Słowo badziewie ma w sobie coś podejrzanie pojemnego. Dla jednych oznacza tandetę wizualną, dla innych, treściowy banał, dla jeszcze innych po prostu coś, co nie siadło. W obiegu międzynarodowym funkcjonuje pod różnymi nazwami: junk, trash, low effort content, content filler. Zawsze jednak chodzi o to samo: o wytwór, który udaje sens, jakość lub komunikację, a w rzeczywistości jest jedynie jej atrapą. Badziewie nie rodzi się z braku środków. Ono rodzi się z braku myśli. Badziewie nie jest kategorią obiektywną. Wiem to aż za dobrze. Dla jednych to kwestia gustu, dla innych jakości wykonania, dla jeszcze innych po prostu coś, co nie trafiło w moment. Dla mnie badziewie zaczyna się tam, gdzie ktoś przestaje się zastanawiać, a mimo to decyduje się mówić, pokazywać, publikować. Widzę to wszędzie. W okładkach, które krzyczą kolorami, ale nie mają nic do powiedzenia. W audycjach radiowych, które wypełniają czas, a nie przestrzeń. W tekstach pisanych nie dlatego, że coś się wydarzyło, tylko dlatego, że trzeba coś wrzucić. Publikowanie by publikować, to chyba najczystsza forma współczesnego badziewia. Ostatnio zobaczyłam kartkę z redaktorami jednego z radia. Przerobioną przez AI. Tak nieudolnie, że nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy odwrócić wzrok. Twarze rozjechane, proporcje przypadkowe, całość jakby ktoś bardzo chciał być na czasie, ale nie bardzo wiedział po co. Nie mam pretensji do sztucznej inteligencji. Ona robi dokładnie to, co jej się daje. Jeśli materiał wejściowy jest kiepski, efekt końcowy też będzie kiepski, tylko szybciej i na większą skalę.
I to mnie uderza. Nie oburza. Uderza.
Bo jako słuchaczka czuję, że ktoś uznał, że wystarczy. Że nie trzeba się przyłożyć, bo i tak przejdzie. Jako badaczka widzę, jak łatwo rozmywa się granica między eksperymentem a bylejakością. A jako poszukiwaczka, mam wrażenie, że coraz częściej dostaję atrapy sensu, opakowane w modne narzędzia. Badziewie ma dziś dobrą prasę. Jest szybkie, lekkie, bez zobowiązań. Nie wymaga skupienia ani od twórcy, ani od odbiorcy. Przelatuje przez oczy i uszy, zostawiając po sobie coś w rodzaju osadu. Nie myśl, nie pytaj, nie zatrzymuj się, to chyba jego jedyny komunikat. Najdziwniejsze jest to, że badziewie często występuje pod szyldem dostępności. Jakby myślenie było czymś ekskluzywnym, a staranność zbędnym luksusem. A ja nie potrzebuję rzeczy wzniosłych. Potrzebuję rzeczy, które ktoś zrobił z uwagą. Z decyzją. Z minimalnym szacunkiem dla tego, że po drugiej stronie jest ktoś żywy. Nie chcę świata bez niedoskonałości. Chcę świata bez udawania, że byle jak to nowa jakość.
I chyba dlatego badziewie mnie męczy. Nie dlatego, że jest brzydkie czy głupie. Tylko dlatego, że coraz częściej mówi mi: nie jesteś warta więcej. Badziewie nie jest estetycznym problemem. Jest problemem relacji. Relacje, nawet te medialne, zawsze zaczynają się od pytania: czy ktoś naprawdę pomyślał, zanim coś wypuścił w świat. A na to, nawet ironicznie, nie mam już ochoty się zgadzać.
PS
zdjęcie z dzisiejszego spaceru, kicz nie musi być badziewiem
PS
zdjęcie z dzisiejszego spaceru, kicz nie musi być badziewiem
dla mnie ów widok z poranka jest pięknym. i nieważne, czy ktoś nazwie go kiczem. a badziewiem już na pewno nie jest (dla mnie, bo moim zdaniem badziewie, to właśnie bylejakość, coś zrobionego na odwal się, ostrugane z grubsza toporkiem, bez ostatecznego szlifu. jednorazówka do wyrzucenia bez żalu, kiedy już się nim buty obetrze) miło przeczytać, że są tac, którym nie jest wszystko jedno. nie lubię badziewia i myślenie mnie nie boli.
OdpowiedzUsuń