Mówimy do siebie po staremu, kiedy zostaję sama jak palec i mam w sobie ten sam strach, smutek, jakiś koniec. Nic nie biorę na zdrowy rozum, bo przecież w tym wszystkim nie chodzi jedynie o utratę, a o przywiązanie, uzależnienie. Tracenie oddechu i wyraźny strach, że nie odzyskam już głosu, jasnej myśli i wielu innych rzeczy. Fikcji, z jaką podchodzę do ludzkich opowieści. Podszeptów o przytłaczających miejscach, które nasze brzemię wspólnych chwil, akcji, reakcji nie oddala nawet na minutę. Widzieliśmy się na własne oczy. Warto pamiętać o uśmiechu, o świętych pańskich i międzyczasie, w który wikłamy się kilometrami spojrzeń, czułości, rozdrapywanych ran, pytań, niedomówień. I nie ma żadnego końca.
Całą masę spraw i rzeczy niestety jestem zmuszona brać na zdrowy rozum. A straty ciągle mi towarzyszą, jak nie zawodowo, to prywatnie.
OdpowiedzUsuńNie jest to aż tak dojmujące, żebym musiała i chciała o tym pisać, ale jest stałym elementem codzienności.
I chyba nauczyłam się zauważać te kilometry spojrzeń, czułości, a nawet ran, pytań i niedomówień.
Bardzo pięknie to napisałaś.
Dobrze, że jesteś w tym wszystkim w równowadze :)
Usuńi ja mam w sobie strach, smutek, koniec i jakies powolne godzenie sie.
Usuń