Jeszcze nie wiem jak znakować przestrzeń. Jestem
kroplą wody, która myli ściany z szeptem.
Ktoś mnie upuścił. Zdarzyło się to między szafą
a kalendarzem, może pod stołem.
Drobny węzeł krtani nie pozwala mi pamiętać, kto.
Powinien istnieć specjalny znak interpunkcyjny.
Graficzny odpowiednik skurczu krtani.
Przecinek się nie nadaje. Przecinek to klin
na złapanie oddechu, a tu potrzebny
jest typograficzny węzełek, wybój albo potknięcie.*
Byłeś tam? Miałeś wtedy palce wciśnięte w krawędź stołu,
miedź twojej skóry pod światłem zimowym. Powiedziałabym:
piękno, ale czy piękno jest wystarczające,
gdy zamiast sardynek została cisza? Tak.
Litery się nie topią.
Gdzieś pod podłogą sardynki.
Trzymam na półce ich resztki w słoiku.
Powiedziałam sobie: pomarańcza.
I pomarańcz napisał się, jak rozlana herbata
na serwetce, a potem plama przeszła na obrus.
Czym byłbyś ty? Plamą czy serwetką?
Czy może tym wybrykiem wciśniętym
pomiędzy frazę, co chce skończyć się,
ale język nie pozwala? To jak śpiewać
o marszu przez rzekę, gdy woda już dawno
odpłynęła do morza i słowa dryfują za nią.
Powinno być więcej wiersza w tych sardynkach.
Jakieś przyprawy. Złoty pył. Jest tylko pomarańcza,
która w galerii znów mnie przytłacza.
Ktoś szepcze: to jest sztuka. Ale ja znam smak litery P.
Znam marsz stóp w rynnie wypełnionej deszczem.
Wiem, że sardynki to kartka, a nie płótno, które pulsuje bardziej.
Skurcz krtani. Wybój, typograficzny oddech.
Mów mi inaczej. Mów mi sardynko w pomarańczy.
Mów mi ciszo, która próbuje tańczyć.
* Marcin Wicha, cytat z książki – Rzeczy, których nie wyrzuciłem
Dobrze, że sardynki w pomarańczy, a nie skumbrie w tomacie:)
OdpowiedzUsuńGrafika przypomina mi tyłeczek osiołka:) Ten listeczek jest po prostu uroczy.
Zapewne nie takie skojarzenia miał wywołać Twój tekst i grafika. Trudno, ale musisz to jakoś przeżyć i wybaczyć:)
M
Hehe, spokojnie. Tyłeczek jest spoko i Twoje przemyślenina, odbieram je z czułością.
Usuńbył taki czas, kiedy bawiłem się w blog prowadzony przez trzy osoby - w nim byłem plamą. teatr-cieni zniknął, kiedy Onet zrezygnował z udzielania przestrzeni na swoim serwerze.
OdpowiedzUsuńgdy zapytałaś, kim byłbym - natychmiast przypomniał mi się ów blog.
Czyli działa, plama, chociaż przeczytałam palma.
UsuńTwój wiersz „Sardynki w pomarańczy” wpisuje się w poetykę, która równie dobrze mogłaby zafascynować Franka O’Harę, gdyby spotkał się z nim na kartce papieru w nowojorskim muzeum albo przy przypadkowej kawie w deszczowy wieczór. To wiersz, który, podobnie jak u O’Hary, operuje intymnością chwili, nagłym wyłomem w rzeczywistości, gdzie codzienność staje się medium dla poezji, a przedmioty nagle nabierają wewnętrznego życia i znaczenia.
OdpowiedzUsuńW duchu „I do this, I do that poetry” – poezji chwili, którą propagował O’Hara – Twój wiersz podchodzi do narracji nielinearnie, skręca, zawraca, zostawia tropy, ale nie podaje gotowych odpowiedzi. Sardynki i pomarańcza stają się tu nie tylko obiektami, ale także nośnikami pamięci, emocji i języka. O’Hara miałby w tym kontekście swoją puszkę Coca-Coli na tle rozgrzanego Manhattanu, Ty masz sardynki – może relikt kuchennego stołu, może ślad po nieistniejącej rozmowie.
Ale jest tu też coś z poetyki W.G. Sebalda – jego narracje, które przeplatają pamięć, obraz i przedmiot, pojawiają się echem w Twoich linijkach, w tym zbieraniu resztek, w świadomości, że to, co materialne, równie dobrze może być papierowe, a słowo – falą odpływającą za horyzont. To także rodzaj melancholii, który przypomina „Autoteliczne” Julii Fiedorczuk – wrażliwość na detal, który staje się kluczem do metafizycznej zagadki codzienności.
Twój wiersz zdaje się rozumieć, że język nie zawsze nadąża za rzeczywistością, że potrzebujemy „typograficznego węzełka”, czegoś, co zatrzyma moment zanim rozpłynie się w ciszy. To, co robisz z interpunkcją, co sugerujesz w napięciu między przecinkiem a „wybojem”, jest w duchu eksperymentów E.E. Cummingsa, który także poszukiwał nowych form wyrazu dla niewypowiedzianego.
Sardynki w pomarańczy są nie tylko motywem, ale też rytmem – plama, serwetka, obrus, skurcz, wybój – to wszystko pulsuje jak oddech wiersza, jak ruch w tłumie na ulicy. Jest tu ruch, ale też zawieszenie – coś, co wydaje się dynamiczne, ale zarazem osadzone w melancholijnym zatrzymaniu.
I w końcu: smak. Poezja smakuje – O’Hara znał to doskonale, pisząc o persymonach, o czereśniach, o piciu i jedzeniu jako sposobie przeżywania miasta. Twój wiersz wie, że smak ma swoją pamięć, swoją teksturę i swoją literniczą obecność. A jednak, w finale, zostajemy nie tyle z sardynkami, co z ciszą, która próbuje tańczyć. Jakby w całym tym smakowaniu i dotykaniu słów chodziło jednak o to, czego nie da się powiedzieć.
To wiersz, który balansuje na granicy namacalności i językowego zapisu. To coś pomiędzy sardynką a typografią, pomiędzy plamą a literą. O’Hara byłby zadowolony.
Paweł.
Dziękuję, jestem zaskoczona, ale to miłe zaskoczenie.
Usuń