środa, 10 września 2025

Lekcja świata

 




Kiedy o tym myślę, moje dzieciństwo było utkane ze swobody, której dzisiaj nikt by nam nie darował. Nie było telefonów, GPS-ów, rodzicielskich czujników oddechu, tylko powietrze, którego mieliśmy pod dostatkiem. Mieliśmy siedem i osiem lat mój brat, a wydawało się, że świat należy do nas: obowiązki kończyły się na ziemniakach do obrania i podłodze do zmiatania, a zaczynały się całe krainy, gdzie woda jeziora była bardziej nasza niż kuchenny stół. To tam, w tajemniczej głębinie, nauczyłam się pływać, nie na lekcjach, nie w ramionach instruktora, ale dzięki dziecięcemu uporowi i temu, że w paczce dbaliśmy o siebie nawzajem, jakbyśmy mieli wbudowany radar bezpieczeństwa. Dziś wydaje mi się to nieprawdopodobne, że chodziliśmy nad jezioro sami, wchodziliśmy do wody, której dno znało tylko swoje sekrety. Ale wtedy było to naturalne. Każdy krok miał smak przygody, a powrót do domu, lekki dreszcz, czy mama zauważy krople na włosach, czy uwierzy, że to tylko deszcz.

Były też inne wyprawy, na strych, gdy rodzice bawili się w rytmie dorosłości. Wspinałam się z koleżanką po drabinie, a tam czekał świat zamknięty w skrzyniach: sukienki, które pamiętały inne lata, i buty, które szeptały o parkietach, na jakich tańczyły. Wkładałyśmy te skarby, ruszałyśmy na ulicę wyłożoną kocimi łbami i urządzałyśmy własne nocne pokazy mody. Obcasy wbijały się w nierówności, a nasze kroki brzmiały jak echo cyrkowego bębna. Nie wiedziałyśmy, że w ten sposób rujnujemy mamie najlepsze buty, dla nas były tronami do bycia kimś innym. Świat nie był wtedy ani bezpieczny, ani groźny, był po prostu pełen. Sąsiad, który później stał się moim nauczycielem biologii, wyplatał mi wianki, zaplatał włosy, a jednocześnie miał na nas oko. Nie kontrolował, raczej był jak strażnik zza kulis, ktoś, kto nie psuje spektaklu, ale czuwa, żeby nie wydarzyło się nic nieodwracalnego.

Czasem myślę, że dzieciństwo miało swoją własną geografię, mapę ułożoną z kroków po łąkach, z trzasku drzwi komórki, z krzyków gęsi na niebie, które wyglądały jak armia z innego wymiaru. Wiedziałam, gdzie co jest, kto co robi, gdzie można znaleźć jabłka, a gdzie ukryć się przed światem. To była wiedza bardziej intymna niż szkolne lekcje, zapisana w nogach, w oddechu, w oczach wpatrzonych w liście orzecha za oknem babci. I dzisiaj, kiedy o tym myślę, widzę, że tamte dni były jak orzech rozłupany idealnie: wnętrze jasne, świeże, lśniące, a smak, taki, którego nie można zapomnieć, bo raz się go poczuje, zostaje w dłoniach na zawsze.

Były też historie mniej chwalebne, takie, które do dziś wywołują u mnie śmiech pomieszany z lekkim dreszczem. Moja daleka kuzynka, dziewczyna, która miała w sobie odwagę większą niż niejeden dorosły, pewnego dnia postanowiła zrobić ze mnie nową wersję mnie. Najpierw nożyczki, potem igła i nitka. Ścięła mi włosy, tak bezceremonialnie, jakby to była gałąź jabłoni, która zasłania widok na podwórko. A kiedy już patrzyłam w lustro na dziewczynkę z fryzurą na skowronka po burzy, stwierdziła, że brakuje mi jeszcze czegoś i przekłuła mi uszy. W warunkach polowych, bez znieczulenia, za to z powagą chirurga i dumą fryzjera-artysty. Nosiłam te wszystkie błystki, które robiłam z dziadkiem. Dzisiaj bardziej rozumiem spojrzenia mijających mnie osób.

Mama, gdy to zobaczyła, dostała czegoś, co można by spokojnie nazwać erupcją wulkaniczną. Nie gniew, nie złość, to był kataklizm. Gromy latały, drzwi trzaskały, a ja stałam jak ofiara eksperymentu, z uszami pulsującymi jak dwie czerwone latarnie. Do dziś pamiętam to spojrzenie, mieszankę przerażenia, że dziecko mogło paść trupem od infekcji, i oburzenia, że ktoś naruszył świętą własność, jaką były moje włosy. Mama nie darowała mi tego latami, dzisiaj mi o tym przypomniała. Patrzyła na zdjęcia z tamtego okresu jak na kryminalne dowody: O, tu masz tę fryzurę. Patrzcie, co mi zrobiłyście!

A karuzela… ach, karuzela! To była osobna saga. Mieliśmy zakaz tam chodzić, więc oczywiście była to nasza ulubiona destynacja. Karuzela łańcuchowa wyglądała jak urządzenie do badania granic wytrzymałości organizmu. Siadało się na krzesełku, łańcuchy chrzęściły, a potem nagle całość startowała jak rakieta. Ziemia uciekała, wiatr ciął policzki, a ja myślałam, że unoszę się nad okolicą jak ptak, tylko że bardziej przerażony i mniej elegancki. Nie zapomnę, jak po jednym takim locie wracałam chwiejnym krokiem, zielona na twarzy, i w końcu padłam ofiarą grawitacji oraz własnego żołądka. Karuzela nauczyła mnie, że zakazy są po coś, najczęściej po to, by rodzice nie musieli prać po nocach naszych ubrań po zabawie życia.

A jednak, mimo maminych wulkanów, kuzynkowych eksperymentów i karuzelowych katastrof, wspominam tamten czas z uśmiechem. Bo dzieciństwo, choć pełne zakazów, miało w sobie ten niepowtarzalny smak wolności, trochę zakazanej, trochę szalonej, trochę zbyt pachnącej fryzurą na skowronka i karuzelowym zawrotem głowy.

6 komentarzy:

  1. czytam, jak środkowy rozdział książki. troszkę brakuje mi początku, ciekawość każe obrócić stronę i zobaczyć co będzie dalej, szukam fabuły, wątków pobocznych, opowieści, która ledwie się zaczęła, a już się kończy. zbyt szybko. byłabyś znakomitym gawędziarzem. ale wtedy, nie pozwoliłbym Ci skończyć tak szybko i zamęczyłbym Cię "i co dalej, opowiadaj!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, to tylko urywek, kawałek środkowej kartki, może dlatego, że dzieciństwo zawsze zostaje niedopowiedziane, jakby człowiek gubił początek i bał się końca. Twoje „i co dalej?” brzmi jak echo. Hehe.

      Usuń
  2. teraz tylko i aż spojrzenie ci w twarz :-)
    ładną, ciekawą i uduchowioną. znajomą.
    schudłaś ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to spojrzenie rozpoznaje mnie szybciej niż lustro. a z tym „schudłaś”, wiesz, że to zawsze brzmi jak półkomplement, półostrzeżenie.
      :-P

      Usuń
  3. A pod tą fasadą swawoli gdzieś tam głęboko kiełkowała piękna dusza artystki :)
    Tak jak ty na swoje dzieciństwo, tak ja patrzę na dzieciństwo swojego syna i dziwę się i dziwę się jaki wrażliwy z niego dorosły jest.
    M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, te korzenie są głębiej, niż nam się wydaje, kiełkują wbrew fasadom i maskom. Piękne, że dostrzegasz w nim tę wrażliwość, obserwuję teraz Sophie, i te różnice pokoleniowe, jakby łatwiej jest mi objać rozumem.

      Usuń