niedziela, 16 marca 2025

Przeszłość zgarnia swoje piękne dzieci

 



Recenzja Rafała Wawrzyńczyka dotycząca najnowszej książki Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego w 'Dwutygodniku' (specjalnine jej nie linkuję) pozostawiała mnie przez chwilę w ogromie zdziwienia i smutku. Nie wiem, ale nie czuję w niej rzetelnych argumentów, lecz zbiór subiektywnych impresji, które momentami zdają się wręcz wypaczać intencje autora i podsuwać czytelnikom mylne interpretacje.

Już na wstępie recenzji mamy do czynienia z niefortunnym wprowadzeniem, które sugeruje, że Dycki 'znowu' powtarza siebie, jakby jego konsekwentnie rozwijana poetyka była dowodem twórczej stagnacji, a nie świadomym wyborem artystycznym. Pominięcie kontekstu, w którym poeta od lat operuje, sprawia, że odbiorczyni lub odbiorca może odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jałowym autotematyzmem, co jest zwyczajnym nieporozumieniem.

Kolejną kwestią są pojawiające się w recenzji sugestie, jakoby Dycki wpadał w manieryzm i przewidywalność. To niezwykle powierzchowna obserwacja, pomijająca fakt, że jego poezja – osadzona w powracających motywach i językowych repetycjach – działa niczym palimpsest, na którym wciąż pojawiają się nowe odcienie i znaczenia. To, co dla nieuważnego czytelnika może wyglądać na powtarzalność, w rzeczywistości jest precyzyjną grą pamięci i zapisu, której siła tkwi właśnie w wariantywności i delikatnych przesunięciach sensów.

Wawrzyńczyk ignoruje również sposób, w jaki Dycki operuje kompozycją książki. Ramki, powtarzalność fraz, delikatna niestabilność rytmu – wszystko to służy budowaniu wewnętrznej spójności tomu. W recenzji jednak ani razu nie pada refleksja nad tym, w jaki sposób te elementy działają w całej strukturze tekstu. W efekcie mamy do czynienia z oceną, która nie dostrzega integralności i głębi tej poezji.

Najbardziej krzywdzące są jednak subtelne insynuacje zawarte w tekście, jakoby Dycki jedynie 'dbał o swój mit' i od lat pisał 'o tym samym'. To uproszczenie nie tylko pomija istotne przesunięcia tematyczne w jego kolejnych książkach, ale również lekceważy istotę jego poetyki – tkanej z pamięci, zapisu, przemijania i rozproszenia. To właśnie w tej nieustannej pracy nad językiem i formą objawia się mistrzostwo Dyckiego, a nie w ciągłym poszukiwaniu 'nowości' dla samej nowości.

Nie sposób nie zauważyć też pewnego protekcjonalnego tonu, który wyziera z recenzji. Wawrzyńczyk sprawia wrażenie, jakby znał klucz do poezji Dyckiego lepiej niż sam poeta, a jednocześnie redukuje jego twórczość do kilku uproszczonych schematów interpretacyjnych. Taka postawa odbiera tej poezji należną jej wieloznaczność i bogactwo.

Dodatkowo, recenzja posługuje się kilkoma metaforami, które w subtelny sposób umniejszają rangę tej twórczości. Natrętne porównanie do rzemieślnika ram sugeruje mechaniczność i powtarzalność, a przecież wiersze Dyckiego dalekie są od manufakturalnej rutyny – przeciwnie, są nieustannym przekształcaniem, organicznym ruchem znaczeń. Podobnie zestawienie jego poezji z dmuchawcem w ramce brzmi jak ironiczna kpina – jakby poeta z wielką powagą konstruował coś ulotnego i nieznaczącego, a potem zamykał to w złoconej oprawie, by nadać wartość. Tymczasem twórczość Dyckiego to nie pusty gest estetyczny, lecz głęboka, egzystencjalna konieczność zapisu.

Podobne wątpliwości budzi odniesienie do Monsiela i 'schizofrenicznego fraktala'. To znów metafora zamknięcia i obsesyjnej powtarzalności, która może sugerować, że poezja Dyckiego nie jest świadomym wyborem artystycznym, lecz raczej rodzajem patologicznej kompulsji. Czy nie jest to przypadkiem zakamuflowana wersja protekcjonalizmu? Sugerowanie, że geniusz Dyckiego wyrasta z jakiegoś 'obłędu' a nie z wnikliwej pracy nad językiem, to niebezpieczna narracja, która bagatelizuje jego warsztat.

Nie można pominąć też wzmianki o 'czytelniczkach' w kontekście emocjonalnej książki. W polskiej krytyce to subtelna gra – sugerowanie, że coś, co dociera do kobiet, jest bardziej sentymentalne, mniej intelektualne. A skoro Przeszłość różni się od Ciało wiersza, to czy jest mniej wartościowa? Czyżby mężczyźni nie mogli odnaleźć w niej niczego dla siebie? To podskórna deprecjacja, oparta na nieuzasadnionych kategoriach.

Na koniec mamy jeszcze uwagę o braku 'bitnikowskich sensacji', jakby poezja Dyckiego miała w ogóle cokolwiek wspólnego z takimi oczekiwaniami. To sztucznie postawiona teza, której celem jest jedynie rozbrojenie książki, pozbawienie jej impaktu. Zestawienie tych wszystkich subtelnych sugestii składa się na tekst, który pod pretekstem refleksji wbija drobne szpilki w tę poezję, nie pozwalając jej wybrzmieć na własnych warunkach.

Piszę to nie dlatego, żeby się oburzać, lecz by podkreślić, że są czytelnicy, którzy dostrzegają te strategie i nie dadzą sobie wmówić, że poezja Dyckiego to 'tylko ramka', 'tylko obsesja', 'tylko ulotny dmuchawiec'. Bo jest czymś znacznie większym. I na pewno nie da się jej zamknąć w tak krótkowzrocznych schematach.

6 komentarzy:

  1. mam wrażenie, że krytyk literacki, to zawód dla pisarzy-nieudaczników. samemu nie potrafi nic stworzyć, to w twórczości innych wygryza dziury w każdy możliwy sposób. tego typu lektura kompletnie mnie nie interesuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często zdarza się, że krytyka nie doceniła, a historia pokochała jakieś dzieło. Artysta zmarł w nędzy, a spadkobiercy żyją w dostatku...

      Usuń
    2. @oko,
      nie posunęłabym się do opisywania kogokolwiek jako nieudacznika – nie znam człowieka, na oczy nie widziałam, twórczości też nie znam. W tym przypadku skutecznie zostałam zniechęcona, więc nie będę się wypowiadać.

      @Kalina,
      to prawda – perspektywa czasu potrafi diametralnie zmienić odbiór twórczości. A i krytyka bywa zawodna, bo przecież kanon to żywy organizm, nieustannie przekształcany.

      Usuń
    3. to moje wrażenie. bardzo subiektywne i niekoniecznie prawdziwe. ale taki szablon wykroiłem w sobie jakiś czas temu i ta proteza tkwi we mnie, pewnie dożywotnio.

      Usuń
    4. Znam krytyków o świętej cierpliwości i równie świetnym talencie – takich, którzy potrafią pisać zarówno wspaniałą prozę, jak i poezję. Zawodowi krytycy, jeśli już sięgają po szpilki, robią to precyzyjnie – ich uwagi są rzeczowe, podparte argumentami, a intencją jest rozmowa, nie ranienie. Inaczej bywa z okazjonalnymi krytykami: ci nie szczędzą uszczypliwości, wylewają własne frustracje, tworzą nieprzyjemną atmosferę, a jednocześnie próbują uchodzić za cudownie miłych i kompetentnych. Wyzłośliwianie odczułam na pocztku pisania, i mam czarną listę okazjonalnych dogryzaczy.

      Usuń
    5. wygląda na to, że malutcy mają lepiej - może ich nie drukują, może nie czytają, ale też nie robią im dziur w wątłej psychice. mało kto potrafi znosić bez końca różne uszczypliwości.

      Usuń