niedziela, 26 stycznia 2025

Sardynki w pomarańczy

 

6 komentarzy:

  1. Dobrze, że sardynki w pomarańczy, a nie skumbrie w tomacie:)
    Grafika przypomina mi tyłeczek osiołka:) Ten listeczek jest po prostu uroczy.
    Zapewne nie takie skojarzenia miał wywołać Twój tekst i grafika. Trudno, ale musisz to jakoś przeżyć i wybaczyć:)
    M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, spokojnie. Tyłeczek jest spoko i Twoje przemyślenina, odbieram je z czułością.

      Usuń
  2. był taki czas, kiedy bawiłem się w blog prowadzony przez trzy osoby - w nim byłem plamą. teatr-cieni zniknął, kiedy Onet zrezygnował z udzielania przestrzeni na swoim serwerze.
    gdy zapytałaś, kim byłbym - natychmiast przypomniał mi się ów blog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli działa, plama, chociaż przeczytałam palma.

      Usuń
  3. Paweł Gortat2 lutego 2025 22:50

    Twój wiersz „Sardynki w pomarańczy” wpisuje się w poetykę, która równie dobrze mogłaby zafascynować Franka O’Harę, gdyby spotkał się z nim na kartce papieru w nowojorskim muzeum albo przy przypadkowej kawie w deszczowy wieczór. To wiersz, który, podobnie jak u O’Hary, operuje intymnością chwili, nagłym wyłomem w rzeczywistości, gdzie codzienność staje się medium dla poezji, a przedmioty nagle nabierają wewnętrznego życia i znaczenia.

    W duchu „I do this, I do that poetry” – poezji chwili, którą propagował O’Hara – Twój wiersz podchodzi do narracji nielinearnie, skręca, zawraca, zostawia tropy, ale nie podaje gotowych odpowiedzi. Sardynki i pomarańcza stają się tu nie tylko obiektami, ale także nośnikami pamięci, emocji i języka. O’Hara miałby w tym kontekście swoją puszkę Coca-Coli na tle rozgrzanego Manhattanu, Ty masz sardynki – może relikt kuchennego stołu, może ślad po nieistniejącej rozmowie.

    Ale jest tu też coś z poetyki W.G. Sebalda – jego narracje, które przeplatają pamięć, obraz i przedmiot, pojawiają się echem w Twoich linijkach, w tym zbieraniu resztek, w świadomości, że to, co materialne, równie dobrze może być papierowe, a słowo – falą odpływającą za horyzont. To także rodzaj melancholii, który przypomina „Autoteliczne” Julii Fiedorczuk – wrażliwość na detal, który staje się kluczem do metafizycznej zagadki codzienności.

    Twój wiersz zdaje się rozumieć, że język nie zawsze nadąża za rzeczywistością, że potrzebujemy „typograficznego węzełka”, czegoś, co zatrzyma moment zanim rozpłynie się w ciszy. To, co robisz z interpunkcją, co sugerujesz w napięciu między przecinkiem a „wybojem”, jest w duchu eksperymentów E.E. Cummingsa, który także poszukiwał nowych form wyrazu dla niewypowiedzianego.

    Sardynki w pomarańczy są nie tylko motywem, ale też rytmem – plama, serwetka, obrus, skurcz, wybój – to wszystko pulsuje jak oddech wiersza, jak ruch w tłumie na ulicy. Jest tu ruch, ale też zawieszenie – coś, co wydaje się dynamiczne, ale zarazem osadzone w melancholijnym zatrzymaniu.

    I w końcu: smak. Poezja smakuje – O’Hara znał to doskonale, pisząc o persymonach, o czereśniach, o piciu i jedzeniu jako sposobie przeżywania miasta. Twój wiersz wie, że smak ma swoją pamięć, swoją teksturę i swoją literniczą obecność. A jednak, w finale, zostajemy nie tyle z sardynkami, co z ciszą, która próbuje tańczyć. Jakby w całym tym smakowaniu i dotykaniu słów chodziło jednak o to, czego nie da się powiedzieć.

    To wiersz, który balansuje na granicy namacalności i językowego zapisu. To coś pomiędzy sardynką a typografią, pomiędzy plamą a literą. O’Hara byłby zadowolony.

    Paweł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, jestem zaskoczona, ale to miłe zaskoczenie.

      Usuń