piątek, 3 stycznia 2025

Pięćdziesiąt wejść w głąb siebie

 



To tyle, ile razy można przewrócić miasto
na lewą stronę, zajrzeć w szwy,
wyciągnąć spomiędzy ich nitki
kłębki głosów.

Raz mi powiedzieli: pisz z puentą,
więc niosłam jedną w kieszeni,
a drugą porzuciłam nad rzeką,
bo może słowa lepiej znają drogę,
kiedy plączą się między znakami stopu
a ciszą sklepowych półek.

Nie ma łagodności, są tylko zderzenia.
Melancholia przepycha się z ironią,
jakbyśmy wszyscy siedzieli
przy jednym stoliku,
ale kawa nigdy się nie kończy,
a łyżeczki stukają w naczynia
jak w dzwony.

Czy to wszystko waży coś więcej
niż lekkość pustych fraz?
Pławik drży, kręgi się rozszerzają,
a Shannon niesie nas przez wodę,
która zna smak każdej rozmowy.

Może to jest klucz:
stać na rogu ulicy i słuchać,
jak miasta mówią do siebie,
jak wciągają nas do swoich dzielnic,
gdzie nic się nie da zmierzyć,
ale wszystko można poczuć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz