Ciepło wypływa z domów,
a może przedostaje się do nas, bezwolnie,
zmienia smaki snów, zbóż, całego tego ustrojstwa,
które cyklicznie wyrasta, przerasta, snuje się i zapada w siebie.
Czego chcesz, kiedy wzywasz jego imię nadaremno. Z litanii
układasz parafrazy, twórczość bliska kpiny, jakieś zabawy,
wciąż nie rozumiem. Kto zamieszkuje wieżę,
chowa pod kamieniami tytuły piosenek. Późną nocą
znowu sobie zaprzeczam. We śnie.
Odwracam od siebie szczęście,
a przecież raz mogłoby być inaczej.
Bez pytań o sens, punkty zwrotne.
Śledzę ślad ścieżki na szybie i widzę ucieczkę.
Przed brzegiem wody, wypełnionym alienacją, niczym.
Jeszcze później, kiedy przestanę tonąć, pojawi się dzień
i cały galimatias zniknie. Wyparuje.
Mówię na głos, by odwrócić uwagę od tego, co mnie dręczy
pod stopami. Krawędź coraz bliżej.
Zamyśliłaś się Małgosiu... Cokolwiek Cię dręczy, minie. Dobrego dnia.
OdpowiedzUsuńOby dla nas, ludzi, dobrze to się skończyło :) pozdrawiam Adamie.
Usuńnie lubię krawędzi, nie lubię się zbliżac do krawędzi.... strachliwa jestem.
OdpowiedzUsuń