To przedstawienie nie mogło być nie bez znaczenia.
Scena o traceniu głosu, o opluwaniu, o siadaniu na piętach.
Przez wszystkie sezony owoce spadają, więdną, gniją.
Garbię się, gdy na to patrzę. Nie powiem nic,
bo już nie wiem, kim jesteś.
Z trudem wstaję, nie myślę. Ludzie mają różne kształty.
Człowiek bagażnik, człowiek namiot, kobieta gruszka, jabłko.
Mam gitarę i smutek. Przycięte włosy. Wychodzę rano
po bułki i mleko. Krzyczysz: chodź do łóżka!
Udaję, że mnie to omija,
jak sen, w którym pilot przygląda się,
gdy dziewczyna całuje chłopaka.
Kiedy się orientuje, że ten zerka,
wymownie przewraca oczami.
Zrywa się i ucieka.
W restauracji to co innego. Zamawiam piwo pszeniczne,
grillowane krewetki na maśle czosnkowym i suszone pomidory.
Zabiją smak. Nawet nie chciał z nią porozmawiać.
Skończył się asfalt. No wiesz, wszystko się kiedyś kończy.
Ano wszystko się kiedyś kończy, a grafika nieskończenie ładna jest:)
OdpowiedzUsuń:) no właśnie! Dziękuję.
UsuńNie kończy się talent do słów...
OdpowiedzUsuńMiewam kryzysy, wtedy mam wrażenie, że skończyły się we mnie słowa...
Usuń