niedziela, 20 maja 2018

Bernhard Hartmann - o tym, jak się wybił


Przeczytałam dzisiaj wywiad z Bernhardem Hartmannem klik, jeden z jurorów w konkursie im. Wisławy Szymborskiej, utwierdził mnie w przekonaniu, że wysyłanie książek na konkursy poetyckie, to błąd i strata książek. Wywiad niezredagowany, w tym przypadku bardzo dobrze, widać z czym tłumacz sobie nie radzi w języku polskim. Oczywiście, to tylko detale, ale mnie najbardziej właśnie interesują detale. Jurorzy patrzą przez pryzmat przebijania się i zabłyśnięcia. Ktoś z moich znajomych napisał, że nominacje otrzymują  tylko książki autorów znanych, bezpiecznych i przez to, nic ciekawego środowiskowo się nie dzieje, możliwe, bo przecież od jakiegoś czasu wycofałam się ze wszelkich działań na tej niwie i jak mi streszczeń afer nikt nie podstawi pod nos, jestem zielona (wspaniałe uczucie). Poza tym po edycji Mullaghmore,  znalazłam informację na fb, że znaleziono pakiet moich książek ułożonych w stosie z innymi tomikami przy śmietniku. Okładki nawet nie były zagięte przy grzbiecie, więc książki nikt nie przeczytał, a ich ilość odpowiadała zgłoszeniu do konkursu. Wtedy poprosiłam wydawcę, by nie wysyłał już moich publikacji na konkursy, niestety odmówił. Zdaję sobie sprawę, że wiele książek po wstępnej selekcji nie trafia do jurorów, przy ilościach zgłaszanych tytułów do konkursów, fizycznie nikt tego nie ogarnie w kilka tygodni. Jako że z natury jestem the highly sensitive person, nie ma złudzeń, a czytam dużo, to jednak czarodzieje żyją tylko w Hogwarcie, a czasomierze działają u Mitchella po sąsiedzku. W tym roku mój wydawca zrezygnował z części konkursów, mam nadzieję, że przy następnej książce uda mi się go namówić, żeby nie wysyłał w ogóle zgłoszeń. 



14 komentarzy:

  1. Konkursy, konkursy...

    Trzeba mieć gen rywalizacji, by w to wchodzić.
    Ja nie mam... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, im dłużej człowiek żyje, tym więcej widzi miałkości i obserwuje bezsensowną rywalizację na członki, dla Panów literatura tworzona przez kobiety, wciąż się nie liczy albo marginalnie.
      W szkole podstawowej wygrałam konkurs poetycki, ale po wszystkim polonistka obrzydziła mi pisanie na kilka lat. Później lektura Bukowskiego, z resztą ponowna, zmusiła mnie do powrotu. Dzisiaj, to już nie przymus, a jedynie komunikacja.

      Usuń
    2. a ja mam ten gen i on warunkuje i się uaktywnia i mnie pcha w objęcia stresu i potem jestem na siebie zła, że to robię...ale bez spinki i bez przesady.
      Już nic nie muszę. nigdy nie musiałam. lubiłam to. ten stan podkręcenia i rywalizacji, ten dreszczyk emocji, ten stres i oczekiwanie...
      a konkursy to chujnia z patatajnią i nie ma opcji, żeby nie były w jakiś sposób ustawione.

      Usuń
    3. Śpiewałam w chórze i przez wszystkie lata stawałam na scenie konkursowej, jednak grupa dodaje siły i to inny rodzaj stresu, rywalizacji, widzisz jurora przed sobą, a z książkami jest tak, że przy wstępnej selekcji to czasami jest jedynie widzimisie i upodobania jednej osoby i to nie kogoś z jury tylko dajmy na to sekretarza konkursu ❤️

      Usuń
  2. Jakiś dla mnie dziwny nieznany świat. Zawsze jednak zastanawiam się, kim takim jest juror, że aż może oceniać, wybierać, wyrzucać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko gra i przestawianie pionków Aniu. Jak człowiek dochodzi w sobie do tego miejsca, to patrzy na świat lepiej, spokojniej. :*

      Usuń
  3. Rywalizacja i klikalność to dla mnie właśnie "chujnia z patatajnią" (świetne określenie v! zabieram do użytku własnego). Wybieram luksus nie brania w tym udziału. Chociaż to może tchórzostwo i szufladyzm? Jak pokazać się światu, jak się sprawdzić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze rywalizacja bywa jakimś motorem napędowym dla wielu ludzi, ale klikalność, to już czysta abstrakcja. "chujnia z patatajnią" - haha dobre

      Usuń
  4. "...Wybieram luksus nie brania w tym udziału..."
    Podobnie i ja!
    Nie tylko jurorzy nie czytają posłanych na konkurs tomików - podobnie jest z osobami, którym się tomik podarowało. Sprawdzałem delikatnie. Na kilkadziesiąt rozdanych książek tylko kilka osób przeczytało całość. Wielu przewertowało, pozostali nawet nie otworzyli... tak to już jest.Leszek Kołakowski pisał: "chcieć niezbyt wiele", "godzić się na miernotę życia". Pewnie także na miernotę bliźnich.
    Pozdrowienie!m.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, Marku, możliwe, że właśnie dlatego dostajesz od wydawcy tylko kilka egzemplarzy dla rodziny, by nie oddawać książek ludziom, którzy wierszy nie czytają. Uściski ciepłe.

      Usuń
  5. Oj nie. Ja zawsze (i od zawsze)z daleka od wszelkiej rywalizacji dla nagród. Nie-nie-nie.
    Nie moja bajka.

    p.s. A ze postawil PRZY smietniku to przynajmniej mam nadzieje ktos skorzystal, ktos kto lubi i docenic potrafi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, akurat trafiło na czytelnika poezji, książki rozdał znajomym. I w sumie dzięki tej sytuacji został moim wiernym czytelnikiem :)

      Usuń
  6. Poeta ma przed sobą dwie drogi: pisać dla tych, którzy lubią jego wiersze, lub pisać dla tych, którzy je polubią. Na każdy z tych szlaków trzeba mieć inne buty i czym dłużej nad tym myślę, tym bardziej zaczynam się przekonywać, że jedna i druga droga jest świetna, tyle że powinniśmy iść tą drogą, na którą jesteśmy już przygotowani. A zbyt często zamiast po prostu ubrać posiadane już buty i wybrać się w taką podróż, w której będzie nam w nich wygodnie, zwabieni blaskiem i blichtrem drugiej ścieżki próbujemy obuć buty przyciasne, podrażniające naszą wrażliwość i zupełnie z nią niekompatybilne.
    Decyzja więc jak najbardziej słuszna, trzeba tylko przy podpisywaniu umowy na wydanie tomu wpisać tam odpowiedni punkt - dobry i mądry wydawca, któremu zależy bardziej na uczuciach autora i jego prawdziwych aspiracjach niż na potencjalnym wyróżnieniu książki, z pewnością zrozumie i zgodzi się na taki zapis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swój plan czy pomysł na siebie. Pozdrawiam

      Usuń