Nikt już nie liczy, ile razy najciemniejsze miejsce
w człowieku przecieka przez nos, kiedy przystajemy
nad wąwozem, by udawać, że wciąż chodzi o florę,
nie bakteryjną! Że uczymy dzieci odróżniać
ciepło matki od temperatury zbliżającego się płomienia.
Nie wyjaśniamy, jak gasnąć ze zrozumieniem.
Zwijam swoje wnętrze jak śpiwór po oblężeniu.
Nie jestem ranną, jestem strukturą, zapisaną
w miękkiej tkance trzustki, gdzie każda komórka
zna swoje przeznaczenie, nawet jeśli kończy
jak nagłówek w gazecie: Rozpoznano za późno.
Mówisz: wszystko to fale –
więc unoszę choroby w kieliszkach po komunii.
Wyparzam język, by nie przyznał, że wierzę.
Trzymam się za ogona lisa, by zasnąć w domu bez okien.
Pod ścianą leżą rzeczy, które miały być potrzebne:
zawieszone modlitwy, glony ze święconej wody,
bransoletka z błędem genetycznym.
Nie znajdziesz ich w instrukcji do życia.
Są jak ostatni dźwięk z wyłączanego pianina.
Nie boję się znikania, bo ćwiczyłam je od dziecka –
w kolejce po odpuszczenie win
i przy kuchennym stole, gdy pytano
co znowu popsułam.
Światło wchodzi przez pory.
Moja wnuczka rozumie, że bólu nie da się przeoczyć.
Gdy rysuje drzewo, korzenie biegną do góry.
Kiedy płacze, śmieje się mój cień.
A jeśli wszystko jest tylko pamięcią chemiczną?
Jeśli śmierć to forma oddychania?
Przysięgam, przepiszę nasze istnienie w sen –
zatrzymam twoje imię w bursztynie,
zanim przyszłość zacznie mnie szukać po zapachu.
Nie jestem ranną, jestem strukturą
światło wchodzi przez pory
przysięgam, przepiszę nasze istnienie w sen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz