niedziela, 11 lipca 2021

Epizod czterdziesty szósty





Kiedy byłam dzieckiem, na swój sposób odważnym, przychodziły do mojej głowy rozmaite psoty, jakby rozum był poza mną. Nie pamiętam abym płakała jakoś specjalnie, a gdy już bywałam ofiarą, zaciskałam zęby, gryzłam język do krwi. Później przyglądałam się białej poszwie poduszki, jak przyjmowała te wszystkie chwile i po wyschnięciu nadawałam imiona kształtom, wymyślnym potworom. Z lęku rodzą się najróżniejsze postanowienia, dzisiaj nadaję im formy literackie, wtedy wlokłam się po kosmosie, orbicie, pomiędzy rzeczami i sprawami, z których nic nie wynikało. Bywało, że myślałam o śmierci, w zupełnym zapomnieniu, w beznadziei, na pograniczu niewielkiej myśli, w jakichś sztuczkach nie z tego świata. Wracałam stamtąd naprawiona, z obrazami przyszłości pod powiekami. Z muzyką. Nie przestałam słuchać.


Wreszcie uporządkowałam trochę stronę z moimi pracami. Chociaż czuję, że nie dodałam wszystkiego, bo chaos to chaos. Gdyby ktoś z Was chciał kupić moją grafikę, to zapraszam do kontaktu margarithes@gmail.com



Uściski

3 komentarze:

  1. Jestem z Tobą, Małgorzato. Przewlekam się pomiędzy rzeczami, z których nic nie wynika. Dobrze, że z tego wyszłaś. Zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli miałaś w życiu same epizody? ;0

    OdpowiedzUsuń
  3. Lęki zatruwają nam życie, ale trudno nad nimi zapanować ❤

    OdpowiedzUsuń