Zdarza się, że rzeczywistość nie mieści się w kieszeniach.
Dlatego nucę, wdycham, wypuszczam przeponą, robię miejsce.
Twoje słowa rozlewają się jak strumień ciepłej krwi
na biały śnieg. Patrzę obrazami,
pomiędzy porywami milczenia a rytmem oddechu.
Koń drga w moich oczach, ale nie rusza –
jeszcze nie, bo przecież zawsze jest później.
Ćwiczę się w milczeniu, zapominaniu, wybaczam tym,
którzy pożyczają moje buty i myślą, że są sprytni.
Nie patrzę, gdy śpią, gdy zacierają ręce.
Nie robię zdjęć – nie dlatego, że nie widzę,
ale że mi się nie chce.
Ćwiczę nocą. Dłoń przy ustach.
Powietrze wpada, wypada, jakby mogło czegoś zabraknąć.
Ludzie piją z moich szklanek, jedna po drugiej,
jakby czerpali więcej niż wodę.
Czerwień – znajoma, aż nazbyt ludzka.
Pamiętam ją z historii, z własnych dłoni,
z chwil, gdy kropla za kroplą
odmierzały czas.
I kiedy mówisz: "nie pytaj, nie słuchaj,"
wiem, że to jedyne, co teraz mogę zrobić.
Bo truskawki zgniłe w środku też smakują
wspomnieniem słońca, a wyjścia przez balkony
prowadzą donikąd, poza dźwiękiem, poza pustkę.
Dni się nie zmieniają – to my się zmieniamy,
uciekamy albo tkwimy.
I najczęściej nie wiesz, o co chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz