wtorek, 30 grudnia 2025

O smutku

 



O smutku nie potrafię mówić krótko, bo on nigdy nie przychodzi w jednym kształcie; raczej rozlewa się jak woda po nierównej podłodze. Bywa przestrzenią, czymś przejściowym, a przecież życie, zatrzymuje w zagłębieniach, wtedy smutek znika na chwilę, by wrócić inną drogą, zawsze wtedy, gdy wydaje mi się, że nauczyłam się już chodzić brzegiem oceanu suchą stopą.

Smutek śnił mi się wczoraj jako winda: kabina bez okien albo przeciwnie, przezroczysta aż do wstydu, zawieszona w szybie, który nie należał do żadnego budynku, jadąca bezgłośnie, bez pięter, bez instrukcji obsługi, z tym charakterystycznym uczuciem w żołądku, gdy nie wiadomo, czy ruch oznacza wzlot, czy osiadanie w czymś, co nie ma dna. W tym śnie nie było paniki, raczej zdziwienie, że można tak długo być w drodze, nie zmieniając pozycji. Smutek nie był tam przeciwieństwem radości, tak jak noc nie jest zaprzeczeniem dnia, lecz jego przedłużeniem, miejscem, w którym to, co niewidoczne, zaczyna oddychać własnym rytmem. Czułam, że ma w sobie ciężar starego płaszcza, noszonego przez kilka sezonów, przesiąkniętego cudzymi historiami, potem, strachem przed zimą, która zawsze nadchodzi zbyt wcześnie. Życie w pewnym momencie zaczyna przypominać galerię, w której obrazy wiszą zbyt blisko siebie, ramy niemal się stykają, a przecież wiem, że nie wolno ich dotknąć, choć wszystko we mnie domaga się sprawdzenia faktury, czy to jeszcze farba, czy już wyschnięta skóra czasu. Przechodzę obok powoli, niektóre prace omijam, inne zatrzymują na dłużej, nie dlatego, że są piękne, lecz dlatego, że patrzą w taki sposób, jakby wiedziały coś o moim końcu. W tym śnie nie ma światła ani ciemności, jest tylko półcień, idealny do rzeczy, które nie chcą być rozpoznane.

Bywa we mnie smutek, który przychodzi po stracie, ale jest też ten mniej oczywisty, smutek po czymś, co się nie wydarzyło, po życiu, które mogło się rozwinąć w inną stronę, po zdaniach, których nigdy nie dopowiedziałam, bo zabrakło mi czasu, odwagi albo światła. Ten smutek jest cichy, niemal uprzejmy, siedzi w kącie jak gość, który nie chce przeszkadzać, a jednak zmienia temperaturę całego pomieszczenia i często marzną mi stopy, palce, czoło. Z wiekiem smutek zmienił barwę. Przestał być gwałtowny, przestał krzyczeć. Stał się bardziej podobny do mgły niż do burzy. Nie rani już tak ostro, ale za to dłużej tkwi we mnie, przylega do skóry. Osiada na rzeczach codziennych: na kubku z herbatą, który wystygł, zanim zdążyłam ją wypić; na książkach odkładanych na później, które powoli zaczynają rozumieć, że to później nie zawsze nadchodzi; na twarzach ludzi napotkanych przelotnie, z którymi dzielę tylko moment, ale nie ciężar. A jednak smutek ma w sobie coś z nauczyciela, który nie podnosi głosu. To on przypomina o kruchości, o tym, że wszystko, co żywe, jest chwilowe, a wszystko, co chwilowe, domaga się uważności. To on sprawia, że zaczynam widzieć powtarzalność świata nie jako klątwę, lecz jako dowód trwania, cykl, który nie obiecuje szczęścia, ale oferuje sens.

Są chwile, kiedy smutek wydaje się brakiem światła, lecz bywa też odwrotnie: to światło okazuje się zbyt ostre, zbyt bezlitosne, obnażające rzeczy, na które nie byłam gotowa. Wtedy smutek działa jak filtr, jak cienka zasłona, dzięki której mogę jeszcze patrzeć, nie odwracając wzroku. Życie, jeśli spojrzeć na nie wystarczająco długo, okazuje się nie tyle drogą, co ruchem wahadła. Od przywiązania do utraty. Od nadziei do rezygnacji. Od ciszy do jeszcze głębszej ciszy. I nie ma w tym porażki. Jest tylko zmiana formy, jak w przyrodzie, która nie zna pojęcia koniec, zna tylko rozpad i ponowne układanie się materii w coś, co na chwilę znów będzie miało sens. Smutek uczy, że nie wszystko trzeba naprawiać. Że nie każdą pustkę należy wypełniać. Czasem wystarczy pozwolić jej być, jak przerwa pomiędzy dwoma oddechami, jak pauza w muzyce, bez której melodia straciłaby głębię.

I może właśnie dlatego, mimo całego ciężaru, jaki ze sobą niesie, smutek nie jest wrogiem życia. Jest jego cichym archiwistą. Przechowuje to, co minęło, nie po to, by mnie zatrzymać, ale by przypomnieć, że byłam, i że to uczucie, choć nietrwałe, jest prawdziwe.

1 komentarz:

  1. Do tej pory tylko raz w życiu napotkałam zdanie, które opisywało smutek w taki sposób, by dało się go poczuć, dotknąć. "Jestem smutkiem". Dzisiaj, czytając Twoją notatkę, czuję go po raz kolejny. Smutek kołysze, smutek reguluje, porządkuje i przede wszystkim - jak napisałaś, uczy. Czasem marzy mi się świat, w którym ludzie nie mówią 'masz smutne oczy', ale 'wiem, że niesiesz w sobie smutek'. Bo nosimy go wszędzie - czasem jako zbroję, czasem jako wrażliwe, niewystarczająco często dotykane miejsce, które jednego dnia rośnie, innego maleje. Jak małą kulkę z aluminiowej folii, o której nie sposób powiedzieć "moja". A Ty mówisz i robisz to pięknie. Uściski, Małgorzato - dostrzegam w Tobie znajome miejsce. Miękkość, która smutnieje, ale i wznosi. A.

    OdpowiedzUsuń