Mężczyźni twierdzą, że to miękkie.
Lukier, róża, migdały.
Ale to nie twoja skóra piecze od czerwonych kul,
nie twój węzeł chłonny pulsuje jak kołatka u drzwi.
Przyszedłeś się pośmiać?
Poczekaj, aż spadnę z twojego podium.
Chodzę i pytam: gdzie ukryto moje miejsce.
Ty pytasz, gdzie moja powaga.
W grudniu pod paznokciami zbiera się sól z zimowych chodników.
Kiedy się kocham, czuję smak metalu na języku.
Kiedy się boję, czuję to samo.
To nie ja wyglądam jak maryja.
To ty jesteś świętym obrazem siebie:
ręce gładkie, słowa jak mosiądz.
Moje palce są poparzone, bo wkładam je tam,
gdzie ty boisz się zajrzeć.
Pisanie o krwi to nie ckliwość.
To chirurgia.
To odklejanie bandaża, zanim zagoi się rana,
bo właśnie wtedy widać prawdę.
Twoje słowa są twarde.
Moje wchodzą w skórę jak opiłki szkła.
Nie pytaj, kiedy mam okres.
Nie pytaj, dlaczego piszę o plamach.
Moje ciało mówi więcej, niż kiedykolwiek napiszesz.
Twoje ciało? Twarde jak beton —
puste w środku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz