Kładę się, próbuję zasnąć, ale kiedy zaprzeczasz, że tam byłeś, zginam się. Boleśnie, głęboko, aż pod język. Książki porzucone w trawie, w bocznych zaułkach ogrodu, poza domem, wszędzie, gdzie nie trzeba ich tłumaczyć. Rozmowy ciągną mowę z myśli, z głowy, z rąk, które wypuszczają jak klatki z projektora – obrazy, historie o ludziach, ich dzieciach, pożegnalnych listach. Czasem pytam w milczeniu: co mam myśleć, kiedy nie myślę? Że ranię stopy o nieodczuwalne kamienie, że nie smakuję mięsa, nie zabijam, nie odradzam się w zachodzie słońca. Każda miłość wyprzedza rozkosz. Gdybyś tylko widział.
Pod spódnicami czeka rozesłana przestrzeń. Rozgrzana językiem namiętności radość. Głód pulsującej krwi. Kolejny motyw. I wtedy wstaję. Nie wiem, czy liczyć cedry, czy iść przed siebie, wzdłuż cieni, na południe. By przeżyć w torfie, w megalitycznych kamieniach, w odciskach spiral materaca.
Zalane mlekiem poranne wzgórza kruszą się. Łysieją. A ja znów tęsknię za budowanymi z piaskowców opowieściami, za rytmem ziemi, oddechem oceanu, pamięcią pchnięć. Dostrajam się do nich. Faluję tysiącem odbić. Przełamuję świeżo upieczony chleb. Słabość do ciepła. Owoców utartych w miodzie. Śluz wycieka, rozmazuje się po nocach jak dzień jesienią – nieprzytomny, nagi, odwleczony
„By przeżyć w torfie, w megalitycznych kamieniach, w odciskach spiral materaca.” Trąci obsesją:).
OdpowiedzUsuńNiestety, włazi pod skórę i siedzi.
Usuńja bym wolała w słowach przeżyć...w obrazach już mi się nie udało, poniosłam porażkę.
OdpowiedzUsuńWidziałam Twoje obrazy, jesteś w nich i maluj, nie wymyślaj, że poniosłaś porażkę.
Usuń