Ludzie świętują wszystko. Pierwszy ząb, pierwszy seks, pierwszy kredyt i pierwszą spłatę tego kredytu – z pompą, z prosecco, z playlistą Now I'm in Therapy. Świętują momenty, które powinny być ciche (jak rocznica cudu przeżycia rozmowy z urzędnikiem ZUS-u) i te, które należałoby przemilczeć – jak dzień poznania byłej teściowej.
Zbiorowo, z tortem, z petardami, z konfetti, które do końca świata będzie się wysypywać z dywanu. Albo intymnie – w wannie z kieliszkiem musującego smutku i playlistą Female Rage.
Świętują urodziny dzieci, psów, kotów, paprotek. Rocznice poznania się na Tinderze i dzień, kiedy ex nareszcie zabrał swój blender. Każda minuta może być świątkiem, święcikiem, mikroobchodem, jeśli tylko człowiek zapragnie się wymeldować z szarości.
Bo święto – jak pisał Eliade – przerywa czas profanum. Otwiera szczelinę. Daje człowiekowi szansę zajrzenia w metafizyczne oko cyklonu. Ale nie każdemu się ta szczelina otwiera. Czasem zostaje się na wieczność w korytarzu z balonem w ręku, którego nikt nie dmuchnął.
Zarówno antropologia, jak i sąsiedzi zza płotu są zgodni: święto to rytuał sensu. Zawieszenie niewiary. Moment, w którym świat wstrzymuje oddech i mówi: Zobacz, to ważne. Ale nie każdemu to mówi. Niektórzy zostają przemilczeni jak ostatnia zwrotka hymnu, której nikt nie zna.
Uwielbiam świętować. Z premedytacją. Z uroczystym zadartym podbródkiem. Świętuję urodziny przez miesiąc. Codziennie rano pytam siebie, co dziś będzie moim tortem. Nowa kawa? Uratowany kłos trawy? Kwiaty hortensji pomiędzy stronami kalendarza, liście ginkgo? Światło na poduszce? Wiem, brzmi to banalnie, jak cytat z bloga o życiu tu i teraz, ale to nie blog, to bunt.
Świętowanie – owszem – bywa zbiorowe, huczne, na scenie, z DJ-em i listą obecności. Ale czasem jest jak tajny koncert pod łóżkiem – z jednym widzem i fałszującym chórem świerszczy. Staje się cichym aktem niezgody. Uroczystym podniesieniem brwi wobec obojętności. Miesięcznym festiwalem uporu, który organizuje się samemu, z cateringiem z Lidla i emocjonalnym confitem.
Są tacy (ja), którzy obchodzą swoje święto przez cały rok – z pełną świadomością, że dla wielu ono nie istnieje. Bo może właśnie dlatego. Bo im mniej się jest widzialną, tym mocniej trzeba oświetlać własne dni. Własną latarnią. Albo lampką nocną, która świeci nawet, gdy nikogo nie ma w pokoju.
Zauważenie drugiego człowieka to najtańsza waluta miłości. I najrzadsza. Nie mieści się w przelewie. Ani w automatycznej wiadomości Wszystkiego najlepszego! wysłanej o 3:15, bo Facebook przypomniał.
Pamięć społeczna działa jak lodówka z selektywnym światłem. Jedni zawsze będą na półce z tortem, inni wciśnięci w ciemny zakamarek obok przeterminowanej musztardy. Nie jest to złośliwość, to tylko algorytm zapomnienia.
Ale oto sztuka: świętować mimo wszystko. Z szacunkiem do własnej daty urodzenia. Z uważnością na gesty, które nie przyszły. Z herbatą z cynamonem, kiedy nie ma szampana. Z rozmową z drzewem, jeśli telefon milczy. Z osobistym orszakiem złożonym z siebie samej w kapciach i z koroną z kartonu.
Świętować siebie – to nie kaprys. To sposób na nie-znikanie. To codzienna egzystencjalna iluminacja. To nie-wycofanie się z opowieści, choć narrator pomija twoje imię, a redaktor je wykreśla.
Celebracja to przypomnienie: Jestem. Istnieję. I moje życie też zasługuje na tort. Czekoladowy, migdałowy, z jedną świeczką, która płonie nawet wtedy, gdy nikt nie patrzy.
Niektórzy to rozumieją. Niektórzy nie. I nie muszą. Bo święto się wydarza – z nimi czy bez nich. I już się dzieje. Właśnie teraz. W tej literze. W tym przecinku.
więc wszystkiego najlepszego i nieważne, jaki tytuł ma obecne święto. koncert fałszujących świerszczy pod łóżkiem. zazdroszczę. ale niezawistnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, doceniam. Świerszcze wieczorami nie odpuszczają, ale nie narzekam. świętują, jak potrafią :)
Usuńwychodzi mi, że to najlepszy rodzaj świętowania...od lat. :-)
OdpowiedzUsuńza rzadko zaglądam na fb żeby pamiętać o sobie o Tobie o innych...Wszystkiego najpiękniejszego Margo.
Tak, to zdecydowanie najlepszy rodzaj świętowania – trochę z przypadku, a trochę z miłości. Dziękuję :P
UsuńI dla Ciebie, niech się wszystko pięknie układa, tam gdzie teraz jesteś.
Skoro zatem Święto się wydarzyło, wydarza, niech się dzieje wobec tego. Najlepszego, bez względu na to, co to dziś znaczy, co to znaczy dla Ciebie. Ufam, tak czy inaczej, że znaczy to coś dobrego. ;-)
OdpowiedzUsuńO, tak! Niezależnie od tytułu – dla mnie to czas uważności, czułości, rodzinnego zamieszania. Dziękuję Ci za te dobre słowa – mam wrażenie, że naprawdę znaczy to coś dobrego.
UsuńMogę poświętować z Tobą, bo właśnie piję kawę piernikową po powrocie z kolejnych badań:)
OdpowiedzUsuńDobrego dnia i pięknych myśli Ci życzę:).
M
O tak M.! pijmy razem – nawet jeśli tylko wirtualnie. Piernikowa kawa to brzmi jak święto samo w sobie.
UsuńNiech te wszystkie badania przyniosą ulgę i jasność – i niech dzień będzie dla Ciebie łagodny.
Niestety badanie na gęstość kości wyszło bardzo źle. Groźba złamania kręgosłupa bardzo wysoka, a kawa całkiem, całkiem:)
UsuńJakoś to będzie, tylko muszę ostrożności się uczyć. Szkoda tylko, że ogarnięcie codzienności zabiera mi mnóstwo czasu.:( i najchętniej siedziałabym całymi dniami na przychaciu.
M
Na przychaciu brzmi jak bezpieczne, dobre miejsce. I właśnie tam najlepiej uczyć się tego nowego trybu bycia – powoli, z czułością do siebie. Trzymam za Ciebie kciuki. I jeśli tylko chcesz, to pisz – jestem tu.
UsuńUśmiecham się czule (mimo-za). I macham łapką zapomnienia. Ulżył mi Twój tekst nocą, włożony pod język do rozpuszczania. Dziękuję
OdpowiedzUsuń