poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Ktoś, kto mógłby coś z tym zrobić, nic z tym nie robi. Głód!

 



Z monitora wylewa się zupa światła: ładne talerze, uśmiechnięte policzki, dzieci po obiedzie, jakby w brzuchach miały światełka. Ktoś starannie przeczesał piksele, wygładził krawędzie, dodał obramowanie z napisem tu jest normalnie. A ja otwieram inne okno. Tam matka podnosi dziecko i ono nie waży nic. Ręce matki drżą jak anteny szukające sygnału, jakby w powietrzu miała jeszcze zawisnąć jakaś odpowiedź, lecz słychać tylko metaliczny szum świata. W tej ciszy ból jest głośniejszy niż wszystkie hymny. Uczę się czytać kłamstwo w świetle: jak kamera obniża się do poziomu uspokojenia, jak głos spikera spływa miodem, jak kadry wycinają dziury w rzeczywistości, żeby nie zmieściła się w nich kość dziecka, umęczona twarz, oko bez łzy, bo łzy skończyły się pierwsze. Wiem, że to fach, stawiać słowa jak worki z piaskiem, by nie przelała się prawda. Nie jestem z tych, co mówią: to tylko narracje. Bo narracje są jak rury: nimi przepływa tlen albo gaz. Jednym postem możesz komuś zasłonić niebo. Jednym rozkazem, zawiesić konwoje. Jednym słowem bezpieczeństwo przykryć miskę zupy, której nikt nie zje. Pytasz mnie, czy o to chodzi: żeby zemsta miała wymiar masakry. Nie wiem, co jest w sercach tych, którzy wydają rozkazy, wiem tylko, co jest w brzuchach dzieci, pustka, która mówi głośniej niż wszyscy rzecznicy razem. I wiem, że kiedy świat kłóci się o definicje, to definicje nie grzeją. Patrzę na te dwa ekrany, jeden jak folder wakacyjny, drugi jak rentgen i myślę, że propaganda to nie tylko kłamstwo. To amputacja: odcina się kontekst, znieczula sumienie, zakłada bandaż na oczy. Tu nie ma miejsca na twoją rozpacz, mówi. A ja mówię: jest. Zrobię jej miejsce we własnym ciele.

Będę powtarzać imiona, dopóki nie zaczną drżeć ściany. Będę zapisywać wagę niemowlęcia w gramach ciszy. Będę uczyć się cudzych modlitw, jeśli to ma ocalić jedną łyżkę mleka. Nie zgodzę się na estetykę wygłodu, na filtr normalność, na podpis incydent. Chcę, żeby każdy, kto przewija obrazki, czuł pod palcem opór, jakby ekran nagle stał się kością. Żeby słowo bezpieczeństwo znów znaczyło: dzieci są bezpieczne. Żeby świat, który zapomniał o wstydzie, przypomniał sobie choćby rumieniec. Jeśli to jest wojna obrazów, niech nasze będą nie do zniesienia. Nie po to, żeby ranić, po to, żeby już nikt nie mógł odwrócić wzroku. Bo gdy patrzysz wystarczająco długo, propaganda zaczyna pękać, a przez szczeliny widać to, co najprostsze i najostrzejsze: człowieka, którego trzeba nakarmić dziś, nie w komunikacie jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz