Zamykam w zdaniu każdą chwilę,
kiedy oczy nie pływają w rosole,
a może właśnie się topią
i z googlowania nabierają rumieńców.
Przeklęte przekleństwa, poeci żonglują dla siebie,
odhaczona, bo czyjeś ambicje spoczęły na dnie.
Za dnia leczę stopy pokryte pęcherzami,
nie wiem, czy coś znaczą.
Bardziej bratam się z tradycją, z uszkami w barszczu,
mówię: klasyka, jak Kubuś Puchatek, Mały Książę
i Królewna Śnieżka w jednej bujdzie.
Odległość pomiędzy uznaniem, a oklaskami. Cisza,
która nie przebija na wylot, tylko przełożone wiersze,
o nich piszą poeci, co wiedzą lepiej.
Udało im się zaliczyć zbieg okolicznych wydarzeń.
Paddy wyszedł z domu tuż po siódmej,
podwiózł matkę Sary do centrum.
Wtedy rozbiegły się owce, aż spadł śnieg.
Dziewczynki w zwiewnych sukienkach przebiegały ulicę,
drugi autobus odjechał do sąsiedniego hrabstwa.
Równo ułożone kawałki torfu rozsypały się
zanim skręciliśmy w lewo, a w twoje prawo.
Stałyśmy naprzeciw siebie.
Żadna z nas nie zapisywała rozmów.
I dobrze, że nie zapisywała, bo o niektórych lepiej zapomnieć, a kawałki torfu jak życie składamy i składamy...
OdpowiedzUsuńM
Kameralność mnie urzeka
OdpowiedzUsuń