Do Irlandii przybył upał, jak prorok z krainy niemożliwości. Słońce wali z nieba, jakby ktoś rozciągnął nad nim żelazko. Termiczny szok. Ludzie w klapkach, psy w cieniu, dzieci roztapiające się jak lizaki. Podobno wysokie temperatury potrwają do piątku i wszystko wróci do normy, czyli będzie lało, a potem znowu wyż, żeby przypomnieć tym w pracy, że lato istnieje, ale tylko po to, żeby ich podrażnić.
Wyszłam z siłowni jak wypompowany karp, a tu słońce wali prosto w czoło. Skwar. Człowiek chciałby się położyć na chodniku i udawać martwego, żeby go ominęło.
Pojechałam z córką do eir, bo przyszły rachunki za telefony już bez promocji — myślałam, że znowu będzie szkoła przetrwania, że wejdziemy tam jak do labiryntu i nie wyjdziemy przez godzinę, bo przecież zawsze z nimi gehenna, pomyłki, nieporozumienia. A tam? Dwie minuty. Pyk. Done. Sprawa załatwiona.
Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Może to sen.
Świat jest dziwny. Najpierw topi człowieka w upale, by po chwili rzucić w jego stronę bezproblemowe rozwiązania. I zostawia z uczuciem: to się nie mogło wydarzyć naprawdę.
może to sen?
OdpowiedzUsuńSen na jawie?!
UsuńŚwiat jest dziwny, sny tym bardziej, no ale skoro się wydarzyło, to znaczy, że mogło.
OdpowiedzUsuńNo właśnie!
UsuńChwilo trwaj.. !!! :)
OdpowiedzUsuńJak najdłużej!
UsuńOch zazdroszczą tych upałów podobno do nas maja przyjść po łikendzie oczywiście natenczas zimnica. Już wolę ukrop.
OdpowiedzUsuńczy ten zdjęciowy widok u ciebie jest, w twojej wsi? bo cudny.
UsuńDom jest na Mullaghmore, przy parkingu. Życzę Ci tych upałów!
Usuń