z życia, z wyobraźni, gdzieś tam zasłyszane.
Ktoś ucieka z całym dobytkiem, upycha po szufladach skarpety,
nawet nie otwiera oczu. Rozumie świat w prosty sposób.
Nic mu nie utyka, nie ubywa.
Obudziłam się rano i popatrzyłam na poduszkę obok.
Byłam pewna siebie, jak zawsze. Bezpieczna,
choć za oknem deszcz i ziąb. Nie muszę się odzywać,
przechodzić zimy po swojemu.
No dobrze, całe życie fajnie się przechodzi,
kiedy pewność siebie odbija się w lustrach, w oczach,
nie odstępuje na krok. Kiedy jednak nosisz w sobie
jeszcze kogoś – innej postury, starszego, młodszego,
takiego od pierwszego wejrzenia i na całe życie –
wiesz, że umieranie przybierze inną formę
i nie będzie tylko umieraniem z głodu.
Bywa, że całe to jestestwo wydaje się bezsensowne,
a stworzenie czegoś osobnego wręcz niemożliwe,
trudne, niesprzyjające. I, mimo że cały czas zapisuję,
przepisuję, biegam z notatkami,
to wciąż nie da się tego w warstwie semantycznej i pragmatycznej
sensownie wyjaśnić.
Ująć tak, by nikt nie cierpiał,
nie rzygał z bólu do utraty tchu,
nie brał pastylek na dobry sen,
nie rozstrzygał dnia zanim się rozpoczął, od wewnątrz.
I mówisz mi, że to normalne, jasne, prawdziwe, czułe.
A ja odwracam się i myślę dalej o teraz,
o kiedyś tam, o możliwościach czasu,
kiedy mamy go pod dostatkiem.
Co wiemy o utracie?
Kawałków siebie, czegoś nadzwyczajnego, dni i nocy.
Ślady po nas są jak zatopione mapy.
Rozmazane kontury, przesunięte granice.
Czyjeś palce przejechały po nich w zamyśleniu,
zanim woda spowiła wszystko w jednolitą ciszę.
Ale piękne przemyślenia :)
OdpowiedzUsuńSą chwile, że też "tylko jestem"... Przykre to...
OdpowiedzUsuń"Sted" mawiał: Wędrówką jedną życie jest człowieka...
OdpowiedzUsuńA za tym idzie wszystko.