Mam w pamięci rozważania Profesor Smoczyńskiej, napisała kiedyś o różnicy pomiędzy zdrówkiem a zdrowiem. To pierwsze, jakby się kieliszek wódki podnosiło, lekkie, towarzyskie, trochę ironiczne. To drugie, poważne, pełne ciężaru i troski. Od tamtej pory nie używam zdrówka, nie piję również alkoholu, więc nie wznoszę zdrówek. I niestety coraz częściej słyszę w uszach, jak łatwo język ucieka w zdrobnienia, żeby nie dotknąć tego, co prawdziwe. Zdrówko jest gestem, wspólnotą, chwilowym ciepłem rozchodzącym się po ciele. Zdrowie, to raczej milczenie wobec kruchości. Między nimi drży przestrzeń, w której mieści się cała nasza nieporadność wobec życia.

Mój mąż uwielbia słowo „zdrówko” (choć alkohol dla niego może nie istnieć), podczas gdy dla mnie nie ma ono istotnego znaczenia. Może to jakaś forma ucieczki, unikanie ciężkości problemu...
OdpowiedzUsuńM
Fajnie poznawać szerszy odbiór, i co znaczą dla nas dane sformułowania/słowa. Uściski M. i zdrówka, wiadomo! :)
UsuńJa z kolei w ogóle nie mam męża, ale wolałbym umrzeć w męczarniach, niż powiedzieć: zdrówko.
OdpowiedzUsuńA ja tam się nie upieram :P
Usuń"Mój mąż? Mąż jest z zawodu dyrektorem!" jak powiedziała Barbara Rylska i on mi zawsze zdrówka życzy. Żartuję. Chociaż wczoraj chyba padło to słowo przy lampce wina. W sumie nie mam nic do współczesnego "zdrówka" mowa zrobiła się potoczna i zniewieściała, może nawet, bezosobowa. Natomiast bardzo mnie denerwują od niebliskich mi osób, życzenia zdrowia. Takie copy & paste ze starych widokówek, czy innych kartek okolicznościowych. I wiem, że to nie jest właściwe, absolutnie nie jest w dobrym tonie, właśnie takie, jakby ktoś nas pozwolił sobie obnażyć. Małgoś, rozumiem, że polecasz Mleczarza?
OdpowiedzUsuńmąż czy nie mąż, bliscy, to mogą się spoufalać i lać lukier do momentu, aż usłyszą „stop”. A mleczarza i owszem, to Północna Irlandia, mam sentyment. :)
UsuńDziękuję, będę czytać.
OdpowiedzUsuń