niedziela, 16 lutego 2025

Wybaczenie jako krajobraz

 



Miało być krótko, zwięźle, jak strzał, westchnienie, nagłe zatrzymanie wzroku na czymś, co znika. Ale kiedy siadam do pisania, myśl zaczyna biec. No i przebiegła, ucieka ze słowa w słowo, nie daje się złapać w krótki wers, nie chce się skończyć. Margo, mówię do siebie na głos, ty nie jesteś mistrzynią krótkich form, (to ważne, by sobie w końcu to głośno powiedzieć). Chociaż w rozmowie potrafisz jednym słowem przeciąć ciszę, wbić pointę jak szpilkę, spojrzeć, obrócić się na pięcie i wyjść. Ale tu, na kartce, nie umiesz zatrzymać myśli w jednym zdaniu. One splatają się, rozwijają, zapętlają. I to już leci, strumień świadomości, rytm, który nie chce się przerwać. Próbuję się zdyscyplinować. Napisać coś o wybaczaniu – jednym zdaniem: nie wybaczam. Ale wtedy przychodzą obrazy. Deszcz, choć prognozy mówiły o słońcu. Papiery na wietrze i postać, która schyla się i podnosi. Śmiech, co brzmi jak gwoździe. Dłoń uniesiona w geście, którego nie kończę. I znowu, zamiast krótkiej, celnej myśli, dostaję krajobraz. Wybaczenie jako pejzaż, a nie decyzja. Nie da się go zamknąć w jednym wersie. Rozciąga się, wnika pod skórę, pachnie jak dym, drży jak przecięta lina.

Pytasz, czy wybaczyłam? Tak. Ale wiersze nigdy nie wybaczają. One tylko przechowują głosy tych, których nie chcesz już usłyszeć.


Wybaczenie jako krajobraz

Znowu deszcz, chociaż prognozy mówiły
o słońcu – może to znak, że powrót jest prostszy
niż rozstanie. Ktoś zbiera papiery na wietrze,
zostawia ślady, których nikt nie chce pamiętać.
Jakaś kobieta śmieje się cicho, ale nie do końca –
jej śmiech brzmi jak gwoździe wbijane w deski.

Moja dłoń unosi się w geście, którego nie kończę.
Wybaczam, bo łatwiej jest zdjąć płaszcz z gniewu
niż paradować w nim przez lata. Ale nie zapominam.
Nie potrafię. Pamiętam smaki kłamstw, twardość kamieni
i to, jak skrzypiały drzwi zamykane na dobre.

A co z nimi? – pytasz. Tym, którzy się nie myją,
nie patrzą w oczy, co szepczą za plecami, ale tylko tak,
żebyś usłyszał. To im najbardziej się nie wybacza,
bo ich nie można dotknąć czułością ani przytulić.
Oni stoją na przystankach z wiatrem w kieszeniach
i udają, że świat ich nie dotyczy.

Zresztą, wybaczanie to nie gest ręki,
ale coś bardziej podobnego do otwierania okna
w styczniu, kiedy wiesz, że zmarzniesz,
ale potrzebujesz tlenu. Trauma pachnie jak dym.
Wnika pod skórę, zagnieżdża się między żebrami
i przypomina, że nie ma prostych wyjść.

Bóg wybacza. My tylko próbujemy –
czasami wolniej, niż byśmy chcieli, czasami
tak szybko, że nawet nie pamiętamy imienia,
któremu wybaczyliśmy. Owce leżą na trawie,
nosorożce mruczą w rytm deszczu,
a ja, patrząc na ich senność, czuję, że coś we mnie
kołysze się jak szalupa, której ktoś właśnie
przeciął liny.

Pytasz, czy wybaczyłam?
Tak, ale wiersze nigdy nie wybaczają,
one tylko przechowują brzmienie głosu –
jeszcze chwilę temu
prosił o powietrze.

6 komentarzy:

  1. Ja chyba też nie wybaczam. Tak do końca. Pamiętam zawsze nawet gdy emocje już opadają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyrzucam te wszystkie historie z głowy, ale wiersze same przychodzą, lepiej je wypowiedzieć, niż dusić w sobie.

      Usuń
  2. "Oni stoją na przystankach z wiatrem w kieszeniach
    i udają, że świat ich nie dotyczy."
    znakomite. zatrzymało i nie chce puścić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo Ty piszesz o sytuacjach na przystankach, więc tu Cię złapałam.

      Usuń
    2. co zrobić - do pracy daleko, a na piechotę to musiałbym zrezygnować z ciepłej pościeli.
      przystanki mają swój urok. wystarczy go znaleźć. Tobie udaje się w wielu miejscach.

      Usuń
    3. Nie kieruję autem, dlatego spędzam na nich trochę czasu.

      Usuń