poniedziałek, 18 marca 2024

Na miękko

 


Na zielonym tle białe plamki,
Rozpoznaję je po czarnej herbacie z odrobiną mleka.

Niektóre z nas nie depilują tego wszystkiego,
co przypadkiem można odsłonić. Właściwie,
gdybym była stąd, tarłabym udami tak szeroko,
że siła byłaby bardziej po mojej stronie niż po twojej.
Papierosy wykradane matce, kiedy śpi z pilotem w dłoni,
a ojciec jeszcze nie wrócił od McFiftyFifty.

Szare suknie, garnitury, wpatrywanie się.
I nie wiem, czy można to czymś uzasadnić.
Spacer, smak wciąż tego samego piwa.
Zastanawiam się, ile ryb zjemy w święta,
kiedy sąsiedzi całą noc pieką indyka.

Jesienią czas skraca się nad górami.
Latające smoki, zawijają ogony,
łaszą się do ciepłego filcu,
który rozciąga się pomiędzy kamiennymi murkami.
Kremowy kolor skóry, słodycz pocałunków,
może smak ust, gdy rozkwitają lilie.

Ból głowy od pytań, przeprosin i śmierć.
Tak, ona jest pewna albo on,
zależy kto się śmieje ostatni, spada w dół.
To był jej błąd. Niebo zwijało się
w cały ten srebrny blichtr. I tak w kółko.

Powtarzam gotowe, zrobione i tańczę,
bo wtedy nie muszę mówić. Opowiadasz,
że konfesja jest obrzydliwa!

Małe ptaszki śmieją się z twojej brody,
wysokiego czoła. Obrzydliwie się zmieniasz,
na modłę trzydziestolatków,
którzy nie przepłyną pięćdziesięciu
długości basenu. Na setkę, mój drogi,
zawsze będziesz cienki, za wątły.

Irlandzka zima wciśnie w ciebie wilgoć,
zapalenie płuc i każdy rodzaj grypy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz