Wzgórze Psów – nic nie mogę napisać o tym filmie, bo nic nie brałam i trudno mi się właściwie i pozytywnie odnieść. Ciężko na trzeźwo, a że nie piję... Ale mogę wypowiedzieć się na temat dźwięku. Film został źle zmontowany dźwiękowo – już kiedyś o tym problemie pisałam, że dbają tylko o audiofili. Warstwy. Dźwięk w każdym filmie składa się z warstw, w prosty sposób o tym piszę, żeby było jaśniej niż w filmie. Nie rozumiem, jak muzyka może być ważniejsza od dialogu. Musiałam cofać po trzy razy, żeby usłyszeć partie mówione – bełkotliwie i bez dykcji, może byłoby słychać, gdyby nie ta muzyka. Mąż uważa, że odpowiednia dla filmu, dla mnie to było katowanie mózgu. Nic mnie tak nie striggerowało, jak ta muzyka, wyszorowała mi mózg od środka, decybele nieadekwatne do sytuacji na ekranie.
Kiedy we wrześniu jechałam pociągiem z Wrocławia do Poznania, siedziałam obok wielkiego fana prozy Żulczyka. Miło rozmawialiśmy o literaturze i sztuce, czekając ponad 90 min w opóźnionym pociągu, a później kontynuowaliśmy rozmowę w drodze. Mam nadzieję, że chociaż Tobie serial się podobał.
Wykorzystali ładne czcionki w napisach – całkiem w moim guście i stylu, chociaż z nich można by więcej wyciągnąć, ruszyłabym je odrobinę. Idealnie to widać w Przełomie. Śleboda, swoją drogą, bez takich dźwiękowych wygibasów.
Przeczytałam gdzieś w komentarzach, że filmy przygotowywane są dla odbiorców, którzy mają bezprzewodowe złote kable, głośniki z odpowiednim stężeniem ozonu i dywan akustyczny. Dlatego nie słychać dialogów na zwykłym sprzęcie, tylko muzykę. Dlatego tej kwestii mi nie tłumaczcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz