Zawsze źle się kończy. Dlatego mówię sobie,
nie tym razem, wracam do kinematografii, historii, folkloru
i mitologicznych zwierząt.
Wkradam się w miejsca, gdzie nie można szydzić z drugiego człowieka.
Świat się przemienia, jest niepewny. Jeśli nam się nie uda,
przepłyniemy wodę, rozmyjemy się w mgle.
To tylko przegrana. Ziemia, nie jest nasza, bo ciągle tracimy grunt pod nogami
i ruszamy w nieznane. Jesteśmy w stanie zaprzeczyć wszystkiemu, co jest nieodwracalne.
Obserwuję bydło brodzące po kostki w wodzie. Dni mkną, płyną.
To jest jak zawieszenie broni. Mimo że nadal myślę o ludziach jak o ciałach,
unoszących się i opadających za górami, za lasami. Ale wracają.
Wdzierają się przez ucho, starając się odnaleźć zapomniane słowa.
Udają dowcipnych, przemieniają wodę w deszcz. Czasami gwałtownie,
aż do utraty przytomności. Z litości, z pustki, z prostych czynności,
które kiedyś wykonywaliśmy w pierwszej klasie.
Ciągi wyrazów, zbyt długie, żeby je zapamiętać, żeby coś zrobić,
żeby je przekroczyć lub opuścić. W mroku obserwuję, jak się bawią,
zakładają ręce za głowę. Wybieram. "Mój kochany, poczekaj na mnie",
mówię i po chwili leży na moich udach.
Chciałam dowiedzieć się, jak to się robi.
Westchnienia, oddechy.
W myślach zachęcam siebie do wyjścia.
Obracam się tylko i przygryzam palce.
Uśmiecham się. Myślę, że nadal mogę żyć swoim życiem,
używając tego samego mydła i pasty do zębów.
Na życzenie płaczę i balansuję na krawędzi, spoglądając na stopy,
jak się zapadają. Kiedy woda podniesie się wyżej,
co zapewne niebawem się stanie,
będziemy musieli zastanowić się nad zmianą miejsca i ratować,
co się da. Spacerujemy ze sprawami, których nie unikniemy.
Nadchodzi czas oczyszczenia. Prawdziwego.
Zastanawiam się, co to oznacza. Ile listów będę musiała napisać.
Drobnym pismem wypełnić strony, zanim zrozumiem siebie
i na mojej twarzy pojawi się kolejny uśmiech?
Później wyśnię inny horyzont, zauważę ślady,
jakieś niewiarygodne światy.
To jest jak zawieszenie broni. Mimo że nadal myślę o ludziach jak o ciałach,
unoszących się i opadających za górami, za lasami. Ale wracają.
Wdzierają się przez ucho, starając się odnaleźć zapomniane słowa.
Udają dowcipnych, przemieniają wodę w deszcz. Czasami gwałtownie,
aż do utraty przytomności. Z litości, z pustki, z prostych czynności,
które kiedyś wykonywaliśmy w pierwszej klasie.
Ciągi wyrazów, zbyt długie, żeby je zapamiętać, żeby coś zrobić,
żeby je przekroczyć lub opuścić. W mroku obserwuję, jak się bawią,
zakładają ręce za głowę. Wybieram. "Mój kochany, poczekaj na mnie",
mówię i po chwili leży na moich udach.
Chciałam dowiedzieć się, jak to się robi.
Westchnienia, oddechy.
W myślach zachęcam siebie do wyjścia.
Obracam się tylko i przygryzam palce.
Uśmiecham się. Myślę, że nadal mogę żyć swoim życiem,
używając tego samego mydła i pasty do zębów.
Na życzenie płaczę i balansuję na krawędzi, spoglądając na stopy,
jak się zapadają. Kiedy woda podniesie się wyżej,
co zapewne niebawem się stanie,
będziemy musieli zastanowić się nad zmianą miejsca i ratować,
co się da. Spacerujemy ze sprawami, których nie unikniemy.
Nadchodzi czas oczyszczenia. Prawdziwego.
Zastanawiam się, co to oznacza. Ile listów będę musiała napisać.
Drobnym pismem wypełnić strony, zanim zrozumiem siebie
i na mojej twarzy pojawi się kolejny uśmiech?
Później wyśnię inny horyzont, zauważę ślady,
jakieś niewiarygodne światy.
A jeśli nie uda się wyśnić innego horyzontu i nie będzie już żadnych rozpoznawalnych śladów, a wszystkie niewiarygodne światy nas odrzucą? Żyjemy jeszcze nadzieją, że tak się nie stanie, ale jakim prawem dajemy sobie taką nadzieję?
OdpowiedzUsuńTymczasem sadzę kwiaty i czekam na życiodajne deszcze.
M
Pozdrawiam eM, Alis niezalogowana
OdpowiedzUsuń