Wszyscy mówią, że trzeba iść dalej. Ruszyć. Jakby to był spacer po lesie, w którym wystarczy postawić nogę przed nogą i nie patrzeć za siebie. Ale ja się zatrzymałam. W pół kroku. W pół słowa. Od kiedy odeszła, nie umiem dopasować rytmu do dnia. Przejścia między pokojami bolą. Nie dlatego, że są długie, ale dlatego że kiedyś w nich miałam ją spotkać – siedzącą na krześle, grzebiącą w torebce, poprawiającą coś przy framudze. Wciąż próbuję przypomnieć sobie dźwięk jej kaszlu. Nie śmiechu, nie głosu, tylko właśnie kaszlu. Bo on był najbliżej prawdy – nieupiększony, zwyczajny. Taki, który mówił jeszcze jestem. W nocy łzy nie mają harmonii. Przychodzą znienacka, jakby ktoś je wysyłał z innego świata. Świata, gdzie ona jeszcze wchodzi do pracowni, akurat odkręcam kran i mówię: Słyszysz, jak śpiewa woda? Teraz, nie słyszę już nic. Na siłowni ciało nieustająco wyciska żelazo. Rytmicznie, jakby coś chciało przetrwać. Ale środek mnie przecieka. Jak sitko. Jakby każda powtórka tego ruchu przywoływała ciężar, którego nie da się unieść. Trenerka mówi: pięć sekund napięcia, a potem odpuść.
A ja nie umiem.
Jadę pociągiem i słucham cudzych rozmów. Przylepiają się do mnie, drażnią. Ktoś mówi, że ma dość deszczu. Czeka na lato. Że dzieci, że promocja w sklepie. A ja bym chciała tylko, żeby ktoś powiedział jej imię. Tak po prostu, jakby nie było w tym nic niezwykłego. Bo najgorsze w żałobie jest to, że świat się nie zatrzymał. Pewnie by się wkurzyła, że znowu dramatyzuję. Robię z jej odejścia literaturę. Ale to nie dramat. To sposób na oddychanie, kiedy wszystko inne zawodzi. Miałam nadzieję, że jeszcze pobędzie. Choćby cieniem, w odbiciu lusterka samochodowego, gdy zawracam. W zapachu cytryny na ręczniku. W rytmie kropli na parapecie. Kiedyś powiedziała, że nasze ciała są jak zmyślone słowa. Nie mają jednego znaczenia. Są grzbietami – zgiętymi pod ciężarem znaczeń, które dopiero trzeba wymyślić.
Więc piszę cię od nowa.
Z tego, co zostało.
Z drobinek, które przepuszczają pamięć.
Z oddechu, który nie zawsze dochodzi do końca.
Z jeszcze, które powtarzam cicho, do filiżanki po tobie.
Jeszcze.
Jeszcze trochę pobądź. Choćby na pół świtu. Choćby między przecinkiem a potknięciem.
Ujmujące, nic więcej napisać nie potrafię i chyba nie chcę; napisałaś i to się unosi, pachnie i szumi. Żegliniec?
OdpowiedzUsuńTak, żegliniec!
Usuńtęsknota i ostateczność. to jest największy ból.
OdpowiedzUsuńporuszająco napisałaś Margo.
Wzdycham!
Usuń