niedziela, 28 grudnia 2025

2025

 




To był rok pracy cichej, ale gęstej. Rok, w którym niewiele rzeczy chciało się domknąć, za to wiele domagało się pozostania w ruchu.

Kolejny rok pisałam w cyklach, jakby pojedynczy wiersz nie był już wystarczającą jednostką sensu. Długo do tego dojrzewałam i jak kiedyś powiedział do mnie Mirek Antoniewicz, zaprzyjaźniony artysta: bądź odważna, więc zaczęłam być bardziej. Lekcje świata i Zabawy w koniec i początek (dla córki mojej córki) rosły równolegle, jak dwa nurty tej samej rzeki: jeden bardziej obserwacyjny, drugi rozchwiany, sprawdzający, co jeszcze da się ocalić w języku, kiedy koniec przestaje być metaforą, a początek nie chce się zadeklarować. To nie były wiersze o odpowiedziach, raczej o testowaniu pojemności; słów, obrazów, ciała w świecie.

W lutym odwiedziłam Tadeusza Baranowskiego i jego żonę Annę, artystów i wspaniałych ludzi. Wracałam z tej wizyty z pięknym obrazem, zostawiając od siebie drobnostki. To było dla mnie dobre i ważne spotkanie, jedno z tych, które coś domykają i jednocześnie otwierają.

We wrześniu ukazało się Emiterium, książka, która wyszła w świat bez gwarancji odzewu. Tom został rozesłany do czasopism i krytyków, ale cisza okazała się jednym z możliwych scenariuszy. Ryzyko pisania bywa właśnie takie: nad wierszami pochylają się przede wszystkim ci, którzy są blisko. Od lat przyjmuję tę lekceważącą postawę świata i jest jak jest. Jestem sobie a muzom. To także forma istnienia.

Wysłałam wiersze do „Twórczości”, również bez odpowiedzi. W którymś momencie trzeba to nazwać po imieniu: nie ma sensu dalej brnąć w samo wysyłanie, jeśli odpowiedzią konsekwentnie pozostaje milczenie. To nie jest gest rezygnacji, raczej przesunięcie energii gdzie indziej; tam, gdzie krążenie jeszcze działa.

W tym samym czasie rozwijałam Mały słownik zmyśleń projekt graniczny, pół-prywatny, pół-teoretyczny, w którym definicja nie służy porządkowaniu, lecz delikatnemu sabotażowi znaczeń. TSAN, harcerskie wspomnienia, dzieciństwo filtrowane przez ironię i czułość, wszystko to układało się w alternatywną encyklopedię przetrwania, pisaną z miejsca, które zna mechanizmy obronne, ale nie chce już udawać, że one nie kosztują. Coraz wyraźniej widziałam sztukę nie jako własność ani egzamin, lecz jako przepływ coś, co się puszcza dalej, nie grodząc płotami.

Wracałam w notatkach do czytania cudzych tekstów w sposób egzystencjalny, szczególnie w analizie twórczości Szymona Kontorskiego, bez podpórek, bez kanonicznych protez, z próbą postawienia poezji w relacji z życiem, a nie z bibliografią. To był ważny gest: czytać nie po to, by przypisać, ale by sprawdzić, co zostaje w ciele po lekturze. Rozgościłam się także w twórczości Romana Chojnackiego, Urszuli Honek, Agi Zano, czytając powoli, uważnie, z pozwoleniem na to, by coś nie chciało się od razu nazywać.

Ten rok miał wyraźny wymiar pamięci i strat. Zmarła Magda Harmon, na początku roku, pisanie o niej nie było ani domykaniem, ani hołdem w klasycznym sensie, raczej próbą zachowania rytmu rozmowy, która trwa mimo braku fizycznego spotkania. Zmarła Małgorzata Zakrzewska. Zmarł Marcin Wicha, grafik i świetny pisarz. Zmarł David Lynch a wraz z nim jakaś osobna zgoda na niespójność i mrok. Te odejścia nie układały się w narrację, raczej w tło, które zmienia ciśnienie. O chorowaniu w tym podsumowaniu celowo nie piszę, nie z wyparcia, lecz z niezgody na afirmowanie stanu, który nie chce być znaczeniem.

Zaczęłam nagrywać wiersze, jako krótką kronikę zapatrzenia, próbę uchwycenia głosu zanim się rozproszy. Jednak zabrakło mi motywacji. Może do tego wrócę, a może nie. Nie wszystko musi mieć ciąg dalszy, żeby było prawdziwe. Ten rok nauczył mnie także, że mrok nie jest przeciwieństwem światła, lecz jego fermentacją, barwy dojrzewają w ciemności.

W tle była codzienność, która nie chciała być tylko tłem: ogród zbyt szybko przekwitający, kawa nad Shannon, słońce i wystawianie twarzy jak argument za dalszym byciem. Były chwile, które nie chciały stać się tekstami, a mimo to domagały się uwagi, drobne gesty, rozmowy, cisza, która działała bez interpretacji.

Dwa wyjazdy do Polski przyniosły spotkania ze świętymi ludźmi i odnowienie relacji, jak widać czekały na odpowiedni moment (Beata, ty wiesz). Spotkanie autorskie w moim rodzinnym mieście było prześwietne, organizatorzy przesympatyczni, atmosfera lekka i uważna. Fajnie tak wpaść na kawę do ludzi, posiedzieć chwilę i poczuć zwykłą, niespektakularną życzliwość. To zostaje na długo.

W październiku rezydowałam w Polsce. Warsztaty i spotkania w placówkach edukacyjnych. To było coś naprawdę istotnego. Intensywne, żywe, zostające w ciele i myśleniu.

Wciąż malowałam, robiłam książki, jak to opowiada Soso napotkanym ludziom. Zajmowałam się notowaniem słów, drobnymi przesunięciami sensu. Wymyśliłam kilka sosów, które z przyjemnością chwalą moi bliscy, i to także było ważne: materialna, cielesna forma troski, powrót ręki do myślenia. Dom rozjaśniały urodziny córki i wnuczki. Sophia pozostawała osobnym kosmosem językowym, z którego wyrastał kolejny cykl. Czuły, awangardowy, pełen neologizmów i podróży, które są jednocześnie zabawą i poważną lekcją wyobraźni.

To był rok, w którym coraz wyraźniej wiedziałam, czego nie chcę: powtórzeń, zwlekania z wydaniem książki, działanie z rozmysłem, by nie wyrywać tekstów z ich naturalnego cyklu. Formalnie był to rok konsekwentny: długie frazy, subtelna rytmika, obrazy kruchości i rozproszenia znaczeń, język, który nie deklaruje, tylko oscyluje. Estetycznie, blisko natury, ale bez sentymentalizmu; blisko czułości, ale bez miękkości. Raczej uważność niż afirmacja.

Jeśli miałabym nazwać ten rok jednym zdaniem, brzmiałoby ono tak:

to był rok sprawdzania, jak długo można pozostać w procesie, 
nawet wtedy, gdy odpowiedź świata przychodzi w formie ciszy.



1 komentarz:

  1. przyszedłem zabełtać ciszę. ale tylko tak, jak kamyczek w toń rzucony - na chwilę zaburzyć i zniknąć.
    dobrze, że jesteś. i że masz pomysł na siebie. na życie i tworzenie. nie wszystko musi być głośne i widoczne. te ukryte okruchy też smakują. a że tylko tym, co je znaleźli? ludzi jest mnóstwo i każdemu nie dogodzi nawet Bóg.

    OdpowiedzUsuń