W abstrakcji lubię światło, twoje skupione spojrzenie
i zestaw wyrażeń, którymi opisujesz podwodne zwierzęta,
roślinność, śnięte plaże. Z wieży
nad klifem rozciąga się nasza bezradność
wobec ubywającej tkanki, chociaż to twoje rękawy są za krótkie
i masz przyciasne spodnie. Rytm odbić o skały, powolne łączenie
stóp. Fetysz. Nie wiem, co powiedzieć, jak ułożyć przecinki
w zgrabne ciągi.
Przędza przybiera barwy ziemi. Kładziemy się za wcześnie
albo za późno. Poświęcamy poświęconym. Każde z nas uwielbia
inną gazetę i smak sosu z avocado. Poczuciem sympatii,
bezmiarem sukcesów, dobrowolnie wchodzimy i wychodzimy.
Chociaż już nie wierzę w pochlebstwa i że przegapię coś w życiu.
Powietrze. Wciągasz i wciągasz. To już nie to, co wtedy.
Gdy u dziadków gasły światła, a gwiazdy przesuwały się zimne
jak lód po skałach, które wyrastały nad lasem, górami
i odbijały się od naszych oczu. Rano gapiliśmy się na indyki.
Brukselkę, liście szpinaku, na wszystko, czego nie mogłeś zjeść.
Wchodzimy wyżej i wyżej, przez pięćdziesiąt lat,
by zaczerpnąć powietrza.
dziękuję za wlanie mi trochę ciepła w serce...
OdpowiedzUsuńi mi :-)
Usuńi ja dziękuję.