wtorek, 6 sierpnia 2019

Już miałam iść




Kładę się, próbuję zasnąć i kiedy zaprzeczasz, że tam byłeś,
Zginam się. Boleśnie. Książki porzucone w trawie, poza domem, wszędzie.
Rozmowy ciągną mowę z myśli, z głowy, z rąk, które wypuszczają,
jak obrazy, historie o ludziach, ich dzieciach i pożegnalnych listach.

Co mam myśleć, kiedy nie myślę, że ranię stopy, nie smakuję mięsa,
nie zabijam, nie odradzam się w zachodzie słońca. Każda miłość
wyprzedza rozkosz. Gdybyś widział. Pod spódnicami czeka rozesłana
przestrzeń, rozgrzana językiem namiętności radość,
głód pulsującej krwi, kolejny motyw.

I wtedy wstaję. Nie wiem, czy liczyć cedry, czy iść przed siebie,
wzdłuż cieni, na południe.
By przeżyć w torfie, w megalitycznych kamieniach,
w odciskach spiral materaca.
Zalane mlekiem poranne wzgórza
kruszą się, łysieją. Budowane z piaskowców opowieści –
za nimi tęsknię, za rytmem ziemi, oddechem oceanu, pamięcią pchnięć,
do których dostrajam się i faluję tysiącem odbić.

Przełamuję świeżo upieczony chleb, słabość do ciepła, owoców utartych
w miodzie. Śluz wycieka, rozmazuje się jak jesienią po nocy dzień.

sierpień 2016


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz