Oli
Gdy milczę, z języka spada pył, jakby ktoś przesypywał czas
przez sitko do kieszeni dziecka i mówił: tu masz zapas, wystarczy na drogę.
Kiedy próbuję mówić, rozsypują się we mnie ziarenka ciszy, drobne
jak zarodniki paproci; dopiero wtedy widzę, ile miejsca zajmowało to,
co już odeszło, i że to miejsce jest ciepłe, jak ławka po kimś, kto wstał.
Dawne życie nie wraca, ale trzyma mnie za rękę od spodu, od strony gliny.
Nie wznosi się tu nic monumentalnego, rośnie to, co wytrzymuje depnięcie:
włośnice, oset, światło o poranku na krawędzi rynny.
Nie są piękne, mówią książki. A jednak to one potrafią pić mgłę,
wyciągać z powietrza napiwek wody, podłączać się do grzybni,
jak do słuchawek, żeby usłyszeć, skąd idzie burza.
Mówię do ciebie, dziecko, tak jak mnie uczono zależności:
że oddychamy cudzym tchem, że sól w zupie pamięta pływy,
że każda radość ma swój metabolizm, i że rozpacz też go ma.
Pokaż mi, proszę, gdzie w szafce trzymasz zapas odwagi,
kiedy w wiadomościach znowu wyświetlają się płomienie.
Kto uczył cię wymowy słowa susza? Ja? Czy wiatr?
W trzewiach ziemi tyka zegar, którego nie da się nakręcić ręką.
Nie grożę nim – sama się go boję. Nie wiem, co zrobią z nami wody,
kiedy postanowią wrócić do swojej dawnej wysokości;
nie wiem, co zrobi z nami ogień, kiedy przypomni sobie drogę do korzeni.
Wiem tylko tyle: że strach też jest elementem łańcucha pokarmowego.
Że karmi się nami, jeśli go nie nazwiemy.
Jeśli nie wrócę na noc, znajdziesz w kieszeni mojej kurtki kopertę z ziemią:
wsyp ją do miski i zamieszaj palcem jak herbatę.
To nie rytuał, to instrukcja obsługi smutku –
żeby miał gdzie wsiąknąć, zanim zacznie rysować rowki na twarzy.
Jeśli nie będziesz pamiętać, skąd wziął się ten gest,
zrób go dla tej, którą będziesz, kiedy już nie będziesz sobą dzisiejszą.
Bywa, że śmieję się głośno, jakby oddech był nieśmiertelny,
a potem długo słucham, czy śmiech nie pękł gdzieś po drodze.
Tak działa cykl: najpierw światło, potem przemiana,
potem powrót do chłodu, gdzie wszystko układa się w magazyn pierwiastków.
Można się obrażać na tę buchalterię –
albo prowadzić w niej miękką księgowość czułości: zapisy drobne, lecz stałe.
Kiedyś ktoś powie, że byłaś odważna. Nie wierz mu do końca.
Byłaś uważna, to co innego: przykładałaś ucho do liścia,
sprawdzałaś wilgotność dłoni, rozpoznawałaś pH łzy.
Uczyłaś się imion rzeczy nie po to, by je mieć,
lecz by prosić je o wyjaśnienie: jak długo zostaniecie? co wam dać w zamian?
Gdy milczę, czuję, jak powietrze szuka we mnie miejsca.
Gdy mówię, staram się nie robić z niego świątyni.
Wystarczy, że słowa będą przechowalnią wilgoci,
spiżarnią dla głosów zbyt miękkich, by przetrwały w hałasie.
Na półce stawiam słoik po przyprawach, w nim ziarna niepokoju i kilka pytań.
Nie podpisuję etykiety. Ty będziesz wiedzieć, co zasiać.
przez sitko do kieszeni dziecka i mówił: tu masz zapas, wystarczy na drogę.
Kiedy próbuję mówić, rozsypują się we mnie ziarenka ciszy, drobne
jak zarodniki paproci; dopiero wtedy widzę, ile miejsca zajmowało to,
co już odeszło, i że to miejsce jest ciepłe, jak ławka po kimś, kto wstał.
Dawne życie nie wraca, ale trzyma mnie za rękę od spodu, od strony gliny.
Nie wznosi się tu nic monumentalnego, rośnie to, co wytrzymuje depnięcie:
włośnice, oset, światło o poranku na krawędzi rynny.
Nie są piękne, mówią książki. A jednak to one potrafią pić mgłę,
wyciągać z powietrza napiwek wody, podłączać się do grzybni,
jak do słuchawek, żeby usłyszeć, skąd idzie burza.
Mówię do ciebie, dziecko, tak jak mnie uczono zależności:
że oddychamy cudzym tchem, że sól w zupie pamięta pływy,
że każda radość ma swój metabolizm, i że rozpacz też go ma.
Pokaż mi, proszę, gdzie w szafce trzymasz zapas odwagi,
kiedy w wiadomościach znowu wyświetlają się płomienie.
Kto uczył cię wymowy słowa susza? Ja? Czy wiatr?
W trzewiach ziemi tyka zegar, którego nie da się nakręcić ręką.
Nie grożę nim – sama się go boję. Nie wiem, co zrobią z nami wody,
kiedy postanowią wrócić do swojej dawnej wysokości;
nie wiem, co zrobi z nami ogień, kiedy przypomni sobie drogę do korzeni.
Wiem tylko tyle: że strach też jest elementem łańcucha pokarmowego.
Że karmi się nami, jeśli go nie nazwiemy.
Jeśli nie wrócę na noc, znajdziesz w kieszeni mojej kurtki kopertę z ziemią:
wsyp ją do miski i zamieszaj palcem jak herbatę.
To nie rytuał, to instrukcja obsługi smutku –
żeby miał gdzie wsiąknąć, zanim zacznie rysować rowki na twarzy.
Jeśli nie będziesz pamiętać, skąd wziął się ten gest,
zrób go dla tej, którą będziesz, kiedy już nie będziesz sobą dzisiejszą.
Bywa, że śmieję się głośno, jakby oddech był nieśmiertelny,
a potem długo słucham, czy śmiech nie pękł gdzieś po drodze.
Tak działa cykl: najpierw światło, potem przemiana,
potem powrót do chłodu, gdzie wszystko układa się w magazyn pierwiastków.
Można się obrażać na tę buchalterię –
albo prowadzić w niej miękką księgowość czułości: zapisy drobne, lecz stałe.
Kiedyś ktoś powie, że byłaś odważna. Nie wierz mu do końca.
Byłaś uważna, to co innego: przykładałaś ucho do liścia,
sprawdzałaś wilgotność dłoni, rozpoznawałaś pH łzy.
Uczyłaś się imion rzeczy nie po to, by je mieć,
lecz by prosić je o wyjaśnienie: jak długo zostaniecie? co wam dać w zamian?
Gdy milczę, czuję, jak powietrze szuka we mnie miejsca.
Gdy mówię, staram się nie robić z niego świątyni.
Wystarczy, że słowa będą przechowalnią wilgoci,
spiżarnią dla głosów zbyt miękkich, by przetrwały w hałasie.
Na półce stawiam słoik po przyprawach, w nim ziarna niepokoju i kilka pytań.
Nie podpisuję etykiety. Ty będziesz wiedzieć, co zasiać.
trochę się ładuję chyba, bo to nie do mnie, ale bardzo mi się podoba ten wiersz. szczególnie:
OdpowiedzUsuńuczyć się imion rzeczy nie po to by je mieć - znakomite.
i nie pamiętam, jak się miesza herbatę palcem. szkoda.
To zdanie przyszło jakby samo, właśnie z tej potrzeby, żeby zamiast zawłaszczać, słuchać i prosić o obecność. A z herbatą, może właśnie o to chodzi, żeby zapomnieć i potem wymyślić własny sposób mieszania.
UsuńBrak mi słów, żeby powiedzieć, gdzie uderzyłaś, w które struny. Jak bardzo mi zagrało. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńRównież dziękuję. Jakbyśmy słuchały tej samej melodii. :)
Usuńczasem teksty Twoje, ich klimat, przypomina mi klimat Pornografii, JJ Kolskiego. nie wiem czemu? widziałaś?
OdpowiedzUsuńNie miałam takiej świadomości, ale to dla mnie bardzo ciekawe skojarzenie. 'Pornografię' Kolskiego oglądałam dawno temu, pamiętam jej ciężki, trochę senno–niepokojący klimat. Może właśnie to podobieństwo: zawieszenie, półcienie, coś, co nie mówi wprost, a zostaje w skórze?
UsuńSwoim wierszem, słowami z mgły zrodzonymi, film w mojej głowie włączyłaś. Wszystko w leśnej oprawie, przytulna kuchnia i widzę Ciebie, na zmianę z Olą, krzątacie się w przeciskających się między gałęziami promieniach, życia, słońca i z czułością dzielicie ziarna, dotykacie nasion. Porządkujecie w szufladach wiatr, który słowa przynosi i tę ziemię dla smutku, ustawiacie na słoneczny parapet.
OdpowiedzUsuńOtworzyłaś dodatkowe okno w moim tekście. Podoba mi się ta kuchnia pośród gałęzi, miejsce, gdzie rzeczy zwyczajne i ulotne mogą się spotkać. Uściski i z Olą spotkamy się 26 :)
UsuńBardzo zgrabnie napisane, mógłbym dodać - jak zwykle. Ale się nie znam, więc tylko powiem, że, tak, owszem, się mi podoba.
OdpowiedzUsuńPalcem to łatwizna, ale wiem też, jak się miesza herbatę widelcem i wtedy taki widelec, jeśli wie się, jak nim zamieszać herbatę, staje się utensylium bez mała uniwersalnym.
Dziękuję Ci bardzo. Twoje 'nie znam się' brzmi jak najładniejszy komplement. A z tym widelcem mnie rozbawiłeś, może faktycznie warto dopisać do instrukcji obsługi smutku także wersję z utensylium uniwersalnym.
Usuńprzypomina mi się herbatka jaskiniowa. spaliśmy w norze - dziura w górze, którą nazywaliśmy jaskinią i zachciało nam się herbaty. z braku takowej, postanowiliśmy ugotować. a jedynym naczyniem była żelazna patelnia, na której wcześniej podgrzewaliśmy bigos i pieczarki z papryczką czereśniową. herbata z patelni była wyśmienita - wieczorem. rankiem okazała się mieć więcej dymu, jak wody.
Usuń