Mam w pamięci rozważania Profesor Smoczyńskiej, napisała kiedyś o różnicy pomiędzy zdrówkiem a zdrowiem. To pierwsze, jakby się kieliszek wódki podnosiło, lekkie, towarzyskie, trochę ironiczne. To drugie, poważne, pełne ciężaru i troski. Od tamtej pory nie używam zdrówka, nie piję również alkoholu, więc nie wznoszę zdrówek. I niestety coraz częściej słyszę w uszach, jak łatwo język ucieka w zdrobnienia, żeby nie dotknąć tego, co prawdziwe. Zdrówko jest gestem, wspólnotą, chwilowym ciepłem rozchodzącym się po ciele. Zdrowie, to raczej milczenie wobec kruchości. Między nimi drży przestrzeń, w której mieści się cała nasza nieporadność wobec życia.

Mój mąż uwielbia słowo „zdrówko” (choć alkohol dla niego może nie istnieć), podczas gdy dla mnie nie ma ono istotnego znaczenia. Może to jakaś forma ucieczki, unikanie ciężkości problemu...
OdpowiedzUsuńM
Fajnie poznawać szerszy odbiór, i co znaczą dla nas dane sformułowania/słowa. Uściski M. i zdrówka, wiadomo! :)
UsuńJa z kolei w ogóle nie mam męża, ale wolałbym umrzeć w męczarniach, niż powiedzieć: zdrówko.
OdpowiedzUsuńA ja tam się nie upieram :P
Usuń