Próbowałam napisać o konieczności zbliżania się do siebie.
Niezdarnie, bo nie rozróżniałam jeszcze gatunków drzew,
bluszczy. Staliśmy przed sadem, a może przed mieszkańcami
na dziko. Opuchnięci z manii, z przerażenia.
Pewnego razu opowiedziałeś wstydliwymi słowami o nędzy.
Dłoniach czarnych od torfu, o zarazach, wykwitach na skórze.
W atmosferze młodości, gdy byliśmy głupi i śmieszni.
Przypatrz się bezdomnym, co przepełniło ich zatrute oczy,
kiedy w schludnych fartuchach bawiliśmy się w snobizm.
Klify pchają cienie w dół. Ciągną gadatliwe echo, maminsynków.
Na dno. Zaglądamy do studni, w pamięć.
I wtedy robię notatki z psychologii. Definiuję świadomość i nieświadomość.
Wyciąganie ręki, lepienie słów z końca języka. Różne sposoby
przebiegania przez ciało do środka. Znosisz zapachy,
kolor wrzosów utykasz w miejsca; wsiąkną w nie wrzaski.
Ukryłeś tam coś pomiędzy paniką a ciepłem. Rodzaj rozstroju.
Podchodzi do gardła. Z głosem.
Dobrze, że jesteś:*
OdpowiedzUsuńWzajemnie :*
Usuń"Przypatrz się bezdomnym, co przepełniło ich zatrute oczy,
OdpowiedzUsuńkiedy w schludnych fartuchach bawiliśmy się w snobizm".
Niestety. Często tak jest. I to myjesteśmy winni. Nie "bezdomni". "Bezdomni" wszelkiego rodzają. Ci osobni też. I "niestety" nr 2 - często również doświadczamy na sobie i "bezdomności" i snobizmu. Życie jest trudne i nazbyt często sobie nie radzimy. Szukamy ratunku. Często nie znajdujemy.
Świadomy humanizm, wydaje mi się, że zanika...
Usuń