czwartek, 7 listopada 2024

Wyprawa w przód, a może jednak nie

 




Droga


Poszukuję siebie w prostych czynnościach.
Rozpalanie, parzenie, ale mieszka nam się świetnie.
Nie jestem mechaniczna, nie rozumiem dlaczego
Sucha retoryka nadal zadziwia filologów. Podobno
nie radzę sobie z emocjami, rozjeżdżam się. Jeszcze
jeden krok i świadomość zawiśnie na końcu zwiędłych
szyjek łodyg.

Ciemność nie na miejscu, w złej fazie,
do której nie docieramy. Odpływają rybie domy,
odlatują ptasie trele. Spirale liści, wiatr układa ziarna,
kiedy nie podsłuchuję wyobraźni. Wtedy zaprzeczam,
że zasypiam.

W klimacie nasyconym wilgocią wąziutkich nor,
owadzich kryjówek. Nie przeliczam ich, nie wstrzymuję
dźwięku kołatek. Świat budzi mnie w porze nie do zniesienia.
Jeden, dwa, trzy.

Czułość

Wspomnienia i chwile
splecione z materią bawełnianego papieru,
kredowej farby. Wciąż nie wiem, co widzę
i na ile zielone sitowie jest zielone,
czy też woda jest brunatna,
może to tylko odbicie torfu.

Błądzę w sobie,
bo błądzenie wydaje się najwygodniejsze.
Obracam się przez ramię i dociskam nadgarstki,
palce  mocno podniszczone
przebierały jeszcze niedawno
liście indonezyjskiej paczuli.

Zadawaj pytania szeptem,
bo kiedy wyschnięte gardło trzeszczy,
można usłyszeć, jak skóra odkleja się warstwami,
poczynając od naskórka, w białych pasmach.

Wszystkie przysłowia 
wydobywały się z naszych rozmów,
nad którymi śmialiśmy się do łez 
notowałam, zanim stało się to popularne,
jak pandemia  absurdalnie zabawne.

Dzienniki o odzyskaniu czasu,
utracie wolności, luźnych związkach,
domowych wypiekach, transakcjach online,
uporze zwolenników jedynie słusznej partii
i przeciwników elektrowni jądrowych,
matkach cierpiących, ojcach odwracających wzrok,
pewna obojętność płynie prosto w mgłę.

Pozostawieni samym sobie ludzie
na krawędzi, bez troski, bez słowa, bez serca.
Leżę w łóżku, a myśli odbijają się od ścian snu.
Z pewnym zażenowaniem prostuję stopy
i zastanawiam się  zwlec się,
czy może nie podążać za ścieżką dnia.
Zostać poza zasięgiem światła w przedsionku,
w ciemności lub w cieniu.

Niepewność trwa jeszcze przez kilka godzin.
Później już nie widzę w tym nic złego.
Przeliczam kamienie, sytuacje, blisko wody,
moczę dłonie, obserwuję małe ptaki. Bez ruchu.

W moim życiu często doświadczam momentów, kiedy wszystko wydaje się rozpadać wokół. To wtedy, jako autorka tekstu, odczuwam potrzebę wewnętrznej obrony, aby uniknąć nagłych i nietrafionych decyzji. Czasem wydaje się, że te chwile są fikcją, a ja jestem obserwatorką, w swoim własnym życiu, próbującą zrozumieć ten cudownie złożony świat, albo zatapiającą się w fantastycznych opowieściach, chociaż w niemocy i w lekkiej gorączce. Z pomieszanymi uczuciami, emocjami sięgającymi gwiazd, zastanawiam się, na co mi to wszystko, u schyłku antropocenu, z wojnami, które są nikomu niepotrzebne, z kompletnie pomieszanymi odczuciami.

Każde życie, to niepowtarzalna opowieść, u mnie to raczej symfonia, która wciąż gra, a każdy dzień, to jak nowa nuta, która kształtuje się przez moje wybory, działania i relacje z otaczającym mnie chaosem. Pogubiłam się, o co chodzi w tym całym istnieniu, chociaż motywy, które wpływają na to, że żyję, w jakieś względnej układance na tej planecie, wydają mi się jasne. Zostałam ulepiona z faktów, to jak postrzegam świat, odgrywa istotną rolę w moim życiu. Empatia, kreatywność, wymagania wobec siebie i bliskich. Czasami spotykam się z krytyką, że jestem za mało elastyczna, zbyt naciskam i wymagam jakości, estetyki, złotego podziału. A przecież życie, to podróż w nieznane, pełne pytań bez jednoznacznych odpowiedzi. Splątane ze wspomnień i często ukrywane pod powierzchnią codzienności. Zastanawiam się wtedy nad sensem moich motywacji i działań. Balansuję na krawędzi dnia i cienia, w którym łatwo się ukryć.

Porosty

W atmosferze sielanki (znalazłam się tu przypadkiem),
podziwiam szydełkowane obrusy, bogate lambrekiny,
a zachód słońca odbija się w bagiennych sadzawkach.

Śnięty kraj, ryby i koty. Druga filiżanka kawy.
Czekam, aż słońce schowa się za czarną linią.
W piecu tli się cedrowe ognisko.

Korzenie spleciono niezależnie ode mnie,
a gdy czytam na tablicy znajomej o gnilcach,
kropidlakach, pająk wdrapuje się na nosorożca,
bezpośrednio na róg. Później delikatnie go przeniosę,
w słoiku.

Mam w sobie takie wspomnienia; moja mama pochodzi z Beskidu Wyspowego, więc to właśnie tam spędzałam większość swojego dzieciństwa i nastoletnich wakacji. To miejsce było dla mnie drugim domem. Pierwszym wspomnieniem, które przychodzi mi do głowy, jest dziadek. Razem przemierzaliśmy liczne ścieżki i szlaki górskie, odkrywając piękno okolic. Chodziłam z nim pod Śnieżnicę do zaprzyjaźnionego pszczelarza po miód. Patrzyłam na niebo, które wydawało się tam być bliżej niż gdziekolwiek indziej.

Spotykałam się z zaprzyjaźnionymi dziećmi. Razem bawiliśmy się na polach i łąkach, odkrywając tajemnice natury. Wspólne zabawy były dla nas źródłem niezapomnianych chwil i śmiechu. Nie było wtedy telefonów komórkowych ani mediów społecznościowych. To były czasy, kiedy towarzyszył nam tylko wiatr, cisza albo szczekanie psów i czerń nocnego nieba pełnego gwiazd.

W centrum wsi stał piękny drewniany kościół. Wtedy wydawało mi się, że emanował harmonią i siłą. W okolicy znajdował się bar, gdzie można było napić się oranżady i porozmawiać po mszy z sąsiadami.

Włóczenie się po tych okolicach było moim ulubionym zajęciem. Nie było planów ani terminów, po prostu chodziliśmy tam, gdzie nas nogi poniosły, badając nowe obszary i ciesząc się wolnością. Oczywiście pomagaliśmy przy zbiorach, sianokosach, żniwach, w obejściu.

Beskid Wyspowy pozostawał miejscem, do którego zawsze wracałam, aby napełnić się spokojem i pięknem natury. Ukształtowało mnie jako osobę i na zawsze pozostanie wysoko, na odpowiedniej półce, w pamięci. Im częściej wracam do dzieciństwa i młodości, tym mocniej odczuwam schyłek. Potrzebę upamiętniania, próbę zapisu przeszłości, która wpłynęła na rzeczywistość.

Ten epilog nie jest zakończeniem, lecz zaproszeniem do kontynuowania podróży, z jego nieustającymi pytaniami, tajemnicami i pięknem. Przemijanie, harmonia z otaczającą naturą, siła więzi międzyludzkich. Równowaga. Zrozumienie siebie i innych przez pryzmat życia na Ziemi. Czułość i współpraca, może wtedy będziemy mogli się cieszyć pełnią życia, będąc częścią tej wielkiej symfonii wszechświata. Może właśnie tak, ocalimy nasze ukochane miejsca. Zapisując je, jedno po drugim.

39. numer eleWatora
 


6 komentarzy:

  1. Piękne❤️ dziękuję Margo🐦‍⬛

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapisuj. Zapisuj dla siebie i dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zastanawiam się od jakiegoś czasu, co mnie pociąga w powrotach do miejsc, które mnie ukształtowały, gdzie czułam życie pełnią siebie, bez roztrząsania moralnej opowieści świata o jego wartości. Masz rację Małgoś, to schyłek, przysłona, ona nas nakłania do powrotu. Ponownego odkrywania tego, czego nie chcemy zgubić, gdzie było nam dobrze. Uściski, Ślicznie dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te słowa — czyli dobrze jest wracać do miejsc, które nas budują. Uściski B :)

      Usuń