czwartek, 14 marca 2024

Ukryta wiadomość

 



Osiemnaście lat temu zrezygnowałam z telewizji. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to jedna z moich najważniejszych życiowych decyzji. Paddy i dzieci. W tle rozmowy, muzyka i najrozmaitsze pasje. Sprawiamy sobie radość. Opowiadamy historie, bajki, nieprawdopodobne zdarzenia i właściwie oprócz oceanu tuż za rogiem, nic nam nie brakuje. Kobiecy głos, tylko on nas będzie prześladował przez całą opowieść. Będzie przypominał, że obok mieszkają inni ludzie. Prywatnie – jest ich zbyt wielu. Skazani na błąkanie się od kuchni do kanapy. Głupio tak przyglądać się sąsiadom, chociaż huśtającym na gałęzi ptakom łatwiej. Przecież młode mogłyby w kółko wydziobywać owoce czarnego bzu. Czekaj, mam wciąż kawałek lasu na sobie, trochę zapachu roślin. Nikogo nie interesuje, gdzie codziennie wychodzę. Tak wygląda okolica. Na krótko. Na długo – musiałabym opisać zarośnięte jeżynami pola. Otwarte usta dzieci, kiedy przyjeżdża auto z lodami i gra śmieszną, a może wesołą melodię, by po chwili usłyszeć chóralne okrzyki ice cream, ice cream, ice cream! Akurat one mnie nie męczą i z powodu dźwięków jakoś bardzo nie cierpię. Przez chwilę cisza… Każde z dzieci zajęte jest własnym wafelkiem czy kubkiem. Możliwe, że to, co tutaj się sprawdza, w innym miejscu nie ma racji bytu. Porzucone piłki, hulajnogi. Będąc dzieckiem, tańczyłam w kałużach. Dzisiaj nie ma już podobnych kałuż. I chociaż byłam wstydliwa, doskonale pamiętam tamten moment. Inne dzieci nie miały odwagi wejść do błota. Poklepywanie po dupsku śni mi się czasami. Jest jakby częścią tematów, których nie wygumkowałam i raczej już nigdy nie zapomnę. Zawsze znajdzie się w domu chwila, którą odczuję wystarczająco boleśnie. Odrzuci mnie na kilka długości utworów Maxa Richtera. Doskonałość utrzymuje w głowie równe kroki i nie mam wątpliwości, że ludzie są tacy sami tu i tam. Wszystko wydaje się niewiarygodne, obrzydliwe również, a może nawet bardziej odczuwalne tam niż tu. Co tam, a co tu? No obrzydliwe. Mam na myśli obrzydliwości z całego świata, nie tylko z domu, kiedy dostajesz encyklopedią PWN po głowie, bo nie rozumiesz jakiegoś wzoru z matematyki albo nie możesz zapamiętać upraw w państwach afrykańskich. Oczywiście przydają się w krzyżówkach. Raz udało mi się zaskoczyć sprzedawcę w warzywniaku, kiedy objaśniłam uprawę tapioki i jej rdzenne pochodzenie. Patrzył tak, jakbym przekazywała wiedzę z kronik kryminalnych. Powoli wyszarpuję się z zawieszek mentalnych. Pokój przecina snop światła, coś się zmienia. Wpada jak gdyby nigdy nic, jak morskie opowieści o hiszpańskich korsarzach, którzy marzyli o podbiciu Anglii, a jednak wszyscy utonęli u wybrzeży Irlandii. I tylko wybrzuszają się dziwne kształty skał w czasie odpływu. Zastanawiam się wtedy, kim bylibyśmy, gdyby oni jednak przedostali się na ląd, do czego musiałyby przyzwyczaić się nasze zmysły, perspektywa innego języka, jakaś niestabilność. Możliwość widzenia wszystkiego inaczej, lepiej? Bo dlaczego mam ich wszystkich sprowadzać w myślach właśnie tutaj, po każdej porannej lekturze „Timesa”. Do głowy, do łóżka, przy śniadaniu, zmywaniu kubków, przy czyszczeniu ekspresu do kawy. Męczyć się dreptaniem, potykaniem, zagłuszaniem krzyków. Czyszczeniem poręczy i wypluwaniem przeziębienia tuż po szóstej. Zawsze wybieraj rozsądną godzinę na chorowanie. Nie udawaj, że śpisz. Przecież widzę różne rzeczy, czuję, że wiele nowych wciąż ma na mnie ochotę. Nie potrafię ich jeszcze nazwać, nawet nie wiem, czy się sprawdzą i na ile mogę z tobą o tym rozmawiać. Paddy właśnie zasnął. Czuję w sobie jakiś błąd, drugie dno albo zniekształcenie, przez które on poczuł się stary. Powiedział, że nie chce ode mnie prezentów. Że wyjdzie z domu, kiedy chce i gdzie chce. Właściwie ma rację, ale nie wiem, dlaczego o tym ze mną rozmawia zamiast iść. Jakby się odgrażał, że inny świat jest piękniejszy, bo nas tam nie ma. Jednak niech się czuje wysłuchany, kochany i dopieszczony. Nie muszę odwracać głowy, by widzieć zniekształconą perspektywę. Czy zbliża nas do prawdy o wyśnionym miejscu?

W 2012 roku, w czasie przeprowadzki zgubiłam grubą, srebrną bransoletę. Myślę, że przekrój rury bransoletki mógł mieć ok 1,5 cm. Rzeźbiony wzór przypominał gałęzie, a może liście i kwiaty. W środku była pusta, dlatego dziurki idealnie nadawały się na schowek dla mrówek albo innych małych stworzeń. Obszukałam wszystkie kartony, miejsca. Sforsowałam drzwi piwnicy, przełożyłam książkę po książce. Kubek po kubku. Rozcięłam przy okazji grzbiet dłoni o popękany kieliszek do wina. Krzyczałam w sobie. Nie miałam już nic do stracenia. A wszystko dookoła było w kolorze krwi. Znalazłam się w punkcie wyjścia. Traciłam głos i zastanawiałam się, czy tak mi już pozostanie aż do śmierci. Umrzeć tu – taka brudna, uciapana. Każdego kolejnego ranka teoretyzowałam nad głosem w głowie. Na ile skok uwolniłby mnie od codziennego siadania, prostowania się, wchodzenia i wychodzenia. Podnoszenia rąk, opuszczania. Ciągnących się rozmów, świateł, słów. Nieodwracalnych, bolesnych, a czasami kwitnących. Nie, nie jestem pijana. Nie palę od kilku miesięcy. Nie piję, nie gniję. Stop. Właściwie gdzieś wyczytałam, że po osiemnastym roku życia zaczyna się proces gnilny w człowieku, więc zostawmy to tak, jak jest. To znaczy ten wybór rozmowy zostawmy na koniec. Kiedy poczujesz ulgę, spoglądając na ostatnią kropkę. I nie zapomnij powiedzieć na głos życzenia. W sekundzie poprzedzającej wszystko. Później będziesz mogła wymyślać dzieciom sny i jak obchodziłaś się z babcią, która nie miała hamulców.

Nie znalazłam jej w bagażu głównym ani w podręcznym. Kiedy przeszłam odprawę celną, wiedziałam, że już po wszystkim i mam tych powracających myśli po dziurki w nosie. Nigdzie się już nie spieszę. Może powinnam jeszcze wejść do toalety na ostatnie siku. Wymyć dłonie i wytrzeć ręce w zbyt szybko rozpuszczający się papier. Chcę umrzeć w samolocie z nieznanymi ludźmi? Nie, nie chcę. Rozejrzałam się dookoła i pomyślałam, że mogliby ich deportować za brudne buty, przepocone koszulki, tłuste włosy, obgryzione paznokcie i mgliste spojrzenia. Panowie ponaglani przez żony, żony wyglądające tak, jakby nie miały w domu luster albo nigdy nie rzuciły palenia. Coś w nich narastało. Wciąż wracam do bransolety, w szaleństwie pełnym krzyków dzieci, uspokajanych przez histeryczne matki. Nie wiem, co bardziej deprymuje – strumień wylewających się słów czy napięte twarze pasażerów. Jak byśmy byli w jakimś pomieszczeniu, które wywołuje obłęd. Drobne słówka, szepty oklejają siedzenia, okna, półkę. Symbole oświetlone widmową wiązką ultrafioletu. Bardzo subtelne podchodzenie do emocji, wymieszanych zapachów, niedopowiedzeń. Dzielą nas dźwięki silników, uspokajający ton obsługi, a skojarzenia i tak lecą własnym torem.

Mogę przewinąć kilka rozwleczonych scen? Płacz dzieci. Długie lądowanie, kołowanie, dźwięk logujących się do sieci telefonów. Okrzyki radości. Klaskanie. Odpinanie, wstawanie, wyciąganie, dreptanie. Pięćset metrów do okazania paszportów. Jak masz na imię, gdzie mieszkasz i witaj w domu. Dreptanie, dreptanie, toaleta, sikanie. Ulga. Szum wentylatorów, wyjście. Paddy podjeżdża pod samo wejście, idealnie. Wróć. W toalecie wysyłam SMS: Już jestem. Więc podjeżdża. Szybko wskakuję z przeciwnej strony i odjeżdżamy. Zachwycam się. Piękno jest rodzajem ulgi. Możliwości świateł, zapach słonej wody, brak pośpiechu. A może tylko iluzją, która przylgnęła do realności? W zaledwie dwie godziny przemierzyłam prawie całą Europę, skupiona na bransolecie i jękach dzieci. Mamy sobie mnóstwo do opowiedzenia, a ja koncentruję się na rekwizytach współczesnego życia. Umiłowanie detalu. Odbierzcie mi niepotrzebne gesty i wewnętrzne potrzeby. Pomiędzy słowami dotykamy się opuszkami palców, wypełniają przestrzeń czułe słowa i tak pięknie wybrzmiewają, jakbyśmy mieli za sobą dopiero kilka tygodni znajomości.

Jeszcze wtedy, na autostradzie, nic nie wskazywało, że pierwszego wieczoru wpadnę na nowo w obsesję i odwrócona od wszystkich przeszukam internet. Pozostawię w tyle świdrujące przelotne uczucie – oderwij się od monitora. Jedyne, co pamiętałam, napis – Cathrine R. M. Odpowiadam frazesami na niegłupie pytania i wiem, że to nie jest uczciwe wobec Paddy’ego. Nerwowe gapienie się w linijki w Google, ponowne wciskanie stron, kolejne i kolejne.

– Nie ma nic. Jakieś książki, wiersze, grafiki.

Wypowiadam na głos i dopijam kawę. Cały ten spektakl, to jakieś świdrowanie dziury w całym. Pusty śmiech. Paddy zerka i od niechcenia macha ręką. Oboje czujemy, że chwilowe olśnienia z auta wrócą do nas dopiero późną nocą. Monotonna muzyka. Artykuły o luźnych związkach. Szczelnie zaciągnięte zasłony. Człowiek króluje w niebie i na ziemi. Co jeszcze mogę zrobić, skoro głos w głowie dobiega do płata czołowego i wydziera się tak, że natarczywość eksploduje. Najgorsza ewentualność – rozpłaczę się jak dziecko. Och. No i nic tu nie ma. Czuję za sobą zapach ambry i cedru.

– A wpisz imię po polsku. Może to są inicjały?

– Masz rację, jest!


Zadowolony z mojej obecności, nalał wina do kieliszka i zniknął. Poczułam miękkość dywanu pod stopami. Napisałam do Katarzyny o zaginionej bransolecie i odetchnęłam. Trudno opisać emocje. Chwila po chwili. Niby dotarłam do celu. Postawiłam kropkę, przeczytałam szybko kilka zdań. Wcisnęłam: send. I co? Kamyk został rzucony, a teraz pozostaje tylko słuchanie, słuchanie, słuchanie. Możliwe, że tak właśnie wygląda spokój. Czerń łączy się z bielą, wisimy jakby w próżni.

Później śmiejemy się z irlandzkich dowcipów. Lajkujemy setki postów. Idziemy spać. Wstajemy, szorujemy zęby, dokładnie w ten sam sposób, co pięć godzin wcześniej. Rozmawiamy na granicy słyszalności. Tak tyci, tyci. Gramy na emocjach – kto pierwszy zejdzie i przygotuje kawę, a kto kanapki? Rozwijasz się, mój drogi, myślę sobie i w zasadzie znowu przyspieszam, bo kogo obchodzi opis ścian, sceny z wiszących obrazów, chłód poranka, podłogi, kożuch z mleka i cztery tomy jakiejś powieści z biblioteki, którą zamówiłam kilka tygodni wcześniej. Cały zbiór wariantów – wyjścia, podróżowania, wracania, rozmowy, zwyczajnie automatyczne życie. Traktuje bardziej o wymuskanych garniturach, butach roboczych i pozostawianych po sobie każdego dnia faktach. Znowu przyglądamy się dzikim koniom, biegaczom, liczymy oddechy, kroki. Po śmiechu rozpoznajemy sąsiadkę, jej dzieci kłócą się o pilota, a może gdzieś tam za krzakami czai się Sony – koci zdobywca mysich ogonków.

Ambra i cedr z odrobiną czegoś, co nie daje skoncentrować się na niczym. Lubię ciepły oddech, rozwidlające się możliwości. Lekko przyspieszone sceny, jakąś wspólnotę w myślach i czynach. Fabuła wyraźnie nie dla dzieci. Szkic różnych pomysłów. Ubrania tam, a nogi tu. No nie powiem, trwa to coraz dłużej. Cała opowieść jednak nie dotyczy gładkości skóry na udach czy napierania na siebie. Pomysł, by wspomnieć o bliskości, pojawiał się i znikał już od sceny w aucie. Drobne ślady po opuszkach palców za uszami, gdzie węzły chłonne jeszcze nie dały o sobie znać w tym roku.

Przebieram się w dres i ściągam pocztę.

Droga Pani


Miło mi jest, iż naszą bransoletę wspomina Pani tak ciepło.
Niestety na obecny czas nie produkujemy tego rodzaju bransolet.
Jeśli w przyszłości wznowimy działalność, wyślę do Pani wiadomość.

Pozdrawiam, Katarzyna

Jeszcze przez jakiś czas odsyłamy wzajemne grzeczności, pozdrowienia i kilka ciekawych wzorów. Życzliwość i zapamiętane chwile z dzieciństwa. Kałuże, których już nie ma. Śmiech kobiety za drzwiami, jakiś rytm możliwości. Kiedy Kasia nie odpisała na ostatnią wiadomość, pogodziłam się z faktem, że czas zająć się skrzypieniem podłóg, a nie obsesją z kawałkiem rury w tle. Twardy powrót do rzeczywistości. Zapalanie i gaszenie świateł. Nie wiem, czym może fascynować zima, nawet w tak uroczym miejscu, jak Irlandia. Wciąż prześladowały mnie linie przecięcia deszczu. Sztorm za sztormem. Ich wymyślne imiona. Uciekałam w lektury albo wlepiałam wzrok w obrazy. Najchętniej dałabym się uśpić, byle nie wydłubywać z kieszeni centów na kolejną kawę w uczelnianym automacie. Jeszcze nigdy grudzień nie ciągnął się jak lazania. Mam dwadzieścia pięć minut do wyjścia, więc przesadnie udaję zajętą. Przyznaję – zawsze na coś czekam. Świadomie lub nie. Odliczam skrupulatnie dni, godziny. Szczebelki w łóżeczku młodszego dziecka. Żeberka w grzejniku. Prawicowych polityków, mleczne krowy, owce. Liczenie w jakiś sposób zajmuje myśli. Należę do osób, które wciąż coś muszą. Jakbym była nieprzyjemną pomyłką życia. Skracam chwile do tego, co pozostało. Świat nie jest przygotowany wystarczająco dla takich jak ja. Nie ma domów na grzbietach, słabo się oddycha na brzuchu, ale czego chcieć więcej, kiedy wciąż wyglądam tak samo i przyjmuję do wiadomości pomyłkę za pomyłką? Zostały trzy minuty i mój Iphone zapikał, ale jakoś inaczej. Albo to sobie zmyśliłam.




Szanowna Pani,

Nazywam się Edmund Milczyński i jestem mężem Katarzyny R.M.
Ściśle – jestem byłym mężem mojej wspaniałej żony Kasi, która zmarła 29 maja.
Kontakt do Pani znalazłem w Kasi komputerze podczas porządkowania jej spraw.
Kasia wspominała kiedyś o bransolecie dla Pani.
Obecnie jestem całkowicie zaabsorbowany kontynuowaniem spraw związanych z realizacją artystycznych osiągnięć żony .

Do końca tego roku uporządkuję wszystkie sprawy i w styczniu będę miał lukę czasową na spełnienie takich spraw jak bransoleta dla Pani.

Proszę o przysłanie na mój adres e-mailowy. Pani adresu oraz doprecyzowanie wzoru i wielkości bransolety.


Pozdrawiam,

Edmund

7 komentarzy:

  1. rany julek musze na trzy ten tekst i na trzy komentarze. Po pierwsze teraz rano przed pracą, spacerem powiem ci, że śniłaś mi sie :-) ale że ja byłam tobą, narratorem, który wędruje. Bardzo ci zazdroszczę tych spacerów, kroków, widoków. niesamowite. i chyba czas już na Irlandię. tak sobie myślę. Po drugie wisor na zdjęciu ten niebieski, piękny. co to jest za kamień?
    no dobra to czytam dalej i wracam tu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że ten sen Cię nie zmęczył. Mnie ostatnio sny wykańczają, za dużo kryminałów :) jakbym nie chodziła, nie zmieściłabym się w fotelu, a że dobrze gotuję, to trzaskam kilometrówki :P

      Kamień to 'lewa strona" agatu :) Irlandia jest tak różnorodna, że można tu przepaść, albo wracać w każde wakacje, tyle tego jest.

      Usuń
  2. sta bransoletka na zdjęciu, jest piekna, czy to ona? ta ktora zaginęła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to jest już nowa bransoleta.

      Usuń
    2. dobra wracam tu po południu...teraz musze spadac do pracy. i nie nie zmęczył mnie sen był przyjemny :-)

      Usuń
    3. w zasadzie to o to mi chodziło, odtworzyłaś tą starą, która ci zaginęła...czy nowa nowa...

      Usuń
    4. Tak, to jest nowa bransoleta ze starym wzorem :)

      Usuń