Współtworzenie antologii poetyckiej – na pierwszy rzut oka – wydaje się zaszczytem i naturalnym etapem literackiej drogi. Jednak rzeczywistość bywa dużo bardziej skomplikowana, zwłaszcza gdy osoba zapraszana do udziału doświadczała wcześniej krzywdy ze strony niektórych współautorek. Mówimy tu o sytuacjach, w których dochodziło do hejtu, pomówień, namawiania do ostracyzmu, a nawet publicznego poniżania. W psychologii trauma relacyjna jest jednym z najtrudniejszych rodzajów ran: nie pochodzi od wydarzeń bezosobowych, ale od działań konkretnych ludzi – często tych, od których oczekiwalibyśmy wsparcia lub przynajmniej neutralności. Znalezienie się w jednej książce z osobami, które przyczyniły się do takiej traumy, nie jest więc tylko sprawą estetycznego niechcenia czy przewrażliwienia. To głęboka, egzystencjalna kolizja, w której własny kręgosłup moralny, poczucie bezpieczeństwa i szacunek do samej siebie są zagrożone. Antologia jako projekt wydawniczy rzadko kiedy uwzględnia te indywidualne dramaty. Proces doboru tekstów i autorek bywa bezosobowy: organizatorki kierują się nazwiskami, popularnością, czasem po prostu "siecią znajomości" czy chęcią stworzenia szerokiego, różnorodnego zbioru. Nikt nie zadaje pytania: "Czy każda z zapraszanych osób będzie czuła się tu bezpieczna?" – bo w środowiskach literackich często przeważa myślenie o efekcie końcowym, a nie o relacjach między ludźmi. Jednak dla osoby skrzywdzonej obecność na tych samych stronach z oprawczyniami to nie jest tylko kwestia estetyki czy urażonej dumy. To sytuacja przypominająca przymusowy powrót w przestrzeń przemocy, z której się wydostała – a może dopiero próbuje uciec. Wymuszona bliskość z tymi, którzy odebrali jej głos, godność lub spokój, jest psychicznym wtórnym zranieniem (retraumatyzacją). Gdy osoba odmawia udziału w takim projekcie, najczęściej nie chodzi o "wywyższanie się" czy "poczucie wyższości". To gest ochrony własnej integralności, własnych granic. Wyśmiewanie tej decyzji, przypisywanie jej pogardy wobec innych lub "skomplikowanego charakteru", jest kolejną formą wymazywania bólu i doświadczenia przemocy. W społeczeństwie, które słabo rozumie dynamikę traumy, często ofiara zostaje obarczona odpowiedzialnością za cudze działania: Przesadzasz, Wyolbrzymiasz, Trzeba było być ponad to. Tymczasem zachowanie siebie, odmowa przystąpienia do projektu wbrew sobie, jest wyrazem siły i głębokiej odpowiedzialności za własne życie. Nie chodzi o to, by tworzyć osobne światy złożone tylko z ludzi nam przychylnych. Chodzi o to, by nie godzić się na przemocową obecność tam, gdzie naszym imieniem podpisywane są wspólne projekty. Chodzi o elementarną uczciwość wobec siebie. Wreszcie: krytyka, kpiny i domysły pojawiające się po odmowie udziału pokazują, że temat zrozumienia i szacunku do cudzych granic nadal jest w wielu środowiskach literackich tematem odległym i zaniedbanym. Nie każda odwaga musi polegać na byciu ponad to. Czasem największa odwaga polega na powiedzeniu: nie zgadzam się, nie będę współtworzyć czegoś, co mnie rani, chronię siebie, bo wiem, ile mnie to kosztuje.
PS
Moja odmowa udziału w pewnym zbiorze jakiś czas temu wynikała z potrzeby ochrony siebie – nie chciałam dzielić przestrzeni z osobami, które mnie raniły, pomawiały, podżegały do linczu. To nie był akt wywyższania się, lecz decyzja wynikająca z przeżytej traumy i troski o własne granice. Rozumiem też, że teraz ktoś inny może czuć się podobnie do mnie wtedy.
Najbardziej boli mnie to, że brak zrozumienia spotykam właśnie tam, gdzie spodziewałam się największej empatii – wśród osób głoszących wartości wsparcia, wrażliwości, siostrzeństwa. Zamiast rozmowy pojawia się sąd. Jakby odmowa była osobistą zniewagą, a nie próbą ocalenia siebie.
PS II
Wyłączyłam możliwość komentowania tego postu.