się stanie, to trzeba działać szybko. Pewnego dnia napiłam się wody, za dużo, za szybko, i przez chwilę byłam pewna, że już nie wypłynę. Przerażenie ścisnęło mnie w gardle, a potem przez dwa tygodnie siedziałam tylko na piasku, zanurzając w wodzie jedynie stopy. Nie chciałam wchodzić głębiej, ale patrzyłam, jak inni skaczą i śmieją się, jakby nic nie mogło się stać.

Nad rzeką kamienie były chłodne, stopy zapadały się w piach. Siedzieliśmy na zwalonych pniach, tłumacząc sobie świat po dziecięcemu – że gwiazdy to krople deszczu, które kiedyś odbiły się od ziemi i nie zdążyły wrócić. Że brzozy szepczą, bo pamiętają więcej niż my. Że kiedy zamkniesz oczy i słuchasz, to możesz usłyszeć, jak rośnie trawa.

Las pachniał igliwiem i żywicą, czasem słodką wilgocią, kiedy ziemia nasiąkała deszczem. Po burzy powietrze było najpełniejsze, a cisza zdawała się jeszcze głębsza. Śmiech niósł się daleko między drzewami, ale czasem po prostu milczeliśmy, wsłuchani w szelest liści, w trzask łamanej gałązki, w dalekie wołanie kukułki.

Wędrowaliśmy bez celu, wokół jezior, wzdłuż rzeczki, która w czasie deszczu zmieniała się ogromnie, od jednego końca dnia do drugiego. Czas nie miał wtedy ostrych brzegów – rozlewał się między nami, ciepły i lepki jak sok na palcach. Wpadaliśmy na przypadkowych ludzi, którzy wydawali się częścią tego krajobrazu – staruszkę w chustce, zbierającą zioła, chłopaka z psem, który patrzył na nas jak na duchy, bo nie wiedział, skąd się wzięliśmy. Może naprawdę byliśmy tylko cieniem na wodzie.

Podglądaliśmy świat, jakby był czymś tajemniczym i nieskończonym. Uczyliśmy się jego alfabetu – odciski łap w błocie, zeschnięte liście jak litery na ziemi, szum wiatru zamiast przecinków. Każdy dzień był jak niedokończona opowieść. Każdy krok prowadził do czegoś, czego nie dało się nazwać, ale co zostawało pod powiekami jeszcze długo po zmroku.

A potem wracaliśmy – w dłoniach lepkie od oranżady butelki z kapslem, w plecakach bułki z żółtym serem, które w upale stawały się miękkie i pachniały jak całe lato. Słońce chowało się za blokami, a my siedzieliśmy na schodach, z brudnymi kolanami i liśćmi wplątanymi we włosy, i już wiedzieliśmy, że jutro będzie tak samo piękne.

Uczyliśmy się siebie, a słowa, nawet najdokładniej dobrane, są jak światło w wodzie – rozszczepiają się, załamują, gubią pierwotny kształt. Ale powiem ci jedno – jeśli ktoś nosi w sobie opowieści, jeśli pozwolił im się ułożyć w swoim wnętrzu jak warstwy, to jest łatwiej. Łatwiej znaleźć punkty styczne, łatwiej odczytać drugiego człowieka między wersami jego milczenia. Bo nic tak nie uczy człowieka jak własne historie.

Kiedy byliśmy młodzi, bajki były częścią naszych spotkań. Nie było komputerów, nie było telefonów komórkowych, nie było ekranów, które przyciągały wzrok i pochłaniały godziny. Czytaliśmy na głos, przekazywaliśmy sobie tomy książek, komiksów z poplamionymi stronami, nosiliśmy w plecakach powieści wymięte od deszczu i słońca. Kiedy padało, uciekaliśmy pod dachy altanek, do piwnic albo po prostu siadaliśmy na schodach klatek schodowych, czytając jeden drugiemu.

Nie mieliśmy wielkich słów na opisywanie swoich emocji. Czasem tylko rzucaliśmy cytatem, który pasował do chwili, innym razem wystarczyło jedno zdanie, jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że myślimy o tym samym. Bo książki uczyły nas języka świata – uczyły słuchać, uczyły czuć. Pokazywały, jak nazwać to, co w nas buzowało i szukało wyjścia.

Każdy człowiek jest swoim scenariuszem, ale żeby go ułożyć, trzeba sięgnąć w głąb. A źródłem tej głębi były książki. Bez nich nie zbudowalibyśmy siebie, nie poskładalibyśmy w całość tych wszystkich cząstek, które w sobie nosiliśmy. I nawet jeśli czytaliśmy te same powieści, nawet jeśli te same zdania zapadały nam w pamięć, nie dało się nałożyć mojego pojmowania szczęścia na twoje. Każde słowo osadzało się w nas inaczej, każda historia rozbrzmiewała w innym tonie. Ale właśnie dlatego to, co z nich wynieśliśmy, pozwalało nam uczyć się drugiego człowieka – i siebie w nim. Bo w końcu na tym polega dorastanie: na powolnym, nieśpiesznym odkrywaniu, że nie jesteśmy samotnymi wyspami, że między nami zawsze biegną niewidzialne mosty. Trzeba tylko nauczyć się po nich chodzić.


PS

moja córka ma dzisiaj urodziny 





Moja najdroższa,

czas biegnie, ale Ty wciąż potrafisz łapać go w dłonie i przekształcać w coś pięknego. 34 lata – a przecież to dopiero początek kolejnych cudownych odkryć. Niech każdy dzień przynosi Ci światło, które pasuje tylko do Ciebie, muzykę, którą słyszysz jako pierwsza, i przestrzeń, w której możesz oddychać pełną piersią.

Jesteś cudem, moją nieustanną inspiracją i najpiękniejszą opowieścią, jaką los mógł mi napisać.
Z miłością, zawsze.

My dearest,

Time runs fast, yet you always catch it in your hands and turn it into something beautiful. 34 years – and still just the beginning of incredible discoveries ahead. May each day bring you light that belongs only to you, music that you hear first, and space where you can breathe freely.
You are a wonder, my endless inspiration, and the most beautiful story life could ever write for me. 
With love, always.



3 komentarze:

  1. Małgoś, jakim spokojem i błyskiem w oku, sercu płynie ta opowieść. Czytałam, a jakbym film oglądała. Wszystkie zapachy i smaki. A już najbardziej te bułki "przechodzone" (tak nazywałam) pachnące latem, całym latem. Żywiczny zapach lasu, kamienie na brzegu i ten sam strach, kiedy myślałam, że już nie wypłynę. Tak daleko od siebie, a tak blisko, wszystko jedne i podobne. Książki przynoszone na podwórko, latanie po klatkach schodowych i czekanie na swoją kolej, by móc przeczytać w zaciszu domowym to, co czytamy po kolei, wymieniając się książkami. Urodzin się człowiek doczekać nie mógł, bo wiedział, że Iza z bloku po drugiej stronie podaruje taka książkę, której jeszcze nikt z nas nie czytał <3
    Najserdeczniejsze życzenia pięknej drogi dla Twojej niezwykłej córki posyłam <3
    I może najnowszy Thom?
    Mark Pritchard & Thom Yorke - This Conversation is Missing Your Voice
    https://youtu.be/oKaei11LulE?si=VA-nPYafcJZOc2RE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To takie piękne, kiedy pamięć potrafi nas splatać – choć każda z nas miała swoje podwórko, lato i książkę czekającą na swoją kolej, to przecież były one takie same.

      Dziękuję też za myśli dla mojej córki. Uściski ciepłe B. Puściłam Thom'a i Mark'a, i wiesz co? Ten utwór rozlewa się jak cicha fala, która wszystko rozumie. ❤️❤️❤️

      Ściskam Cię mocno! 💛

      Usuń
    2. Byłam świeżo po premierze tego utworu, drażnił mnie na początku ten powtarzający się bit. Szczęśliwie usiadł we mnie ten utwór. Ale słowa... dopiero teraz się na nich zatrzymałam. Mocne.

      Usuń