Poza głównym pisaniem o typografii, wieszczeniu zła i refleksjach nad kondycją świata, który mnie otacza, od sześciu lat błądzę pomiędzy miejskimi zaułkami a wiejskimi pejzażami, próbując uchwycić ich poetykę. Wszystko zaczęło się od niewinnego projektu studenckiego, który z czasem stał się niczym drzazga – uwiera i nie daje o sobie zapomnieć. Kilka wierszy z tego cyklu trafiło do tomu Pierwszy milion nocy, ale pośpiech, chaos codzienności i moje niechlujstwo sprawiły, że cykl nigdy nie zyskał własnej przestrzeni. Myślałam: jakie to ma znaczenie?
We wrześniu przyszła katastrofa – spalony dysk, lata pracy przepadły. Trochę udało się odzyskać, bo pisałam w zeszycie, więc teksty rozlazły się jak niedbale ułożona lazania. Teraz, po czasie, postanowiłam w końcu je zebrać i opublikować, żeby formalnie się ich pozbyć z głowy. Nie są idealne, nie przeszły żadnej redakcji, ale może właśnie w tej niedoskonałości tkwi ich szczerość. Nikt ich wcześniej nie czytał – raz odważyłam się przeczytać mężowi, choć widziałam, że zgubił się gdzieś w połowie. Nic to. Zapraszam, jeśli macie ochotę. Wiersze czekają, a może i ja w końcu przestanę je poprawiać. Kto wie?
W przestrzeni między miastem a wsią, gdzie linie murków
rozmywają się w powietrzu, rośnie coś, co nie ma nazwy.
Cień jabłoni pada na asfalt, od którego odbija się dźwięk
łopat. Ludzie rozmawiają – ich słowa, jak krople soku
spływają po szyjkach butelek, ślizgają się po rękach.
Ktoś mówi: to tylko przeszłość. Ktoś inny: właśnie o to chodzi.
Mówią o plonach na dachu, o fasoli –
wślizguje się między palce, jakby chciała wrócić
do ziemi. Dynie – pomarańczowe księżyce,
spoczywają na kompoście.
Na południu, tam gdzie słońce jest bliżej skóry,
życie ma więcej pracy w dłoniach niż w biurkach.
Nie budujemy miasta – mówią – wyciągamy je z ziemi.
Pęknięcia w betonie zasypują nasiona.
W przestrzeniach tych samych co zawsze domów,
dłonie dzieci grzebią w resztkach plonów, w kieszeniach kurtek
znajdują okruchy chleba, pestki, ślady po dawnych rynkach.
Na chwilę zapada cisza – odbija się od ścian.
Czy to cynizm, czy nadzieja? Czy miasto pamięta,
że jego początki leżały w cieple glinianych naczyń
i popękanych palcach? Niech mówi ziemia,
ona zawsze wie, gdzie wrócić.
Na skraju ekopolis
Pod liśćmi pokrytymi rosą wciąż rośnie miasto.
Nie wyrzucamy ziemi z donic, nie czekamy na cud.
Pod naszymi stopami pulsują korzenie, linie
przerwane przez tramwaje i wspomnienia.
Widziałam ogród na dachu, gdzie marchewka stykała się
z rękawem marynarki. Czułam zapach ryb w wodzie –
uczyły korzenie, jak nie zapomnieć.
Stare plany przestrzenne wyszeptują historie,
nikt już ich nie pamięta.
Czy wiesz, że miasto może się śmiać?
Zna zapach mokrego asfaltu i trawy rosnącej między płytami.
Kiedyś, dawno, między rynkiem a dworcem,
widziałam jabłonie. Były ciężkie od obietnic.
Co jest dziwniejsze: że pamiętamy wieś w mieście,
czy że zapomnieliśmy miasto w wiosce?
Czasem myślę o planach i o tym, jak głupio się kończą.
Kiedy ścinam zioła na balkonie, wciąż czuję
cynamon z zapomnianych straganów.
To jest nasz czas – to jest ich czas.
Nie pytaj, gdzie kończy się jedno,
a zaczyna drugie.
Głos dla trawy
Nie nadaję mojej ziemi imienia, będzie ciszej.
Zamiast tego zapraszam ją na spacer —
płaską, twardą, ale pełną śladów,
tam gdzie wilgoć wnika w beton
i ptaki znają miejsca, my je tylko mijamy.
Czy zauważyłeś jak porusza się trzcina?
Ostrożniej niż my, mniej chaotycznie.
Jej liście rysują wzory, nie umiem ich czytać,
ale czuję — każda linia mówi,
jak oddychać w cieniu.
Mówimy o partnerach, wspólnikach,
ale trawa nie mówi.
Trawa łapie deszcz,
pamięta wodę i ciszę.
Pomiędzy skrzydłami pszczół a ciszą korzeni
jest coś więcej niż myśl — jest zapach.
Zostaw drewno w miejscu, gdzie upadło,
niech czas złapie je za rękę.
Pozwól życiu przeciekać między palcami,
bo ziemia nie jest stroną w dyskusji,
ale wciąż słucha.
Nie pytaj, czy coś zmienia.
Zamiast tego zapytaj, gdzie rosną maliny.
Odpowiedź nie będzie prosta,
ale będzie miękka jak mech
pod twoją ręką.
Dłoń w dłoni
Co nas trzyma?
Wiekowy stół, na którym rysowano mapy,
drewniane nogi zapadłe w kurz
lub głosy sąsiadów, niosące się wzdłuż cegieł.
Pod stropem kręcą się słowa:
partycypacja, współdzielenie,
ale wyobraź sobie: wspólne krojenie chleba.
Nie diagram, lecz cień ostrza,
własność nie jako słowo, lecz jako zapach.
Czy pamiętasz miasteczka,
w których szyldy sklepów mówiły więcej
o nas niż cokolwiek w gazetach?
Tam czas działał wspólnie z rękami —
przyszywał guziki,
piłował belki,
nucił pod nosem.
Chcemy, by ziemia mówiła,
a przecież każdy rowek bruzdy
jest już pełen historii.
Każdy kłos wyrasta w stronę wspólnoty,
która przyjdzie go zebrać.
Gdzieś pomiędzy głosem a ciszą,
między planem a szorstkością dłoni,
można usłyszeć echo tamtych kroków.
Nie po to, by cofnąć czas,
ale by zobaczyć go po raz pierwszy,
takim, jakim nigdy nie był.
Ziemia wspólna
Pod drzewem pamięci śpią resztki rozmów.
Czas, gdy ręce wędrowały po korze,
szukając śladów wczorajszej deski do krojenia,
drzazgi wbitej w pamięć — bolała tylko trochę.
Przydrodniczka zaprasza do tańca
tę samą pszczołę, chociaż odmówiła pracy.
Mówi, że różnorodność to ukłon w stronę nieba,
ale nie takiego, co przemija,
tylko tego, które wciąż wraca z deszczem.
Razem, lecz czy znaczy prawdziwie?
Może raczej coś w rodzaju węzła
na starym sznurku, co trzyma beczkę
pełną pustych słów i ciepłego powietrza.
W świetle ledwie widocznej latarni
ktoś ożywia martwe drewno.
Tu cegły są ślepym alfabetem,
a każde nacięcie w desce
to początek zdania: Nie zapomnij.
Gdzieś w dali słyszę echo:
Nie ma potrzeby psuć widoku.
Rolnicy, jak topole nad brzegiem,
są pomnikami współczesnych ruin.
Ziemia odpiera ich kroki,
ale zgadza się na więcej,
na rozproszone ziarna — wiedzą,
że znikną, zanim zdążą wykiełkować.
Co łączy martwe drewno
z dłońmi, które nie znają się po imieniu?
Historia tkwi w szczelinach.
Tu, na granicy sporu o głos,
powstaje niemy teatr,
gdzie ziemia gra siebie,
a my wciąż tylko próbujemy.
Bez tytułu
Nie obiecałam, że wskrzeszę czerń neonów,
łagodność stali rozpiętej na krokwiach.
Mówiłeś: to tylko czas.
Tylko czas przemienia szklane domy
w pokolenia kotłowni.
Pod baldachimem aquaparków
kradłam echa pierwszych dni,
gdy miasto rodziło się z cementu.
Pamiętasz?
Balkony rzeźbione w gorączce wieżowców,
piętra sklejone z tęsknot za wielką wodą.
Trawnik, gdzie dziś trzymamy dystans,
wtedy był wszystkim.
Niebo krążyło nisko. Pod sufitem ganków
ciągnęłam cię w stronę fali,
rozproszonej na elewacjach.
Nie chciałam słów.
Wystarczyło, że widzieliśmy więcej –
w świetle wystaw, które migały
jak wywołane zdjęcia,
zanim marzec zatrzasnął szkła.
Obiecaj,
że kiedyś zrozumiemy,
jak uczyć się od Las Vegas,
gdy giną wszystkie kolory,
oprócz rdzy.
Pięćdziesiąt wejść w głąb siebie
To tyle, ile razy można przewrócić miasto
na lewą stronę, zajrzeć w szwy,
wyciągnąć spomiędzy ich nitki
kłębki głosów.
Raz mi powiedzieli: pisz z puentą,
więc niosłam jedną w kieszeni,
a drugą porzuciłam nad rzeką,
bo może słowa lepiej znają drogę,
kiedy plączą się między znakami stopu
a ciszą sklepowych półek.
Nie ma łagodności, są tylko zderzenia.
Melancholia przepycha się z ironią,
jakbyśmy wszyscy siedzieli
przy jednym stoliku,
ale kawa nigdy się nie kończy,
a łyżeczki stukają w naczynia
jak w dzwony.
Czy to wszystko waży coś więcej
niż lekkość pustych fraz?
Pławik drży, kręgi się rozszerzają,
a Shannon niesie nas przez wodę,
która zna smak każdej rozmowy.
Może to jest klucz:
stać na rogu ulicy i słuchać,
jak miasta mówią do siebie,
jak wciągają nas do swoich dzielnic,
gdzie nic się nie da zmierzyć,
ale wszystko można poczuć.
Liryczne plany zagospodarowania
Patrzę na miasto z góry,
a podszewka budynków ciągnęła mnie w stronę igły,
wieżowców z pychy i betonu –
jak motyle na szpilce próbują dotknąć chmur.
Powtarzałam sobie: nie odwracaj głowy.
Lecz przy krawędziach dachów widziałam
parady dłoni.
Między pałacem, a pałacem
czas przepływał z gładkością szkła.
Ktoś pisał o kolorach,
ale ja widziałam szarość,
w kolorze starego filmu,
gdzie ktoś się uśmiechał,
kto zrozumiał prostotę w obliczu epoki plastiku.
Na Grafton Street tłum falował jak sinusoida,
od frytek do deklaracji.
Architektura jest na drugim miejscu –
ktoś rzucił z pogardą,
ale przecież to właśnie w tej kolejności
rozgrywała się każda rewolucja.
W Paryżu, w Barcelonie, nawet tu,
gdzie echo schodów wnosiło nuty trąbki
z jakiegoś połamanego jazzu,
architekci mrużyli oczy,
szukając balansu między McDonald's a Gaudim.
Historia wykrzywiała się w refleksach,
jak wykusz, co przemykał w zaułkach pamięci.
Nie chcę pisać o ścianach wschodnich,
o zaokrąglonych przeszkleniach,
czy zielonych balustradach,
które wbrew logice pulsowały światłem.
Wolę wspominać czas,
gdy architekci wznosili swoje budynki
z odpadków, jak rzeźbiarze
w marmurze stracili złudzenia.
To miasto, mój przyjacielu,
jest jak język pełen samogłosek,
których nie umiesz wymówić.
Ale to w ich cieniu kryje się cała historia:
między przypływem a odpływem ludzi,
między betonem a snem,
który udawał, że jeszcze żyje.
Jestem pod wrażeniem. Twoje wiersze są oryginalne. Dotykają osobliwych miejsc i wydarzeń.
OdpowiedzUsuńMam potrzebę tu wracać po słowną strawę.
Dziękuję. Wracaj po więcej, kiedy tylko masz ochotę. Pozdrawiam ciepło.
UsuńMargo muszę każdy z osobna czytać i przeżywać.
OdpowiedzUsuńna początek zdjęcie...wspaniałe. i Wstęp.
Spokojnie, wiersze nie uciekną.
UsuńeM, jesteś niesamowitym Twórcą - pięknie układasz słowa w poezję! Nie wiem czy to zdolność naturalna czy kwestia gruntownej edukacji..
OdpowiedzUsuńPiękne ♥
Dziękuję za tak ciepłe słowa i za to, że dostrzegasz coś pięknego w mojej twórczości. Myślę, że w pewnym momencie dojrzałam, by się doedukować, bo szkoła niestety nikończnie mi w tym pomogła. To raczej życie, lektury i codzienne próby pozwoliły mi oswoić słowa i układać je w sposób, który dziś nazywam swoim. Cieszę się, że to do Ciebie trafia.
Usuńniesamowitą Twórczynią - tak chyba jest poprawnie ;))
OdpowiedzUsuńLubię feminatywy, ale rozumiem ludzi, którzy ich nie używają, więc się tym nie przejmuj :) uściski ciepłe i jeszcze raz dziękuję.
Usuńdłoń w dłoni - to mnie ruszyło mocniej od innych.
OdpowiedzUsuńnie trzeba poprawiać, zastanawiać się, jak być mogło, gdybyś znów była tamtą dziewczyną. przecież wciąż nią jesteś. a słowa, to tylko szkielet dla zmysłów
Dziękuję. Masz rację, że pewne rzeczy w nas zostają, nawet gdy czas zdaje się przemieszczać je gdzieś dalej.
UsuńPiękna uczta :)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
M
Również dziękuję :*
Usuń