Od jakiegoś czasu uczucie rozdarcia nie pozwala mi spać spokojnie. Niby nic nowego – świat raz po raz weryfikuje nasze nadzieje, pokazując, że wiara w sens, uczciwość i wspólnotę to często tylko miękkie cienie na ścianach. Ale kiedy to pęka w miejscu, które jeszcze do niedawna uważało się za dom, żal staje się trudny do uniesienia. Czasem wystarczy ślad – pojedynczy gest, ukłon z daleka, jakiś lajk rzucony na odczepne – żeby przypomnieć sobie, że dla niektórych w ogóle się nie istnieje. Że można pisać, tworzyć, pracować latami, a i tak pozostać przezroczystą w mapach, które rysują inni. Czasem bardziej boli nie atak, lecz obojętność. A czasem ten najcieńszy rodzaj uznania – zbyt lekki, by coś naprawdę znaczył, zbyt czytelny, by go nie zauważyć. I nagle wszystko staje się wyraźne: różnice wartości, których nie da się zneutralizować gładką formułą. Zrozumiałam, że nie jestem w stanie przystawać na obecność pewnych osób w przestrzeni, która miała być wspólna. Ich słowa, gesty, poglądy – wszystko to rozmija się z tym, w co wierzę. Nie chodzi o styl. Chodzi o fundament. Czasem uprzejmość jest tylko formą odsunięcia – eleganckim sposobem na zamknięcie drzwi bez trzaśnięcia. Tak, zrozumiano mnie. I tak, odesłano mnie na drzewo. Zostałam z tym sama. Choć możliwe, że nie całkiem. Jest przecież kilku, kilka, kilkoro – którzy widzą, czują podobnie. Ale sam akt odstawania, samotnego trwania przy swoim, znów uczy, jak trudno w świecie pełnym konsensualnej nijakości mówić nie. Czy warto zostać? Czy można milczeniem legitymizować przestrzeń, która dopuszcza szowinizm, homofobię, brutalną estetykę obojętności? A może odejście to też głos – tyle że niepodniesiony. Moje wartości są inne. Nie wyższe, nie głośniejsze – po prostu inne. A może już dziś są nieczytelne. Ale są moje. I może właśnie dziś, w czasie rozmycia, nieczytelności i miękkich kompromisów, to wystarczy, by poczuć, że nie da się tego już dłużej godzić.
Jeszcze wierzę, że gdzieś istnieje miejsce, w którym mówi się nie mimo wszystko, lecz właśnie dlatego. I że słowo snadnie nie zniknęło z języka. Ani z życia.
Małgorzato, pozwolę sobie tutaj, tu nie ma lajków ani serduszek. Czytam Cię uważnie, staram się usłyszeć, a wciąż echem obija mi się w głowie, kiedy przez krótką chwilę rozmawiałyśmy o znikaniu, wracaniu, budowaniu (siebie) od nowa. I tak sobie myślę, że odchodzenie jest głośniejsze, bo nawet jeśli tymczasowe, to uniemożliwiające dalszy dialog. Zamyka zbyt często rozpruwane usta, nie zostawia miejsca na wątpliwości. Tylko czy zawsze jest potrzebne. Czy w świecie, który pozwala na tak wiele obojętności, naprawdę nie ma miejsca na to, by budować wokół przystań, w której własna wartość nie wynika z innych / ani tego, co mówią, myślą, robią /, ale z nas samych. Bo co jeśli to wszystko w Tobie to wcale nie rozdarcie, a jedynie szczelina umożliwiająca kiełkowanie. Wyrastanie z niewygodnego, zbyt ciasnego miejsca. Nosisz w sobie coś ponad miarę, a z tego czegoś wyłania się piękne. Ściskam.
OdpowiedzUsuńAnno, dziękuję Ci za tę odpowiedź, która jest jak czuła, uważna przestrzeń, w której mogę zatrzymać na chwilę myśli, które wciąż żyją w mojej głowie. Masz rację, odchodzenie jest głośne, ale również milczenie w tym wszystkim ma swoją siłę. Czasem zamknięcie rozdziału z całą tą ciszą, z brakiem dalszego dialogu, wydaje się być konieczne, by zrozumieć, co naprawdę pozostaje. Choć może to wcale nie musi być ostateczne, tylko jak mówisz — „szczelina umożliwiająca kiełkowanie”. To dość piękna myśl, bo pozwala wierzyć, że nawet w chwilach, które zdają się być końcem, może zaczynać się coś nowego. Może niekoniecznie wielkie, burzliwe wyrastanie, ale raczej subtelne wyrastanie z tego, co już było, z tego, co nie pasowało. A ta przestrzeń, o której mówisz, żeby budować wokół siebie przystań — to chyba właśnie to, czego brakuje. Miejsca, w którym nie trzeba się odnaleźć w oczach innych, gdzie wartość pochodzi z wnętrza, gdzie nie musisz dostosowywać się do szerszych oczekiwań. Ale czy da się to zbudować w świecie pełnym obojętności? Myślę, że tak — powoli, nie głośno, a jednak wytrwale. Ściskam Cię mocno i dziękuję za ten widok, który mi dałaś — może to właśnie ta szczelina, przez którą wchodzi nowe światło.
UsuńTeraz chciałam napisać parę słów, by podziękować za Twoje otwarte przemyślenia, a Wasz dialog z Anną, powiedział za mnie wszystko. Każdy koniec jest początkiem, tą szczeliną. Nawet dziura w człowieku po stracie, jest zyskiem. Bo zapełnisz ją nowym, już nigdy tym samym. Bo uważnie obserwujesz swoje życie, wciąż poszukujesz. Życzę Ci Małgoś tej przystani o której wspomina Anna, takiej na którą będziesz patrzeć tylko swoim sercem, widzieć to, co płynie z Ciebie. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem Małgoś <3 Dziękuję
OdpowiedzUsuńhttps://youtu.be/-xQ4CMygQxE?si=_8WM7ov2Rf_WRJ_f
Przytulam Cię w tej wspólnej ciszy, która czasem mówi więcej niż wszystkie słowa. Dziękuję też za muzykę — pięknie dopowiada wszystko, co milczy.
Usuńw cieście obojętności, rodzynki uczuć smakują jak delicje. chyba niewiele da się zrobić, żeby znikła obojętność. jest jej zbyt wiele. zbyt wielu ludzi się mija, by dla każdego stać się czymś więcej, jak tłem. może wystarczy pielęgnować te nieliczne oazy, dając szansę innym, by też powstały? czasem uśmiech wyzwoli z obojętności nowe, niespodziewane. czasami wystarczy uważnie patrzyć.
OdpowiedzUsuńTo prawda — nie zmienimy całości, ale możemy podlewać to, co rośnie blisko. I czasem to naprawdę wystarcza.
UsuńSzczerze pisząc, mnie się chyba w świecie pełnym konsensualnej nijakości nie chce mówić 'nie'; starczy mi, że myślę 'nie'. Wiem, lenistwo, wiem - asertywność w zaniku, ale wolę to-to, niż tromtadrację. No cóż począć, tak już mam. Ja lubię w cieniu, z dala od sceny.
OdpowiedzUsuńAle, ale - za 'snadnie' dam się pokroić, idę jak w dym!
Rozumiem Cię doskonale — czasem cisza waży więcej niż całe przemówienie. A „snadnie” to czyste złoto, sama bym je nosiła w kieszeni jak talizman.
Usuń