Mimo cienkich podeszew nie odczuwam różnic,
chodzi się tak samo. Dniem i nocą.
Kolejne umowy na wywożenie śmieci
w podwójnym języku. Chociaż nie mam telewizora,
w wolnych chwilach rozmawiam z sąsiadką o kinematografii.
Później z odzyskanych cegieł układam kształt drogi.
Jeszcze nie wiem, gdzie nas doprowadzi.
Pozostaje kwestia kółek, zapadają się z mokrą ziemią.
Raz w tygodniu przejeżdża autobus, po nim chłopaki opróżnią pojemniki.
Może to być początek historii, rąbka sukienki
albo chustki. Zawiązuję supły, wieszam na nich miętę,
i kiedy wzbiera ocean, jedziemy w głąb wzgórz,
w kaloszach, z możliwością powrotu. Mijamy owce, krowy,
żyjemy pod jednym niebem.
Rozlewa się, nacieka, przykładamy odrobinę do zimnego czoła.
Jestem pewna, że nie ubędzie ptaków, nie zniknie
zieleń. Może nam zabraknąć lodu, kwitnącego bzu, ust,
czegoś tam jeszcze.
proste życie...detale, natura. uważne.
OdpowiedzUsuńjest najlepsze.
Nie jesteśmy tylko dla siebie...
Usuń:) oby nie zabrakło jednak...
OdpowiedzUsuńOby :)
UsuńUsłyszałam historię o kobiecie, która zawsze malowała paznokcie na czerwono. Bo chciała widzieć, gdzie kończy się jej ciało.
OdpowiedzUsuńPoezja...
UsuńChyba chciałabym żyć z kimś pod jednym niebem. Ale nie wiem, czy jeszcze będę. I czy zdołam...
OdpowiedzUsuńRelacje, kompromisy, trudno się zgrać, kiedy każdy dąży w innym kierunku :*
Usuń