niedziela, 15 grudnia 2024

Wiersz jako proces przemiany, Staszek Kalina Jaglarz

 

źródło


Zachwycił mnie wiersz, nie znam tytułu, nazwałam go, monolog Konrada – Staszek Kalina Jaglarz. Nie tylko mierzy się z niewysłowionym bólem, ale również oddaje hołd naturze, zwierzętom i samej egzystencji, w jej najmniejszych formach – komórkach, które tworzą ciało i życie. Już na samym początku pojawia się motyw zapomnienia o ciele, które w swojej fizyczności staje się jednocześnie przestrzenią dla miłości do tej zmysłowej, nietykalnej części świata. To nie tylko pytanie o to, kim jesteśmy, ale o to, jak łączymy się z tym, co nieożywione, i jak wnikamy w cykle, które determinują nasze istnienie.

Motyw zwierząt w wierszu jest zarówno emocjonalny, jak i filozoficzny. Z jednej strony Kalina Jaglarz przedstawia wygnane ze wsi psy ziające na poboczach drogi, co jest obrazem odrzucenia, zepchnięcia na margines, a z drugiej strony, w wersach o pragnieniu deszczu i dżdżownicach, poeta zwraca uwagę na głęboką więź z życiem, które wykracza poza formy ludzkie. Te dżdżownice to nie tylko postaci z ziemi – to część wielkiej spirali życia, która jest w nas, w każdej komórce ciała, w każdym ruchu, który przeżywamy. W tej wizji ziemia nie jest tylko tłem, ale prawdziwym żywicielem, miejscem, w którym życie się rodzi i umiera, w którym możemy znaleźć swój własny rytm.

Wiersz stawia nas naprzeciw samej egzystencji w jej pierwotnej, organicznej formie. Jak mówi poeta: pragnę deszczu, który uwikła mnie w ziemię, nie chodzi tylko o fizyczną przyjemność, ale o pragnienie bycia częścią tego cyklu, by być częścią natury, w której każdy element, nawet ten najmniejszy, jest niezbędny. To miłość do ziemi, do tych najprostszych organizmów, które pomagają w jej odnowieniu, stają się częścią nieskończonego krążenia życia. Tak jak dżdżownice wychodzące na wierzch jak wezbrana żyła, również i my w swoich mikroskalach – jako komórki, jako organiczne jednostki – jesteśmy częścią tego samego obiegu życia. To nie tylko miłość do natury, to akceptacja, że nasze istnienie jest niezrozumiałe bez tego, co najmniejsze i najprostsze, co odbywa się bez naszego udziału, a jednak nas kształtuje.

Wiersz łączy w sobie czułość wobec zwierząt, natury i własnego ciała z głęboką refleksją nad sensami istnienia. W tym rozrachunku natura staje się bezwzględnym nauczycielem, a zarazem źródłem miłości, która nie wymaga słów. Mam pięść jako oko wołu – to porównanie, które nie tylko oddaje ciężar fizycznej egzystencji, ale i wzajemną zależność między człowiekiem a zwierzęciem, między tym, co ludzkie a tym, co naturalne, co pozbawione ludzkich pragnień i tęsknot. Poeta nie stawia siebie ponad naturą, raczej dostrzega, że jesteśmy z nią zintegrowani – w cierpieniu, w pragnieniu, w miłości do wszystkiego, co żywe, a zarazem przemijające.

Kalina Jaglarz nie tylko pisze o cierpieniu i przemijaniu, ale przypomina, że to, co jest przemijające, nie musi oznaczać braku sensu. Wiersz ukazuje zatem miłość do zwierząt, do ziemi, do życia w jego najczystszej formie. To miłość, która nie ma pretensji do wieczności, ale istnieje w cyklu – jak komórki w ciele, jak dżdżownice w ziemi, jak każde drobne życie, które stanowi część większej całości. Każdy wers jest gestem oddania się tej prostej, ale głębokiej więzi z naturą, której obecność w nas jest zarazem piękna i nieuchronna.

Ten niezwykły liryk, to nie tylko zbiór obrazów, to także próba zrozumienia siebie w świecie, który zdaje się wymykać spod kontroli. To wiersz, który nie szuka pocieszenia, nie obiecuje żadnej nagrody za cierpienie, lecz – jak każda dobra poezja – wyzwala w czytelniku głębsze zrozumienie ostatecznego stanu ludzkiej egzystencji: w nieustannej zmienności, w nieuchronnym upadku, ale też w obecności, która wykracza poza fizyczne ograniczenia.

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. A mnie ten wiersz uspokoił i, mimo wszystko, napełnił pozytywną energią. Uściski T.

      Usuń