Sardynka
Nie pytaj mnie, co znaczy szczęście.
może tyle, co skórka pomarańczy na języku,
gorzka i lepka,
albo sardynka,
przez chwilę wierzy, że morze to miękki miąższ.
i się nie dusi.
Czasem myślę o literach jak o nasionach –
niektóre wykiełkują na mapie, inne
zostaną w notesie –
mokre od deszczu,
pisał po szybie bez słów.
Światło uczy mnie więcej niż podręcznik –
poranny drzeworyt na parkiecie,
linie papilarne dnia w odbiciu filiżanki.
czytam z tego, co nie zostało zapisane.
Typografia szczęścia to marginesy.
P r z e r w y.
Przestrzenie między tym, co się wydarza,
a tym, co się mogło wydarzyć,
gdybym nie skręciła w stronę śmiechu
dziewczyny z wymyślonym imieniem.
Szczerość – to sardynka,
nie udaje, że zna kierunki.
Po prostu płynie, zasolona i świetlista
jakby wszystko było jeszcze możliwe.
Nie uczę się przeżycia. Ćwiczę radość.
Wybieram trasy, gdzie absurd tańczy z sensem,
a tusz rozlewa się jak noc
nad lasem zimą.
Jeśli kiedyś mnie nie będzie,
szukaj mnie tam,
gdzie ktoś zapomniał dokończyć projekt.
Gdzie litera wyłamała się z siatki,
żeby zatańczyć.
Nie pytaj mnie, co znaczy szczęście.
może tyle, co skórka pomarańczy na języku,
gorzka i lepka,
albo sardynka,
przez chwilę wierzy, że morze to miękki miąższ.
i się nie dusi.
Czasem myślę o literach jak o nasionach –
niektóre wykiełkują na mapie, inne
zostaną w notesie –
mokre od deszczu,
pisał po szybie bez słów.
Światło uczy mnie więcej niż podręcznik –
poranny drzeworyt na parkiecie,
linie papilarne dnia w odbiciu filiżanki.
czytam z tego, co nie zostało zapisane.
Typografia szczęścia to marginesy.
P r z e r w y.
Przestrzenie między tym, co się wydarza,
a tym, co się mogło wydarzyć,
gdybym nie skręciła w stronę śmiechu
dziewczyny z wymyślonym imieniem.
Szczerość – to sardynka,
nie udaje, że zna kierunki.
Po prostu płynie, zasolona i świetlista
jakby wszystko było jeszcze możliwe.
Nie uczę się przeżycia. Ćwiczę radość.
Wybieram trasy, gdzie absurd tańczy z sensem,
a tusz rozlewa się jak noc
nad lasem zimą.
Jeśli kiedyś mnie nie będzie,
szukaj mnie tam,
gdzie ktoś zapomniał dokończyć projekt.
Gdzie litera wyłamała się z siatki,
żeby zatańczyć.
Notatki pomarańczy
Nie jestem symbolem.
Ani metaforą.
Mam włókna, sok
i czasem trochę goryczy pod paznokciami tych,
którzy próbują mnie zrozumieć.
W środku –
jestem oceanem dla małych ryb.
Słona sardynka przytula się do moich segmentów,
jak do poduszki w obcym kraju. Nie pytam,
skąd przypłynęła. Ważne, że została.
Lubię być trzymana w dłoni,
bo wtedy światło przez mnie prześwituje
jak przez bursztyn, który pamięta lato,
choć jest środek zimy.
Czasem ktoś mnie zostawia na parapecie.
Długo.
Aż wyschnę, zwinę się w sobie,
i wtedy naprawdę wiem, czym jest czekanie.
Mam nadzieję,
że nikt nie pisze o mnie wierszy,
które zaczynają się od soczysta.
To słowo jest jak źle dobrany font –
zbyt bezpośrednie,
pozbawione dystansu.
Jeśli już musisz mnie zapamiętać,
niech to będzie moment,
gdy pierwsza kropla soku spada na nadgarstek,
a ty nie wiesz jeszcze,
czy to radość, czy rana.
Głos światła
Nie należę do nikogo.
Nie obieram stron.
Wchodzę w szczeliny między znaczeniami,
rozszczepiam się na kolory,
próbujesz mnie uchwycić.
Widziałam. Sardynka drgnęła
w gęstwinie miąższu –
to było jak oddech. Krótki, ale prawdziwy.
Nawet w zamknięciu można być sobą.
Przeszłam przez pomarańczę
o szóstej rano,
kiedy nikt nie patrzył –
cienie były jeszcze miękkie,
a skórka pachniała snem.
Bywam na szybie, na dłoni, na papierze –
zostawiam znaki,
ale nie jestem przesłaniem.
Lubię, kiedy ktoś za mną idzie
nie wiedząc dokąd.
To znaczy, że ufa temu, co nie ma granic.
Liniom, które nie prowadzą,
a zapraszają.
Świat nie jest do czytania.
jest do podświetlania od środka.
Myślisz sobie, że dzisiaj już nic dobrego się nie wydarzy. Za oknem duszne ciepło, podlane wiosennym deszczem. W pokoju półmrok i wrażenie odpoczynku, ulotne jak wszystko wokół. A potem pojawia się znaczek, powiadomienie i wiersze. Takie wiersze trzeba czytać całym sobą, odliczając na palcach momenty "do zapamiętania". To jest poezja, którą chciałabym umieć pisać - i właśnie takich tryptyków proszę w życiu więcej! 🌿
OdpowiedzUsuńAnno, bardzo Ci dziękuję — to ogromnie miłe usłyszeć, że ktoś tak czyta te wiersze, z uwagą i sercem. Cieszę się, że tryptyk zadziałał.
UsuńŁadnie, pomarańczowo, lubię tak. Co prawda sardynka mnie nie pasuje, ale kto by tam zawracał sobie głowę sardynką.
OdpowiedzUsuńGładki tryptyk, no.
Dziękuję, Ene!
UsuńTak naprawdę ta historia z sardynkami i pomarańczami zaczęła się trzynaście lat temu — od miłości do wiersza „Dlaczego nie jestem malarzem” Franka O’Hary. Sardynka w nim zostaje, pomarańcze się mnożą, a ja gdzieś w tym wszystkim próbuję znaleźć własny kolor, może właśnie ten gładki tryptyk. Więc tak, sardynka może się nie zgadzać, ale bez niej całość by się nie zaczęła.
https://wcieniuskrzydel.blogspot.com/2025/01/sardynki-w-pomaranczy.html
O, zatem wątpliwości narosłe wobec sardynki można uznać za rozwiane. Dzięki.
UsuńOstatnie dwa wersy dla mnie...
OdpowiedzUsuńpołączenie sardynek z pomarańczami jest tak egzotyczne, że mało kto podjąłby się napisać o nich wiersz, a co dopiero tryptyk.
OdpowiedzUsuńpozwalasz wyobraźni na więcej, niż inni. i tak trzymaj.
Lubię takie zestawy smakowe, sardynki z pomarańczą, a bigos popijam kawą. Dziękuję.
Usuńja uwielbiam żółty ser z dżemami... najlepsze są czerwone borówki i maliny, ale gruszka też daje radę.
Usuń