Nie musisz mnie otwierać. Cisza i tak znajdzie drogę.
Przejdzie przez wnętrze pomarańczy,
zwinie się w sardynce, zamieszka między znakami
interpunkcyjnymi, których jeszcze nie wymyślono.
Przez chwilę myślałam, że to ty – cień przemykający
pod lampą, ale to był tylko węzeł powietrza,
przesunięcie znaczenia.
Noc czasem upada na kolana w kuchni,
gdzie mleko się kończy, a światło z lodówki
jest jedyną latarnią dla tych, którzy wracają
z niczym.
Cisza nie zna kierunków. Jak sardynka albo białe koty,
które drżą w momencie, gdy pęka sen.
Być może jesteśmy tylko śladami –
nieoczywistymi, jak znaki na zaparowanej szybie.
Pojawiam się tam, gdzie coś przestało być głośne.
Między ostatnim szelestem a pierwszym kim jesteś?
Mów mi ciszo, jeśli nie możesz inaczej.
Zostawię dla ciebie światło w pomarańczy.
I kartkę pełną marginesów.
Na marginesie sardynki, w świetle pomarańczy
Przejdzie przez wnętrze pomarańczy,
zwinie się w sardynce, zamieszka między znakami
interpunkcyjnymi, których jeszcze nie wymyślono.
Przez chwilę myślałam, że to ty – cień przemykający
pod lampą, ale to był tylko węzeł powietrza,
przesunięcie znaczenia.
Noc czasem upada na kolana w kuchni,
gdzie mleko się kończy, a światło z lodówki
jest jedyną latarnią dla tych, którzy wracają
z niczym.
Cisza nie zna kierunków. Jak sardynka albo białe koty,
które drżą w momencie, gdy pęka sen.
Być może jesteśmy tylko śladami –
nieoczywistymi, jak znaki na zaparowanej szybie.
Pojawiam się tam, gdzie coś przestało być głośne.
Między ostatnim szelestem a pierwszym kim jesteś?
Mów mi ciszo, jeśli nie możesz inaczej.
Zostawię dla ciebie światło w pomarańczy.
I kartkę pełną marginesów.
Na marginesie sardynki, w świetle pomarańczy
Zaczęło się od Sardynek w pomarańczy. Dla wielu to absurd – dziwna para, surrealistyczna plama smaku i obrazu. Dla mnie to był gest – skurcz języka, przegięcie znaczenia. Właściwie powinnam cofnąć się jeszcze dalej, do wiersza Franka O’Hary Dlaczego nie jestem malarzem, i do tej cichej rewolucji, którą ten tekst zapoczątkował. Do jego lekkości, rytmu, który udaje prozę, a jednak pulsuje jak światło w oknie. Do jego zrozumienia dla abstrakcji, nie jako ucieczki od sensu, lecz jako sposobu jego noszenia – luźno, czule, z wyrozumiałością dla niedopowiedzeń.
To był pierwszy krok – a potem zaczęły się plamy: pomarańcze, które nie chciały być metaforą. Sardynki, które wiedziały, że nie są obrazem, tylko literą P. Cisza, która nie była brakiem, tylko światłem z lodówki w nocy, gdy wracasz z pustymi rękami. Wiersze zaczęły się pojawiać jak ślady: mokre ślady łap, rozlana herbata na obrusie, przestrzenie między tym, co się wydarzyło, a tym, co mogło się wydarzyć, gdyby język pozwolił.
Powstało już trzynaście tekstów – ściśle ze sobą związanych, ale nie w sposób hierarchiczny czy linearny. To raczej siatka połączeń, połyskująca sieć sensów i niesensów, które splatają się w czasie i semantyce. Każdy z tych wierszy to głos – niekiedy sardynki, niekiedy pomarańczy, czasem ciszy lub światła – ale tak naprawdę to wszystko język. Język, który się wymyka, tańczy, milknie, śmieje się z typografii, kłóci się z interpunkcją, chce być szczery jak ryba i miękki jak miąższ.
To cykl o próbie istnienia pomiędzy. Między literą a obrazem. Między metaforą a rzeczą. Między tym, co się mówi, a tym, co się tylko przeczuwa. Poezja nie jest tu próbą zamknięcia znaczenia – raczej jego rozszczelnieniem. Wybujaniem. Kiedy język nie nadąża za emocją, powstaje wybój. Wtedy właśnie rodzi się wiersz.
Poezja nie jest tu próbą zamknięcia znaczenia, i jest to zdanie bardzo mi bliskie, i utożsamiam się z tym stwierdzeniem.
OdpowiedzUsuńAle, mimo wszystko, ja jestem z tej frakcji, dla której sardynki w pomarańczy to absurd. Tak czy inaczej - absurd, w sumie, nie jest zły przecież; jeśli coś jest tak absurdalne, jak owe sardynki w pomarańczy, znaczy się, że jest możliwe, czy jakoś tak. Możliwe najbardziej. Tradycyjnie - zabrnąłem, wyplątuję się z mozołem, ale niech będzie, zostawiam ślad, choćby tak absurdalnie naszkicowany.
Dziękuję Ci za tę szczerość i za otwartość na absurd – dokładnie dlatego zdecydowałam się napisać wprowadzenie (lub podsumowanie, jak kto woli) o cyklu wierszy pomarańczowosardynkowych. To właśnie w tym absurdyzmie kryje się pewna wolność – nie chodzi o zamknięcie znaczenia, ale o pozostawienie przestrzeni na wiele interpretacji. Twój komentarz świetnie wchodzi w tę rozmowę, bo, jak napisałeś, im bardziej absurdalne, tym bardziej możliwe. Dziękuję za ten ślad, który zostawiasz, nawet jeśli jest zawiły.
UsuńZawiły, nie-zawiły, ale zostawiam z przyjemnością, która cała jest po mojej stronie. ;-)
Usuń;-)
Usuńsardynki to rybka dla koneserów. ja, prozaicznie trafiam częściej na szprotki. co gorsza - najczęściej zapuszkowane. a pomarańcze są ciut zbyt egzotyczne. wolę swojskie owoce, rodzące się gdzieś bliżej domu.
OdpowiedzUsuńtym bardziej jestem pod wrażeniem Twojej płodności w tak ekstrawaganckim zestawieniu. Az trzynaście? Ja spędziłbym rok nad pierwszymi trzema.
To i tak nieźle; mnie by życia na jeden nie starczyło. :)
UsuńPiszą to ci, co są naprawdę dobrzy w prozie – potrafią z szprotki uczynić opowieść z dreszczem i rdzą, a z jabłka po przejściach – poemat o upadku imperium. A ja tylko ryję w sardynkach, bo nie umiem dłużej usiedzieć w jednym owocu.
Usuńnie bądź taka skromna. w kilku linijkach mieścisz całe wszechświaty, a to rzecz dla demiurgów.
Usuń:-)
UsuńJestem szczerze zachwycona tą serią!
OdpowiedzUsuńDziękuję za Twoje wsparcie i doping :P
UsuńA ja jestem z takiej frakcji że sardynki w pomarańczy to jest w punkt. To może być sens. Clou. I się też zachwycam.Margo:*
OdpowiedzUsuńcieszę się ogromnie T i dziękuję :)
Usuń