dla M.
Matka układa kwiaty w martwej doniczce,
przypina kokardę do słońca, które nie wschodzi.
Mówię: mamo, ono od dawna jest zepsute,
a ona, jak zawsze, poprawia moje błędy:
to nie słońce, tylko obłok, dziurawy, ale nasz.
Sąsiad z naprzeciwka
rozlewa czerwone wino na wydeptany śnieg,
mówi, że po tamtej stronie ulicy zawsze był raj,
ale nigdy go nie zauważyliśmy.
W jego dłoniach jabłka z zeszłego roku
przemieniają się w złoto.
Nie trzeba być żywym, by rozumieć ogień – dodaje.
W pokoju stoją książki, których nikt nie otworzy,
a jednak zapisuję marginesy – dla siebie,
dla nikogo, dla martwych owadów.
Tylko one wiedzą, jak smakuje pustka.
Przychodzą ptaki.
Ich skrzydła pachną czarnym chlebem
i zimą, która wciąż nie przyszła.
Gdzieś daleko padają pierwsze słowa:
witajcie, jesteście, czujecie.
Ktoś zamyka okno,
a my zbieramy ślady po obecności,
jakbyśmy szukali drogi w labiryncie –
nie ma wyjścia.
Pod koniec wieczoru
matka rozwiesza firanki,
cieknie po nich śnieg, który psy już zjadły.
Jesteśmy bezpieczni – mówi,
a ja po raz pierwszy jej wierzę.
i tekst i zdjęcie jak zawsze :-*
OdpowiedzUsuńMoje serce przepełnia wdzięczność:)
OdpowiedzUsuńM